Baza / Dystrybucja i promocja
Baza / Dystrybucja i promocja
Jak promować krótkie metraże?
Z Katarzyną Wilk z Krakowskiej Fundacji Filmowej rozmawia Aleksandra Różdżyńska
- Czy w Polsce wystarczająco dużo mówi się o krótkich metrażach?
- Nie za wiele. Za najważniejszą uważa się pełnometrażową fabułę. Pisze się o premierach, ważnych nagrodach. A krótkie formy traktuje się jak wprawkę, etiudę studencką. Zresztą sami filmowcy są trochę temu winni, bo krótkimi metrażami zajmują się tylko na początku swojej kariery. Na świecie bywa inaczej. Wielcy reżyserzy robią krótkie filmy i wcale się tego nie wstydzą. Cieszę się, że w Studio Munka przy SFP działa Program „30 minut”, bo umożliwia robienie krótszych filmów także po szkole.


Katarzyna Wilk, fot. archiwum własne

- Może krótkie filmy są słabo dostępne i dlatego nie przyciągają uwagi?

- Telewizje zazwyczaj nie kupują tych filmów. Chyba że tematyczne stacje kablowe albo TVP Kultura czy Kino Polska, do których niestety nie każdy ma dostęp. Z dokumentami jest trochę lepiej. Ale tylko „trochę”.

- W Polsce zajmowanie się „shortami” oznacza często promowanie młodego kina. Jakie błędy najczęściej popełniają młodzi twórcy w prezentacji siebie i swoich filmów za granicą?
- Polacy są mało pewni siebie. Jeśli film jest pokazywany na prestiżowym festiwalu, to ważne jest, aby reżyser się na nim pojawił i spotkał z publicznością. Nasi twórcy nie zawsze przywiązują do tego wagę. Czasem są też nieśmiali, nie znają dobrze języka angielskiego. Ale to na szczęście się zmienia. 
Z kolei polscy producenci czy dystrybutorzy rzadko mają sensowną strategię promocyjną. Często chcą film pokazać wszędzie, a to niekoniecznie jest dobre, bo film, pokazany po raz pierwszy ma małym festiwalu, przepada, traci szansę na dobrą międzynarodową premierę. Imprezy europejskie, szczególnie te we Francji i Niemczech, są pod tym względem wymagające.

- Co zatem mogłoby poprawić promocję dokumentów i krótkich metraży?
- Na pewno współpraca całego środowiska. My jako fundacja nie jesteśmy w stanie zająć się wszystkim, wykonać całą pracę za producenta. A producenci nie zawsze wiedzą, jak przygotować podstawowe materiały. Czasem trudno nam wydobyć fotosy, lepsze opisy, anglojęzyczne wersje filmu.
Na Zachodzie producenci inwestują wiele środków finansowych w PR. W Polsce ciągle jeszcze panuje przekonanie, że wszystko powinno być za darmo i na dodatek każdemu się należy. Często zapomina się o tym, że aby film zaistniał w świadomości publiczności na całym świecie, trzeba włożyć w to dużo wysiłku. I to od momentu rozpoczęcia produkcji.

- Czy polski widz jest gotowy na dokumenty i krótkie metraże?
- Nigdy nie będzie to widz masowy. Ale jeśli powstanie piękny, artystyczny film, to znajdzie się wiele osób, które będą chciały go obejrzeć. Ludzie często pytają o filmy pokazywane na Krakowskim Festiwalu Filmowym. W Polsce nie ma zbyt wielu okazji, by taki krótki metraż obejrzeć.

- A może kinom się po prostu nie opłaca ich pokazywać?
- Opłacałoby się, gdybyśmy wprowadzili - już wypróbowany za granicą -  zwyczaj kinowej projekcji filmu krótkiego przed długim. Gorzej jest z filmami ponad 30-minutowymi. Ustawa o kinematografii nie podaje dokładnej definicji filmu krótkometrażowego. Za granicą film krótki ma 5 do 15 minut. Kiedy dostajemy 90 minut na przygotowanie bloku filmowego, czasem musimy umieścić w nim dwa, trzy filmy. A organizatorzy festiwalu woleliby dziesięć, żeby było różnorodnie.

- Jak wygląda praca Krakowskiej Fundacji na co dzień? 
- Staramy się śledzić na bieżąco to, co powstaje, współpracować z reżyserami i producentami od samego początku. Oglądamy pierwsze wersje filmów i zastanawiamy się, czy warto je szybciej skończyć i zaryzykować wysyłając na jakiś prestiżowy festiwal, czy może poczekać i go dopracować. Czasem trzeba uświadomić reżyserom, że film ponad 30-minutowy ma mniejsze szanse na zaistnienie w świecie.
Dużo wyjeżdżamy za granicę, czasem nawet kilka razy w miesiącu. Staramy się wybierać festiwale, na których będą ci, z którymi warto się spotkać. Jesień, szczególnie w Europie, upływa zazwyczaj pod znakiem dokumentu. Są imprezy w Amsterdamie, Lipsku, Kopenhadze, Jihlavie, Lizbonie, Florencji i Sheffield. Pierwsza połowa roku to z kolei raczej krótki metraż, przede wszystkim Clermont-Ferrand. Jesteśmy tam regularnie, mamy swoje stoisko - zawsze oblegane. Jeśli ktoś szuka polskiego krótkiego filmu, to pyta nas o niego, a my szukamy go dalej. Świat jest ciekawy polskich filmów, bo długo nas nie było na arenie międzynarodowej.
Jak wspominałam, wszystko zależy od tego, kiedy promowany przez nas film powstanie. Jeśli na początku roku, to nie ma co czekać na Amsterdam czy Clermont-Ferrand. Lepiej próbować z Berlinem, Hot Docs czy World Wide Short FF w Toronto. Najważniejsze to nie zwlekać. Jest kilka opcji i jedna napędza drugą. Inny prestiżowy festiwal może przecież pokazać potem nasz film, ale poza konkursem. Dla jego promocji nie ma to większego znaczenia -  ważne jest kto i ile osób go zobaczy.
Staramy się też jeździć po Polsce, szukać nowości. Czasem trafiają się perełki, o których wcześniej nie wiedzieliśmy. Oczywiście bazą jest to, co przychodzi na Krakowski Festiwal Filmowy.

- Czy premiera filmu na Krakowskim Festiwalu Filmowym może być potem przeszkodą w umieszczaniu go w innych prestiżowych konkursach?
- Nie, te sprawy się nie wykluczają. Niejednokrotnie udział w Krakowskim Festiwalu Filmowym pomagał w dalszej karierze filmu, czego mamy mnóstwo przykładów. Najlepszym może być ten z ostatnich dni, czyli nagrodzony w Krakowie Złotym Smokiem dokument „Poza zasięgiem" Kuby Stożka, który zdobył wyróżnienie festiwalu Sundance. Todd Luoto, który jest odpowiedzialny za tamtejszy program filmów krótkich, gościł na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Jako juror oceniał filmy w międzynarodowym konkursie. Historia ta jest o tyle ciekawa, że Todd Luoto przyjął nasze zaproszenie po tym, jak (m.in. dzięki naszym rekomendacjom) na ubiegłorocznym Sundance znalazł się inny polski film - „Echo” Magnusa von Horna, laureata zeszłorocznego Srebrnego Lajkonika.
Poza tym większość festiwali, nawet tych tak ważnych jak Cannes, Berlinale, IDFA, Hot Docs czy Locarno, dopuszcza jeden wcześniejszy pokaz filmu w kraju produkcji. Wtedy światowa premiera filmu odbywa się w Polsce, a międzynarodowa jest wciąż zarezerwowana na duży prestiżowy festiwal.

- Jaka jest geneza Krakowskiej Fundacji Filmowej?
- Fundacja istnieje od ośmiu lat, a promocją zagraniczną zajmuje się piąty rok. Wszystko zaczęło się od Krakowskiego Festiwalu Filmowego. Nasi zagraniczni goście często chcieli się zająć obejrzanymi na KFF filmami, np. zaprosić je na inne festiwale. Nie mogliśmy im pomóc, bo nie mieliśmy prawa wysyłać filmów dalej. Stworzyliśmy więc agencję promocyjną. Później do naszej działalności doszły projekty, które docelowo mają reprezentować cały dorobek polskiego dokumentu i krótkiego metrażu, od lat 50. XX wieku aż do dziś, czyli Polish Docs i Polish Shorts.
Celem tych programów jest promocja dokumentu i krótkiego metrażu na całym świecie. Wciąż jest jeszcze wiele do zrobienia, choć mamy coraz więcej pozytywnych efektów. Bardzo dobrym tego przykładem jest EFA dla „Hanoi-Warszawa”. To już druga z rzędu Europejska Nagroda Filmowa dla Polski - w zeszłym roku dostał ją Marcel Łoziński. Zdobywamy najwyższe laury na festiwalach IDFA, Hot Docs, w Lipsku czy w Clermont-Ferrand.

- Jak do promocji i dystrybucji dokumentów można wykorzystać nowe formy dystrybucji, takie jak Internet albo VOD?
- Platformy internetowe powstają jak grzyby po deszczu. Niestety, to medium otwiera drogę piractwu. Jeśli ma się świadomość tego ryzyka i wie się, jak go uniknąć, można używać Internetu dobrze i mądrze. Trzeba też filmowcom uświadamiać, że coraz częściej ludzie szukają filmów właśnie w sieci. 
Internet to też bardzo dobry kanał do promocji filmu. Duże festiwale uruchamiają dla branży platformy, które odpłatnie pokazują najnowsze filmy przez cały rok. Dzięki temu nie trzeba już podczas sześciodniowej imprezy oglądać 300 filmów, zazwyczaj pobieżnie. W tym roku w Krakowie też planujemy uruchomić taką platformę.
Dzięki Internetowi można śledzić na bieżąco to, co dzieje się w świecie branży filmowej. Organizowane są pitchingi on-line, wykłady i panele, konsultacje przed aplikacjami. Niekoniecznie trzeba już jechać, np. do Ameryki i umawiać się na rozmowy. Świat stał się bardzo mały.
Aleksandra Różdżyńska / Magazyn Filmowy SFP 1/2011  13 września 2011 15:54
Scroll