W związku z premierą najnowszego filmu Luca Bessona "Lady" warto przypomnieć fenomen, jakim był w latach 80. XX w. początek kariery tego francuskiego reżysera i ówczesny rozkwit nurtu, do którego go zaliczano, nazwanego neobarokiem.
Takich kolejek przed kasami, jakie ustawiały się w kinach wyświetlających po raz pierwszy w Polsce – podczas Warszawskiego Tygodnia Filmowego (poprzednik Warszawskiego Festiwalu Filmowego) – wczesne filmy Bessona, w tym „Subway” (1985), mógłby pozazdrościć ich twórcy nie jeden renomowany reżyser. A był to dopiero drugi pełnometrażowy obraz zaledwie 25-letniego realizatora, nie mogącego wylegitymować się dyplomem szkoły filmowej! Jednak młoda publiczność, która oblegała WTF, wiedziała już, że na ekranie będzie „odlot”, że nad Sekwaną narodziła się wielka indywidualność kina. „Subway” (w Polsce znany też p.t. „Metro”) faktycznie był filmem „odlotowym”. Galeria ekscentrycznych postaci zaludniających kanały kolei podziemnej, feeria barw, dezynwoltura narracyjna i przebojowa muzyka Erica Serry stworzyły mieszankę wybuchową, idealnie utrafiający w upodobania „buntowników bez powodu” pod każdą szerokością geograficzną.
Luc Besson, fot. Olycom/Forum
Twórca neobarokowy
„Subway” stał się też jednym z czołowych filmów neobaroku – postmodernistycznego zastrzyku świeżej krwi dla gnuśniejącej kinematografii francuskiej. „Film na Świecie”, wydawnictwo Polskiej Federacji Dyskusyjnych Klubów Filmowych, poświęciło temu zjawisku cały numer (2. z 1993 r.). Raphael Bassan, autor przedrukowanego tam z „La Revue du Cinema” (z maja 1989) artykułu „Filmowy neobarok”, rozpoczynał go od przytoczenia jednej z encyklopedycznych definicji baroku. Można się było z niej dowiedzieć, że „W sztuce barok pragnie zadziwiać, poruszać zmysły, olśniewać i osiąga to dzięki efektom ruchu i kontrastu światła, kształtów (…) i że [barkowa] architektura, rzeźba, malarstwo dążą do roztopienia się w jedności swoistego spektaklu, którego migotliwy dynamizm wyraża egzaltację” („Petit Larousse”, 1989).
Christopher Lambert w filmie "Subway", fot. Gaumont
Wypisz wymaluj – sugeruje w dalszej części wywodu Bassan – filmy neobarokowe! Tak głośne obrazy, jak „Diva” Jeana-Jacquesa Beineixa (1981), „Zła krew” Leosa Caraxa (1986), czy rzeczony „Subway” Bessona, czerpiąc w mniejszym lub większym stopniu z poetyk reklamy, wideoklipu, komiksu, powieści brukowej etc., istotnie pragnęły „zadziwiać, poruszać zmysły, olśniewać”, faktycznie osiągały cel „dzięki efektom ruchu i kontrastu światła, kształtów”, rzeczywiście nabierały charakteru „swoistego spektaklu, którego migotliwy dynamizm wyraża egzaltację”. Można tylko dodać, że niekiedy ta „egzaltacja” przywodziła bohaterów do mrocznych zbrodni w stylu czarnego kryminału, stąd – zwłaszcza w związku z „Nikitą” (1989) i „Leonem zawodowcem” (1994) Bessona – zaczęto się też posługiwać terminem „neo-noir”. Beineix, Besson i Carax tworzyli wielką trójkę neobaroku, którą od pierwszych liter ich nazwisk nazywano dla zabawy „BBC”.
Natalie Portman w filmie "Leon zawodowiec", fot. Gaumont
Cudowne dziecko kina
Luc Besson urodził się 18 marca 1959 r. w Paryżu. Od dzieciństwa zafascynowany morskimi głębinami, postanowił zostać filmowcem po wypadku podczas nurkowania, który uniemożliwił mu wymarzoną karierę badacza oceanów. Porzucił szkołę, by kręcić filmy amatorskie na taśmie 8mm. W wieku 19 lat odbył krótki staż filmowy w Hollywood. Po powrocie do Francji pracował jako asystent reżysera w słynnej wytwórni Gaumont (potem założył własną). Kręcił filmy reklamowe i krótkie filmy fabularne. Jeden z nich, zatytułowany „Przedostatni” (1981), był forpocztą pełnometrażowego debiutu Bessona: „Ostatniej walki” (1983), zrealizowanej, gdy jej twórca miał tylko 23 lata! Podobnie jak w „Subway” reżyser ukazał wyizolowaną społeczność, tyle że akcja filmu (czarno-białego) rozgrywała się po nuklearnej Apokalipsie. „Ostatnia walka” przyniosła bardzo młodemu reżyserowi spory rozgłos, nominację do Cezara za najlepszy debiut oraz Nagrodę Specjalną Jury (w którym zasiadali m.in. Jean-Jacques Annaud i Alan J. Pakula) na Festiwalu Filmów Fantastycznych w Avoriaz w 1983 r. Jeszcze donioślejsze halo rozległo się wokół Bessona po premierze „Subway” (trzy Cezary – wśród nich dla Christophera Lamberta za główną rolę męską, łącznie trzynaście nominacji do Cezara, w tym dla najlepszego filmu oraz za reżyserię).
Jean-Marc Barr w filmie "Wielki błękit", fot. Gaumont
Na wielkiej wodzie
Dotychczas największym dziełem francuskiego reżysera pozostał jego kolejny film – "Wielki błękit" (1988). Neobarok przybrał tu subtelniejszą postać poetyckiej, romantycznej opowieści o rywalizacji i przyjaźni dwóch mężczyzn rozmiłowanych w nurkowaniu. Nie tylko delikatna reżyseria Bessona, ale również głęboko przeżyte kreacje aktorskie Jeana Reno, Jeana-Marca Barra i Rosanny Arquette, hiperrealistyczne zdjęcia Carlo Variniego oraz piękna muzyka Serry uczyniły z „Wielkiego błękitu” – nagrodzonego dwoma Cezarami, nominowanego do ośmiu – film kultowy. Odżyły w nim morskie fascynacje reżysera z dzieciństwa. To samo stało się później w jego cudownym dokumencie „Atlantis” (1991) – bezsłownym zanurzeniu się z kamerą w podwodnym świecie, które z niezrozumiałych powodów nie odniosło sukcesu komercyjnego.
"Lady", fot. Monolith
Przebój za przebojem
Odniosły go za to – i to po obu stronach Atlantyku – trzy inne fabularne filmy twórcy "Lady": wspomniane już hity spod znaku neo-noir, "Nikita" i "Leon zawodowiec", a także "Piąty element" (1997). W „Nikicie”, z brawurową rolą Anne Parillaud – historii dziewczyny z wyrokiem wieloletniego więzienia, zamienionym na wcielenie z nową tożsamością, w charakterze bezwzględnej zabójczyni, do służb specjalnych – niezatarte wrażenie wywiera scena fikcyjnego pogrzebu bohaterki, na którym opłakuje ją niczego nie świadoma matka. Od „Nikity” rozpoczęła się owocna współpraca Bessona z operatorem Thierry’m Arbogastem. "Leon zawodowiec", mimo scen pełnych przemocy, wręcz wzruszał opowieścią o narodzinach przyjaźni 12-letniej Matyldy (głośny debiut Natalie Portman) ze zblazowanym płatnym zabójcą, który pomagając dziewczynce pomścić śmierć najbliższych, jednocześnie pod jej wpływem stawał się bardziej ludzki, „ojcowski”. Efekt ten udało się uzyskać głównie dzięki wybitnej kreacji Jeana Reno. "Piąty element" był postmodernistyczną zabawą w science-fiction, w której udział wziął sam Bruce Willis, ale zarazem – niestety – łabędzim śpiewem neobaroku i pierwszej, najbardziej twórczej fazy rozwoju reżyserskiego talentu Luca Bessona.