PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  17.11.2011

"Przyszłość", reż. Miranda July, fot. American Film Festival

Anna Bielak: Twój film jest adaptacją scenicznego występu, jest bardzo kobiecy, jest w nim gadający kociak, trochę zabaw z czasem i mnóstwo nawiązań do szeroko pojętej koncepcji sztuk wizualnych. Było ci łatwo zrealizować tak ryzykowny dla producentów projekt?

Miranda July: Pod pewnymi względami nie było trudno, ponieważ kolejny raz pracowaliśmy z ludźmi, którzy już nas znają. Dzięki współpracy z niemiecką firmą producencką, budżet „The Future” mógłby być zaś dużo większy niż mojego debiutu – filmu „Ty i ja i wszyscy, których znamy”, gdyby nie pojawił się kryzys finansowy... Było nam dużo łatwiej też ze względu na to, że kręciliśmy drugi film, nadal trudno, bo znów w grę wchodziła produkcja bez gwiazd i historia, której nikt nie zna. Poza tym bardzo długo pracowałam nad scenariuszem, w mojej głowie było mnóstwo pomysłów, nie wszystkie zostały przelane na papier.

Wspomniałaś o procesie pisania scenariusza. Kiedy oglądam film, mam jednak wrażenie, że są w nim sceny, które były improwizowane…

Wszystko, co dzieje się przed kamerą jest zapisane w scenariuszu. Jedyny element, który był efektem improwizacji to niektóre sceny ze starszym panem, który jest zawodowym aktorem i wymagał ode mnie nieco innego podejścia do pracy. Chciałabym improwizować na planie, ale mieliśmy do dyspozycji tylko dwadzieścia jeden dni zdjęciowych, więc nie był to czas zabawy i wolnej, twórczej kreacji. Miałam zresztą bardzo jasną wizję filmu i nie chciałam, żeby ktoś zbyt bardzo w nią ingerował. Proces jego tworzenia był dla mnie niezwykle organiczny, wszystkie koncepcje były związane ze mną emocjonalnie.

Pomysł z wpisaniem w film narracji prowadzonej z perspektywy kota był chyba najbardziej ryzykowny. Skąd się wziął?

Kociak był elementem performance’u, który odbywał się na scenie. Przez długi czas historia kota, która była zapisana w scenariuszu nie miała nic wspólnego z historią filmowej pary, ale po czasie zrozumiałam, że potrzebuję w filmie dwóch paralelnych opowieści, rozgrywających się równolegle – ale mających odmienny charakter i nastrój. Rozstanie, które przeżywają Jason i Sophie jest związane z emocjami, które odczuwa filmowy kot. Przypisanie ich jemu było dużo prostsze niż ludzkim bohaterom. Kociak jest szczery, gdyby jednak wypowiadane przez niego kwestie włożyć w usta ludzi – zapewne nie brzmiałyby autentycznie. Oni nie są do końca świadomi, dlaczego chcieli wziąć kota, ale z tego względu po czasie to okazuje się zupełnie jasne.

A co teraz dzieje się z kotem?

Wszystko u niego dobrze [śmiech]

Jesteś artystką zajmującą się sztukami wizualnymi. Jak bardzo one wpływają na kształt twoich filmów? Kiedy przyjrzymy się choćby Shirin Neshat, jej videoartom i filmowi "Kobiety bez mężczyzn" z 2009 roku widzimy, że w jej przypadku obie sfery przenikają się na bardzo wielu poziomach.

Shirin Neshat ma ogromne doświadczenie w pracy z videoartami, które stanowiły dla niej podstawę do realizacji długometrażowego debiutu. W moim przypadku jest trochę inaczej, ponieważ zanim na ekrany kin trafił film „Ty i ja i wszyscy…” zrealizowałam kilka krótkometrażówek [„The Amateurist” (1998), „Getting Stronger Every Day” (2001), „Are You The Favourite Person of Anybody” (2005) – przyp. red.]. One i opowiadania, które pisałam w dużo większy sposób wpłynęły to, jak realizuję filmy.

Kiedy jednak oglądam film Shirin Neshat czy twój – widzę, że jego autorką jest artystka. Gdy mam przed sobą produkcję Stevena Spielberga – widzę, że to efekt pracy filmowca. To różnica.

Nie czerpie z tradycji kina i to widać, bo nie kształciłam się w tym kierunku. Może na tym zasadza się różnica, o której mówisz? Nigdy nie byłam w szkole filmowej, a moja wiedza na temat historii filmu jest bardzo wybrakowana. Z tego względu nie inspirują mnie też klasyczne dzieła światowej kinematografii.


"Przyszłość", fot. AFF

Po realizacji pierwszego filmu, przez długi czas nie byłaś w nastroju, żeby zająć się kolejnym. Z jakiego powodu w końcu to zrobiłaś?

Myślę, że chodzi głównie o upływ czasu. Scenariusz pierwszego filmu napisałam, kiedy miała dwadzieścia kilka lat, był odzwierciedleniem mojego ówczesnego sposobu myślenia. Potem pisałam opowiadania. Wydaje mi się, że mają nieco bardziej mroczny charakter od filmu. Czuję, że podświadomie zaczęłam iść w stronę takiej atmosfery. W międzyczasie też sporo rzeźbiłam. Zwróciłam się odrobinę w stronę abstrakcji. „The Future” narodziło się samo jako efekt zajmowania się innymi rzeczami, jest efektem doświadczeń, które podejmowałam na innych polach sztuki.

Nigdy nie obawiałaś się, że eksplorując tyle dziedzin sztuki jednocześnie „rozmienisz się na drobne”?

Moje obawy wynikają raczej z tego, że poruszam się i tworzę niejako w zwolnionym tempie. Kiedy wydałam zbiór opowiadań, ludzie pytali mnie, dlaczego to trwało tak długo? Identyczne pytania padają obecnie, kiedy „The Future” zaczyna być pokazywane w kinach. Wynika to zaś właśnie z tego powodu, że zajmuję się tyloma projektami jednocześnie! Z drugiej strony jest też tak wiele rzeczy, których przecież nie robię i nie chcę robić. To część mojej pracy, nie oddawać się wszystkiemu w nadmiarze.

Na planie jesteś prawie każdym, kim mogłabyś być – scenarzystką, reżyserką i aktorką. Jak łączysz ze sobą tyle obowiązków jednocześnie?

To trudne, ale nie tyle ze względu na to, że nie patrzę na siebie, ile z powodu tego, iż nie widzę pozostałych aktorów… Oni oczekiwali ode mnie poprawek, których nie mogłam im zasugerować. Bardzo dużo rozmawialiśmy jednak przed rozpoczęciem zdjęć. Inspirowaliśmy się nawzajem. Postawiliśmy na instynkt i postanowiliśmy iść w to dalej bez stresu przed postawieniem niewłaściwego kroku.

Zaprosiłaś do współpracy kompozytora z zewnątrz. Jon Brion ma na swoim koncie muzykę do „Zakochanego bez pamięci” (2004) czy dwóch filmów Paula Thomasa Andersona („Magnolii” z 1998 i „Lewego sercowego” z 2002). Co skłoniło cię do zaangażowania go w swój projekt?

W zasadzie to Jon przyszedł do mnie po obejrzeniu mojego debiutu, więc propozycja wyszła od niego, a nie ode mnie. Powiedział, że chce pracować przy moim kolejnym filmie. Odparłam: „Ok, o ile zacznę jakiś robić!” [śmiech]

Ty zaczęłaś i skończyłaś, a ja znów się zastanawiam, gdzie przebiega granica między tobą – artystką, a twoją bohaterką, która także stara się nią być?

Kiedy myślę o Sophie, patrzę na nią trochę inaczej niż ty teraz. Ona nie zdołałaby wyreżyserować swojego filmu. Określiłabym ją raczej mianem mojej najlepszej przyjaciółki niż swoim alter ego. Nie zmienia to faktu, że podobnie jak ona, w wielu momentach życia czuję się absolutnie sparaliżowana emocjonalnie. W grę wchodzą tu więc głębsze emocje, choć z drugiej strony to prawda – nie zmieniam się szczególnie, kiedy gram. Aktorstwo to dla mnie rodzaj testowania samej siebie. Przyglądania się sobie. Wykonuję podobne gesty, podobnie się ubieram. Jednak to, kim jest Sophie jako bohaterka, gdzie mieszka, z kim się spotyka – nie ma nic wspólnego z moim prawdziwym życiem. W tym względzie jest raczej moim przeciwieństwem. Ja mam męża (wzięliśmy ślub w trakcie realizacji filmu), mieszkamy w dużym domu.

Zapytałam o to właśnie z powodu twojej gry aktorskiej. Mam wrażenie, że w twoim przypadku nie można mówić o „grze”, ale o rodzaju „bycia” przed kamerą.

Tak, to dla mnie ważne. Nigdy nie myślałam o tym, że obsadzić w roli swojej bohaterki kogoś innego niż siebie między innymi właśnie z tego powodu. Z drugiej strony, kiedy scenariusz zostaje napisany przed laty – w trakcie kręcenia filmu jestem już kimś innym, niż byłam wtedy. Powrót do bycia sobą z przeszłości jest ogromnie trudny, osiągnięcie autentyczności przed kamerą (zwłaszcza, kiedy robi się kilka dubli) bardzo kłopotliwe. Aktorki z zewnątrz nie borykałyby się z takimi problemami, to pewne.


"Przyszłość", fot. AFF

Czas gra niemal główną rolę w filmie…

Upływ czasu, tak. Nie jest on zapisany jako taki w scenariuszu. Wiąże się raczej z poczuciem, że wszyscy moi znajomi się zmieniają, większość z nich ma lub planuje posiadanie dzieci. Obecność przeszłości i przyszłości w filmie jest efektem swojego rodzaju obawy przed obiema tymi rzeczami. Podczas realizacji „The Future” zaczęłam zauważać, że ludzie wokół mnie wchodzą w nowe etapy życia, a ja wciąż tkwię w jednym miejscu, zajmuję się jednym projektem. Koncepcja upływu czasu wdarła się do scenariusza. Czekam teraz, aż wszyscy moi znajomi się temu przyjrzą [śmiech] Część z nich planuje już narodziny kolejnego dziecka…

A ty wreszcie pierwszego…?

Jest to jakaś opcja! [śmiech]

Czas nie egzystuje w filmie w naturalny dla niego sposób. Jeśli jednak nie ma czasu, nie ma też przyszłości. Skąd więc taki, a nie inny tytuł filmu?

Przyszłość jest definiowana poprzez myślenie o niej, martwienie się nią lub żywienie nadziei względem niej. To bardzo proste, może trochę głupie, ale to jest właśnie naturalne. Przyszłość jest dla bohaterów pewnym azylem, bardzo potencjalnym, ale ratującym ich przed teraźniejszością, w której nie mają zaczepienia.

Jak obawy zmieniają się wraz z wiekiem, z upływem czasu?

Bardzo. Jako dwudziestolatka miałam dużo mniej wątpliwości na temat życia. Myślę, że wynikało to poniekąd z mojej ówczesnej ignorancji. Teraz wiem dużo więcej na temat tego, co może pójść źle i czego unikać. Z drugiej strony mam już na tyle dużo doświadczenia, by umieć sobie radzić z tym, co rzeczywiście idzie źle. Mój mąż kończy niedługo czterdzieści pięć lat. Mogę tylko zgadywać, co mnie spotka w takim wieku?

Anna Bielak
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  8.08.2013
Zobacz również
Weronika Rosati radzi sobie coraz lepiej
Mumblecore, czyli retrospektywa Joe Swanberga na AFF
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll