Baza / Ludzie polskiego filmu
Baza / Ludzie polskiego filmu
Gustaw Lutkiewicz – z błyskiem w oku
Był archetypowym przykładem aktora charakterystycznego; obecny w dziesiątkach filmów i seriali, bardzo lubiany przez widownię i znakomicie kojarzony... z pseudonimów i nazwisk odgrywanych przez siebie bohaterów.
Zdarzało się być Gustawowi Lutkiewiczowi nazywanym Luśnią, Samełką czy kierownikiem Karabaszem, brakowało jednego – ważnej kreacji pierwszoplanowej, swoistej roli życia. Tylko czy Lutkiewicz o nią zabiegał? W wywiadach wspominał, że za młodu cieszył się z każdego, nawet najdrobniejszego angażu, wiedząc, jak wielu jego kolegów z PWST pozostaje bez pracy. Ważne było dla niego, by grać, bez przerwy grać. Był wiecznie głodny sceny i kolejnych wyzwań przed kamerą, dlatego decyzja o przejściu na emeryturę z powodów zdrowotnych okazała się dla niego tak trudna – z Teatru Powszechnego im. Zygmunta Hubnera (który zresztą był dla niego mentorem) odszedł w 2010 roku, po 36 latach pracy. Uczynił to jako aktor 86-letni, co tylko pokazuje, jak bardzo był oddany swojemu zawodowi.

I pomyśleć, że tak naprawdę wcale nie miał być aktorem. Inna sprawa, że młody Gustaw Lutkiewicz sam do końca nie wiedział, co chce robić w życiu. Był słabym uczniem, miał ogromne problemy z nauką przedmiotów ścisłych. Później wspominał, że dobrze czuł się tylko na scenie, jako aktor w szkolnych przedstawieniach. Po wydaleniu ze szkoły średniej pracował w fabryce kabli i jako pomocnik kierowcy, ale nie zamierzał na tym kończyć – wiedział, że musi prędzej czy później zdać maturę i dostać się na studia. Tak też się stało. Wybrał... prawo, bo namówił go do tego znajomy. Cały czas ciągnęło go jednak do teatru, aż w końcu rzucił wszystko, zamieszkał w Łodzi i bez problemu zdał do PWST, gdzie zdobył zawód i żonę, aktorkę Wiesławę Mazurkiewicz. Razem stworzyli jedno z najtrwalszych małżeństw w branży – byli razem przez 67 lat!


Gustaw Lutkiewicz, fot. Filmoteka Narodowa,

Wgłębiając się w artystyczną biografię Gustawa Lutkiewicza, nietrudno zauważyć, iż nie uznawał wartościowania aktorstwa; role teatralne miały dla niego takie samo znaczenie, jak filmowe, serialowe, radiowe, a nawet dubbing. Tak często, jak w teatrze, można było usłyszeć Lutkiewicza na antenie Polskiego Radia w słuchowiskach, spośród których największą popularność zyskała jego kreacja Polikarpa Lepieszki, bohatera powieści radiowej „W Jezioranach”. W kinie pamiętamy go z drugiego planu, zwłaszcza C.K. Dezerterów Janusza Majewskiego („lekarski” epizod w duecie z Edwardem Dziewońskim), Kopernika Czesława i Ewy Petelskich – tam zagrał Jana Dantyszka, czy postaci Barabasza Starego z Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana. Telewizja to z kolei Alternatywy 4 Stanisława Barei, gdzie wcielił się w kreację prezesa spółdzielni mieszkaniowej, ale i Kuchnia polska Jacka Bromskiego czy wspomniany już kierownik Karabasz ze Złotopolskich. Zresztą jego aparycja predestynowała go do ról dyrektorskich i mundurowych. Miał w sobie jednocześnie przedwojenny szyk, ale i zadziorny błysk w oku, przez co często grywał postacie szczwane, przebiegłe.

Gustaw Lutkiewicz nie doczekał się w swojej karierze roli pierwszoplanowej, więc może dlatego tak chętnie uciekał do piosenki. A głos miał wspaniały, ciepły, radiowy, z charakterystycznym, nieudawanym wschodnim zaśpiewem (urodził się w Kownie). Zapamiętamy go zarówno ze wzruszającej interpretacji „Modlitwy” Okudżawy do słów François Villona, jak i zabawnego „Nieboszczyka” Włodzimierza Wysockiego. I z jeszcze jednej piosenki, której wykonawcy wielu telewidzów pewnie nie pamięta. Chodzi o serial Daleko od szosy i absurdalne „Daj mi nogę, daj mi nogę”, śpiewane przez niejakiego Wieczorka, z zawodu sadownika. Tak, tak – to właśnie Gustaw Lutkiewicz! Wielka szkoda, że nie doczekał się własnego benefisu, że nigdy nie wskoczył do aktorskiej pierwszej ligi. Zawinił czas, w którym przyszło mu debiutować, a może zawodowe wybory?

Jacek Sobczyński / "Magazyn Filmowy. Pismo SFP" 67, 2017  31 marca 2018 22:13
Scroll