PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
DOKUMENT
  8.08.2013
Z kompozytorem i pianistą Leszkiem Możdżerem, członkiem nieistniejącej już grupy "Miłość" rozmawia Rafał Pawłowski.

Portalfilmowy.pl: Jak to właściwie było z tym filmem Filipa Dzierżawskiego? Najpierw był pomysł reaktywacji Miłości czy też pomysł na film stał się pretekstem do rozmowy o wspólnym zagraniu?


Leszek Możdżer: Tymon zaproponował Filipowi Dzierżawskiemu zrobienie jakiegoś materiału na podstawie archiwalnych zdjęć, dokumentujących naszą współpracę z Lesterem Bowie. Filip uznał, ze potrzebuje więcej zdjęć i zaproponował nam reaktywację zespołu na potrzeby filmu.


Leszek Możdżer, fot. Paweł Matysiak

PF: Co pan czuł, gdy pojawiła się ta propozycja?

LM: Zespół Miłość jest moją macierzystą formacją i dla mnie tak naprawdę nigdy nie przestał istnieć, po prostu ze sobą nie gramy. Czułem się tak, jakbym szedł na wigilię do rodziców. Nie potrafię tego w ogóle ocenić ani podsumować. Tymon przyniósł nowe, świeże numery, grało się dobrze.

PF: Co sprawiło, że graliście ze sobą tyle lat? Z całej prężnej sceny yassowej Miłość legitymuje się chyba najdłuższym stażem.

LM: Miłość to była sekta i konspiracja mająca na celu obalić Polish Jazz. Ja nie byłem wobec niej do końca lojalny, cały czas pokątnie kolaborowałem z establishmentem, z Namysłowskim, Kulmem, Wojtasikiem, ze Stańko. Psychicznie to nie była dla mnie łatwa sytuacja, żyłem w schizofrenicznym rozdarciu. Siłą napędową Miłości zawsze był Tymon, który ciągnął ten zespół, budował repertuar, był liderem charyzmatycznym i wymagającym, jego ego było wielkie jak Pałac Kultury.

Jacek Olter, Leszek Możdżer, Mikołaj Trzaska i Tymon Tymański w filmie "Miłość", fot. Gutek Film

PF: Pańska kariera jako kompozytora muzyki filmowej zaczęła się już po rozpadzie Miłości. W 2003 roku debiutował pan jako autor ścieżki dźwiękowej do "Nienasycenia" Wiktora Grodeckiego. Ale doświadczenie na tym polu zdobywał pan wcześniej, pod okiem Zbigniewa Preisnera i Jana A.P. Kaczmarka.

LM: Rzeczywiście miałem szczęście być przy wielu produkcjach filmowych jako wynajęty pianista, za każdym razem starałem się jak najwięcej czasu spędzać w reżyserce i podglądać pracę kompozytorów, a nie czekać na swoje wejście na korytarzu. Kiedy otrzymałem pierwsze zamówienie, wiedziałem już, jak to się robi, chociaż konfrontacja z technologią, organizacją pracy oraz ilość decyzji, które musiałem podjąć była dla mnie przygniatająca. Na szczęście reżyser Wiktor Grodecki akceptował moje posunięcia, bo często zdarza się tak, że kompozytor przy reżyserze ma do gadania tyle, co koń do woźnicy.

PF: Czym różni się bycie kompozytorem muzyki filmowej od grania jazzu? Czuje się pan ograniczony obrazem filmowym czy przeciwnie - stanowi on inspirację i stwarza pole do twórczych poszukiwań?

LM: Film zwykle wymaga ścisłej organizacji materiału muzycznego, zaś granie jazzu to swobodny i nieskrępowany przebieg myśli. Chociaż czasami lepiej dla filmu, kiedy muzyka płynie swobodnie bez synchronów z obrazem, po prostu ustala się tylko, kiedy ma grać. Oba podejścia się przydają przy filmie.

PF: Zaczyna pan myśleć o muzyce do filmu już na etapie scenariusza czy też siada do partytury dopiero pom obejrzeniu roboczej wersji filmu?

LM: Jeżeli muzyka nie jest potrzebna na planie, to nie ma sensu zabierać się do pracy przed zakończeniem zdjęć. Czasami może się zdarzyć, że reżyser chce muzykę już w montażowni. Najczęściej jednak komponuje się dopiero po zdjęciach i montażu.

Tymon Tymański, Mikołaj Trzaska, Leszek Możdżer i Maciej Sikała w filmie "Miłość", fot. Gutek Film

PF: Ma pan w dorobku muzykę do kilkunastu produkcji. W sierpniu ukaże się płyta z kompozycjami do filmu "Wszystkie kobiety Mateusza" Artura "Barona" Więcka. To, jeśli się nie mylę, chyba pierwszy soundtrack w pana karierze, który trafi do sprzedaży. 

LM: Do tej pory na płycie ukazała się moja muzyka do filmu "Nienasycenie" Wiktora Grodeckiego oraz "Pub 700" Sylwestra Latkowskiego. Problemem muzyki filmowej najczęściej jest to, ze traci swoją moc bez obrazu, bo jest wyrwana z kontekstu. Zorganizowanie soundtracku w taki sposób, aby zaistniał jako płyta wymaga od kompozytora dużego nakładu pracy. Co zrobić w przypadku, kiedy w filmie jest tylko 18 minut muzyki? Trzeba wykopywać wersje które powstały w studio, ale nie zostały użyte w filmie, przypomina to czasem pracę archeologa. Nie każdy ma na to czas.

PF: Czy żałuje pan, że któraś z wcześniejszych ścieżek nie ukazała się na płycie?

LM: Owszem, żałuję, ale przygotowywanie soundtracków to oglądanie się wstecz. Dla kompozytora głodnego nowej muzyki to często strata czasu, który można przeznaczyć na kreowanie wewnętrznego wyobrażenia świata dźwiękowego albo doskonalenie kompozytorskiego rzemiosła poprzez pisanie nowych rzeczy.

PF: Pańska filmografia to w dużej mierze projekty reżyserów na dorobku. W ostatnich latach współpracował pan m.in. z Michale Boganim przy "Znieważonej ziemi", Tomkiem Wasilewskim przy "W sypialni" czy Bodo Koksem przy "Operze z mydła". Co przekonuje pana do tego typu projektów?

LM: Po prostu robię to, co umiem, a Almodovar coś do mnie nie dzwoni.

PF: Z Tomkiem Wasilewskim byliście umówieni także na współpracę przy jego ostatnim projekcie, święcących obecnie tryumfy "Płynących wieżowcach".

LM: Rzeczywiście, byliśmy umówieni, ale kiedy dostałem materiały, okazało się, że kompletnie nie rozumiem tego filmu. Tomek zareagował bardzo fajnie, powiedział, żebym się nie męczył i znalazł innego kompozytora.

Jacek Olter, Mikołaj Trzaska, Tymon Tymański i Leszek Możdżer w filmie "Miłość", fot. Gutek Film

PF: Krzysztof Komeda, któremu poświęcił pan jedną ze swoich płyt, filmową nieśmiertelność zyskał „Kołysanką Rosemary”. Czy myśli pan o swoim debiucie w Hollywood?

LM: Po pierwsze, nieśmiertelność Komedy dopiero się definiuje, a po drugie wielki, biały napis "Hollywood" zrobiony jest z dykty. Przemysł filmowy mnie nie pasjonuje, nie chodzę do kina i nie oglądam filmów, bo nie chcę infekować swojej wyobraźni. Interesują mnie tylko filmy dokumentalne, bo pomagają mi zrozumieć świat, w którym żyję. Kompletnie nie jestem zainteresowany kreowaniem chmury wyobrażeń. Jeżeli ktoś do mnie dzwoni z propozycją skomponowania muzyki, to rozważam tę propozycję i albo ją przyjmuję albo nie.

PF: Wracając do filmu "Miłość". W jednej z jego ostatnich scen, tuż przed wyjściem na scenę na Off Festival, mówi pan rozczarowany do Tymona Tymańskiego, że to wasz "ostatni job w życiu". Serio?

LM: Po wypowiedzeniu tych słów zagrałem z Tymonem co najmniej pięć koncertów, jeden nawet ukazał się na DVD: "L.Możdżer, T.Tymański Polish Brass Ensemble: Chopin Etiudy - Przystanek Woodstock". Nie jestem niewolnikiem słów, które wypowiadam i daję tę wolność innym. Ludzie gadają, bo mają język i wargi. Paplanina to choroba, na którą wszyscy cierpimy.


Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  9.08.2013
Zobacz również
Tymon i jego drużyna
Powstał telewizyjny cykl dokumentów o repatriacji z Kresów
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll