Baza / Środowisko filmowe
Baza / Środowisko filmowe
Kawiarnia PIW
Towarzysz Honecker wynalazł sposób. Podziałało na niesubordynowanych obywateli Berlina, podziała i na polskiego inteligenta.
Chłop polski sieje, orze, robotnik pracuje w hucie, a inteligenci, schodzo do piwnic, pijo kawe i szydzo – wykrzykiwał podczas spotkania Biura Politycznego Władysław Gomułka. Chodziło mu o lokal PIW-u przy ulicy Foksal 16. Była druga połowa lat 60., marzec zbliżał się wielkimi krokami, a kawiarnia stanowiła najsłynniejszą w kraju enklawę intelektualnej swobody. Gromadził się w niej „front odnowy”, nieformalna grupa, która – faktycznie – piła kawę, jadła pączki i dyskutowała do woli, a wieść o tych rozmowach niosła się po Warszawie echem i – docierając aż do gmachu KC – wzmagała w towarzyszu Wiesławie antyinteligenckie zacietrzewienie. „Front odnowy” nie zwracałby na siebie aż takiej uwagi, gdyby nie wyjątkowi ludzie, których nie sposób było ignorować. Antoni Słonimski (siadywał w głębi sali, razem ze swoim młodziutkim sekretarzem, Adamem Michnikiem), Stanisław Dygat (zanim cokolwiek zamówił milczał kilka minut z nieznanych nikomu powodów, którym było na imię Kalina), Tadeusz Konwicki (zaczynał mówić od progu) i Józef Szczepański (słusznie prorokował, że to się wszystko musi źle skończyć).

Sartre w PIW-ie
-Towarzysz pierwszy sekretarz nie ma racji, obie sale PIW-u są jasne, słońce wpada ukośnie z ulicy –polemizuje fałszywie Józef Cyrankiewicz, bo co to za różnica, czy inteligenci wzbudzają nienawiść rządzącego w piwnicach, czy na najwyższych piętrach. W istocie było tak: najpierw wchodziło się do księgarni, bezpośrednio z Foksal. To był teren pani Bianki Ciompały, wieloletniej pracownicy wydawnictwa, księgarki, którą starym bywalcom łatwiej sobie przypomnieć niż gości z dalszej, gastronomicznej części. Słonimskiv przychodził około południa, wybierał stolik na chybił-trafił, zamawiał kawę i w ciągu kilku chwil zaczynali się do niego dosiadać ci, którzy chcieli pogrzać się przez chwilę w blasku sławy mistrza, poczuć klimat, który – w pełnym wymiarze – od dawna był nie od odzyskania. Wnętrze kawiarni urządzono skromnie, ale przecież nie chodziło o blichtr, nikt PIW-u nie starał się porównywać do Kameralnej, która kilkanaście metrów dalej, po drugiej stronie ulicy, z dnia na dzień traciła na popularności. Trudno dziś powiedzieć, dlaczego. Taka była naturalna kolej rzeczy. „Kamera” przeszła do historii wraz z latami 50. Później nawet aktorzy Teatru Kameralnego wybierali knajpkę PIW-u, bez wahania zdradzając swoje wieloletnie miejsce spotkań. Na Foksal 16 regularnie wpadał Jean-Paul Sartre. Nie miał problemów ani z polską wizą (jako zwolennik komunizmu w wydaniu radzieckim), ani z pieniędzmi (jako modny na Zachodzie filozof). Przylatywał więc do Warszawy, żeby posiedzieć razem z polskimi intelektualistami. Dla szpanu. Posiedzieć raczej właśnie niż wziąć udział w dyskusji, bo o ile Słonimski i Dygat mówili po francusku, o tyle zwracali się w tym języku tylko do zagranicznego gościa. Sartre, co naturalne, wywoływał swoją obecnością sensację, ale do tego grona nie pasował. Wychodził z błędnego założenia, ze PIW jest miejscem spotkań tych, którzy socjalizm popierają, adorują nawet jako ideę, odrzucając naturalnie jego realny wymiar posiadający buraczaną twarz pierwszego sekretarza. -Typowa naiwność turysty – komentował Dygat po polsku. – Hłasko miał rację, zrozumieli by dopiero, gdyby zobaczyli sowieckie czołgi nad Sekwaną. A Tadeusz Konwicki wymyślił specjalnie dla sławnego gościa grę. Prostą, ale po kilku piwach zabawną. Zauważono, że podchmielony Sartre lubił przysłuchiwać się PIW-owskim dyskusjom. Kiedy zrozumiał jakieś słowo – robił minę adekwatną do swoich poglądów. Więc wzbudzano na jego twarzy wyraz zaciekawienia, przenikliwości, zadumy albo tajemniczy  uśmiech, używając słów „socjalizm” i „komunizm” w zdaniach, które nie nadają się do zacytowania na łamach porządnego czasopisma. 



Głową w mur
Problem kawiarni PIW-u (połączonej z księgarnią) był delikatny, więc być może dlatego załatwiono go w sprawdzony, zimnowojenny sposób. Kawiarnię należało zamknąć. Księgarnię – pozostawić otwartą. W grę wchodziła reputacja władzy jako krzewiciela kultury i oświaty. Trudno dziś sobie przypomnieć, kto osobiście wpadł na pomysł postawienia między salkami muru z białej cegły. Wedle niektórych relacji – sam pierwszy sekretarz powiedział, że -towarzysz Honecker miał jeszcze delikatniejszą sytuację i mur mu się do jej rozwiązania sprawdził. Na Foksal wybudowano go w dwa dni. Po prostu – na gości, którzy przyszli w poniedziałkowe przedpołudnie czekał surrealistyczny widok.

Była końcówka 1967 roku, antyinteligencka kampania nabierała tempa. -Zamurowali nam PIW,powiedział ktoś na mieście, a ja w pierwszej chwili nie potrafiłem zrozumieć tej przenośni. Zanim pojąłem, że nie jest to żadna metafora, zdążyłem jeszcze spytać, czy każdego, kto będzie próbował przedostać się do części gastronomicznej czeka kulka w plecy – wspominał Jan Józef Szczepański. Drzwi, choćby i zamykanych na sztabę, nie przewidziano; mur był jednolity, miał z całą bezwzględnością uświadamiać zdumionej „klasie inteligenckiej”, że stoi przed faktem nieodwołalnie dokonanym. „Mur PIW–owski” zasłaniano dywanami, plakatami, obrazami, próbując normalnie pracować w części księgarskiej. Jedna z legend dotyczących kawiarni mówi, że odcięta od świata salka, przez wiele lat wyglądała jak zastygła w bursztynie. Na stołach stały szklanki i pełne popielniczki, leżały gazety, a wajchy ekspresu do kawy firmy „Kubuś i Gogołkiewicz” czekały podniesione na kogoś, kto jednym ruchem naprawi uszkodzony przez politykę mechanizm. Niebyt trwał czterdzieści dwa lata, gazety leżały na zakurzonych stolikach, a czas na zewnątrz pędził zostawiając za sobą okres gomułkowskiej ascezy, gierkowskiej balangi za pożyczone, nocy stanu wojennego i przygnębienia lat 80. Nic nie zmienił przełom 1989 roku. Kawiarnię otworzono na nowo dwa lata temu; miało być „po staremu”. Okazało się jednak, że tym razem na krawędzi upadku jest wydawnictwo i nie wiadomo, czy nie zniknie wraz ze swoją legendarną księgarnią. Zatem albo – albo. Klątwa niezależna od czasów. Winni są znowu rządzący, ale to już inna opowieść: o tym, jak definiować dobro kultury, które zasługuje na wsparcie niezależnie od praw wolnego rynku wzbudzającego najwyższą nieufność słynnego francuskiego gościa. Pytanie, co się stanie z najważniejszą polską kawiarnią lat 60., pozostaje otwarte.


Marek Łuszczyna / Magazyn Filmowy SFP, 24, 2013  20 grudnia 2013 06:00
Scroll