PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU

Wraz z „Koriolanem” Ralpha Fiennesa kinu przybyła kolejna filmowa adaptacja dzieła pióra Williama Szekspira. Zliczyć ich nie sposób, ale w ostatnich latach tylko kilka filmów potrafiło przykuć uwagę indywidualnym podejściem do spuścizny najlepszego scenarzysty świata.

Chyba szybciej byłoby wymienić reżyserów, którzy w kinie się  z Szekspirem nie mocowali, aczkolwiek ta lista pewnie nie rozwijałaby się w wyliczankę tak sławnych nazwisk: Akira Kurosawa, Roman Polański, Orson Welles, Derek Jarman, Jean-Luc Godard, Kenneth Branagh czy Franco Zeffirelli.

Niejedno popularne dzieło zbudowano na motywach zaczerpniętych z Szekspira. Na czele tej listy znajdują się oczywiście „Gwiezdne wojny” George’a Lucasa, czyli „Hamlet” w bardzo odległej galaktyce. Choć wydawałoby się, że dramaty Szekspira  to gotowe materiały na arcydzieła, nic tylko brać, adaptować i odnosić sukces, zadanie okazuje się bardziej skomplikowane. Dowodem na to są wydane przez kino filmy kalekie: „Zakochana złośnica”Gila Jungera z 1999 roku („Poskromnienie złośnicy” ), która przenosiła dzieło Standfordczyka w scenerię amerykańskiego college’u, „O”Tima Blake’a Nelsona z 2001 roku („Otello”),   które odważnie czyniły z tytułowego bohatera koszykarza,  „Kupiec weneckiMichaela Radforda z 2004 roku, który słowo w słowo przepisywał dramat na ekran zabijając jego uniwersalność. Jak pokazują inne przykłady filmów z ostatnich lat, kluczem do powodzenia wydaje się tupet i wpuszczenie Szekspira w świat…własnej wyobraźni.


Kadr z filmu "Kupiec Wenecki", fot. SPInka

Osobiste demony
Tworząc film „Król żyje” (2000) Kristen Levring w jednej ręce trzymał „Króla Leara”, a w drugiej manifest Dogma 95. Kręcona drżącą kamerą z ręki akcja filmu startuje w opustoszałej afrykańskiej wiosce. W tę apokaliptyczną, wysuszoną słońcem przestrzeń przypadkiem trafia grupa turystów z różnych krajów i klas społecznych. Nie mają benzyny, zgubili się, kończy im się woda. Jeden z nich wyrusza na poszukiwanie pomocy, podczas gdy reszta godziny oczekuje na ratunek i postanawia wystawić „Króla Leara”.  Niektórzy z nich nawet nie mają pojęcia o istnieniu czegoś takiego jak sztuka.  Fascynująca treść stopniowo wciąga ich niespostrzeżenie, przeoczają moment, w którym słowa dramatu zaczynają odbijać otaczającą ich rzeczywistość. W grupie wybuchają tragedie i romanse. Problemem przestaje być trudne położenie. Stają się nim osobiste demony drzemiące w ich umysłach.

W podobnym celu do Szekspira przymierzyli się bracia Taviani w czarno-białym „Cezar musi umrzeć” (2012). W ich filmie, w scenerii więzienia o podwyższonym rygorze, grupa zbrodniarzy odsiadujących wyroki wystawia „Juliusza Cezara”. Zagubieni w życiu ludzie odnajdują się w pokrętnych losach szekspirowskich postaci. W kontakcie ze sztuką uczą się nazywać swoje uczucia i pielęgnować wrażliwość na drugiego człowieka. Mają za sobą najcięższe zbrodnie, których okrucieństwo wydaje się zaprzeczać posiadaniu najdrobniejszego pierwiastka człowieczeństwa. Ale im bardziej zagłębiają się w analizę sztuki, tym bogatsi wewnętrznie się wydają, zaś dla widzów – stają coraz mniej oczywiści i łatwi do oceny.


Kadr z filmu "Cezar musi umrzeć", fot. Berlinale

Szekspir o Arabskiej Wiośnie
Klimatyczny „Hamlet robi interesy” (1987) Akiego Kaurismakiego jest, podobnie jak film Tavianich, czarno-biały. Tu więzienie jest inne: jest nim rzeczywistość korporacyjna, nad którą władzę po śmierci ojca przyjmuje młody Hamlet. W powolnym, martwym świecie filmu Kausmakiego, tekst Szekspira został wpisany w ramy czarnego kryminału. Fiński reżyser za jednym zamachem złożył kilka hołdów: samemu gatunkowi, jego największym mistrzom a także filmowcom, którzy przez pryzmat tej estetyki czytali dzieła pisarza: George’owi Cukorowi („Podwójne życie” z 1947 roku), Laurence’owi Oliverowi („Hamlet” z 1948 roku) oraz Orsonowi Wellsowi („Otello” z 1952 roku). Jednak w przeciwieństwie do tych autorów, Kaurismaki odnajduje w „Hamlecie” pokłady czarnego humoru. - Dobrze wiedziałem, że biorę się za Szekspira, a on był zawsze poważny. Tymczasem na planie miałem poczucie, że robimy najczarniejszą komedię w dziejach kina  – wspominał w wywiadach twórca.

Najczarniejszą, ale tym razem tragedię, przyniósł „KoriolanRalpha Fiennesa, który w historii wyklętego przez swój lud bohatera wojennego reasumuje istotę kilku współczesnych konfliktów. Reżyser porywa się na szekspirowski tekst z nie lada ambicją, próbując osadzić go we współczesnym politycznym dialogu. Wyrywa akcję „Koriolana” z czasów zamierzchłych i przenosi ją na wojenny front Jugosławii. W warstwie obrazowej jego film odbija echa aktualnych przełomów, m.in. Arabskiej Wiosny czy ruchów protestacyjnych przeciwko kapitalizmowi. - Każda linijka tekstu Szekspira jest laską dynamitu, którego wybuch oszałamia czytelnika ciosem w głowę – mówił reżyser o wrażeniu, jakie robi na nim twórczość pisarza. Tymczasem, w jego filmie najbardziej tragiczna nie wydaje się postać Koriolana, ale jego otoczenie: pozbawione zaufania do pobratymców, żądne krwi i zemsty, pogrążone w chaosie. To ono ujmuje głównemu bohaterowi siły i majestatu. Koriolan nosi spiętą twarz, przez usta syczy same skrupulatnie wymierzone słowa, bije z niego chłód. Ma charyzmę wielkiego przywódcy. Nie ma tej sztywności i skrajnie przerysowanego braku litości, obecnego choćby u bohatera adaptacji „Ryszarda III” (1995) w reżyserii Richarda Loncraine’a.


Lekcja anatomii
Jednak nawet sceny przemocy z „Ryszarda III” i „Koriolana” wypadają blado przy tych, ukazanych w „Tytusie Andronikusie” (1999) Julie Taymor. Amerykańska reżyserka dokonała tu brawurowej adaptacji, w której wyrazista autorska wizja spotkała się z wydobyciem na pierwszy plan okrucieństwa literackiego pierwowzoru. Sceny przemocy, pokazane wprost, skomponowała z malarskim rozmysłem i sugestywnością, podobnie jak Loncraine odwołując się do motywów nazistowskich, niosących ze sobą wyjątkową siłę rażenia i pobudzenie wyobraźni. Taymor tak bardzo je wyolbrzymiła, że w jej filmie urosły one do miana odrealnionego świata, w którym fikcja miesza się z rzeczywistością, a próba podporządkowania zaproponowanej przez niej fabuły do konkretnego epizodu z historii – mimo wszystko spełza na niczym.

Jedenaście lat po „Tytusie Andronikusie” Taymor ponownie sięgnęła po dzieło Szekspira – tym razem po „Burzę”. Jednak w tym przypadku jej adaptację wyprzedziła ta wykreowana w 1991 roku przez Petera Greenawaya i ukryta pod tytułem „Księgi Prospera”. Tu estetyczne tropy prowadzą widza wyraźnie w okres baroku. Skąpany w cieniach i brązach film dosłownie cytuje barokowe obrazy, np. „Lekcję anatomii doktora Tulpa” Rembrandta, płynnie spajając je z kreowanym na ekranie światem. Warstwa obrazowa "Księgi Prospera" to stuprocentowy Greenaway, nad którym unosi się duch Szekspira – a dokładniej jego słowa. John Gielgud czyta „Burzę” zza kadru, obraz nie zawsze podporządkowuje się jej treści, ale całość tworzy efekt frapującego pojedynku dwóch artystów o zaskarbienie sobie uwagi widza.

Uwagę ciężko oderwać od „Romea i Julii” (1996) Baza Luhrmanna. Zafundowana przez reżysera adaptacja romansu wszechczasów to tykająca bomba kiczu, kolorów i konwencji. Nie wiadomo, kiedy wybuchnie nieprzewidywalnością. Nadmiar oszałamia, energia pędzącej kamery porywa, jednak osiągnięciem twórcy jest ocalenie w tej spektakularnej feerii najczystszych miłosnych emocji. "Romeo i Julia" według Luhrmana to Capuleti i Montecchi jako dwa rody majętnych magnatów, Romeo jako członek gangsterskiej bandy, Julia mieszkająca w domu z basenem i ochroną i Merkucjo niczym włoski macho. Niespokojna wyobraźnia reżysera podejmuje z pierwowzorem interesującą grę: Luhrman właściwie profanuje dzieło sztuki wysokiej, ilustrując je stylistykami zaczerpniętymi ze sztuki niskic lotów. W rezultacie buduje coś nowego – coś zawieszonego między czasami, epokami i filmowymi estetykami. Robi czyste kino, uwodzące swoją energią, żywiołowością i soczystością. - Och, Szekspir, kochałby kino! – twierdził Derek Jarman. Za takie filmy na pewno.

Urszula Lipińska
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  9.06.2012
Zobacz również
Jamie Foxx w roli prezydenta USA
Pierwszy zwiastun "Django Unchained" Tarantino
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll