PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU

Na stronie internetowej rosyjskiego miesięcznika „Iskusstwo kino” (http://www.kinoart.ru) został opublikowany wywiad, jakiego dziennikarce periodyku udzielił Andrzej Wajda.

Dina Nazarowa: Dlaczego właśnie teraz zdecydował się pan na film o Lechu Wałęsie? Czy będzie to zamknięcie trylogii, na którą składają się "Człowiek z marmuru" i "Człowiek z żelaza"?

Andrzej Wajda: To nie jest trzecia część trylogii, choćby dlatego, że nie zagrają w niej Krystyna Janda i Jerzy Radziwiłowicz. To film o Lechu Wałęsie z czasów, kiedy tworzył "Solidarność" i kiedy "Solidarność" tworzyła jego. W tym samym czasie powstał ogromny ruch społeczny… Film opowiada o tym i tylko o tym, sprawa ciągłości "Solidarności" w tej chwili mnie nie interesuje, to zupełnie inny kontekst. Moim zdaniem, Lech Wałesa dzięki "Solidarności" przyniósł krajowi wolność i niepodległość. I za to go kochamy. Wprawdzie wydarzenia, które nastąpiły potem, pokazały inne jego oblicza, ale i tak w historii pozostanie politykiem, który odegrał szczególną rolę w życiu naszego kraju.


Robert Więckiewicz jako Lech Wałęsa, fot. Akson Studio

DN: Czyli będzie to film biograficzny, ukazujący wycinek z życia głównego bohatera?

AW: Tak. Film kończy się naszym wielkim zwycięstwem – wystąpieniem Wałęsy w amerykańskim Senacie, do którego zwraca się słowami „My, naród…”. Najważniejsze wystąpienia w Senacie zaczynają się od tych słów. To, że Wałęsa zaczął od tego zwrotu, dowodzi, że występuje we wspólnej sprawie. Wszyscy wiemy, że siła "Solidarności" płynęła ze wsparcia najrozmaitszych ludzi, także filmowców, intelektualistów, dziennikarzy i artystów. I Lech Wałęsa z tego wsparcia korzystał. Powstał "Człowiek z żelaza", nakręcono „Robotników 80”. Dziś próbuje się zdyskredytować Wałęsę, ale mnie wydaje się, że wszystko, co wydarzyło się później, nie ma znaczenia.

DN: Kim dla pana jest dzisiaj Lech Wałęsa?

AW: Człowiekiem, z którymi spotkałem się w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku, kiedy przewodził strajkowi.

DN: Jak rozumieć zdanie „Wałęsa to Kościuszko naszych czasów"?

AW: Kościuszko był bohaterem, którego stworzyła sytuacja naszej ojczyzny. Czuł, że musi obudzić tę część polskiego społeczeństwa, która nie uczestniczy w polityce czy życiu publicznym. Za Kościuszką opowiedzieli się chłopi. Więc ubrany w ich strój poprowadził do walki tych, którzy jeszcze w żadnej wojnie nie brali udziału, a zwłaszcza w wojnie w obronie ojczyzny. Podobnie Lech Wałęsa jako prosty robotnik stanął na czele organizacji, która dotarła do tej części społeczeństwa, z którą nikt inny faktycznie nie potrafił rozmawiać. A Wałęsa jeszcze potrafił negocjować z reżimem komunistycznym, i - muszę przyznać – był w tym bardziej skuteczny od intelektualistów.

DN: Czy zgodzi się pan, że Wałęsa odegrał w polskiej historii ważniejszą rolę od Kościuszki? Choćby dlatego, że na emigracji Kościuszko stracił wpływ na swoich współczesnych, a Wałęsa do tej pory ten wpływ zachowuje.

AW: Istotnie. Kluczowa rola Kościuszki skończyła się z chwilą, kiedy ranny pod Maciejowicami dostał się do niewoli, został osadzony w Twierdzy Pietropawłowskiej, a następnie wyemigrował. Nigdy już nie wrócił do Polski i trudno go za to winić - ważne, aby docenić to, co mu udało się osiągnąć. Rozbudził uśpione masy, pobudził do działania. Niewykluczone, że można by wysnuć historyczną zależność od Kościuszki do "Solidarności".

DN: Wskazuje pan tę zależność na ekranie?

AW: Pokazuję tylko rok 1970, kiedy robotnicy wyszli na ulice Gdańska, Szczecina i innych miast, a komunistyczny reżim wysłał przeciwko nim czołgi. Podjęto bowiem decyzję, by rozprawić się z robotnikami, którzy odważyli się upomnieć o swoje prawa. Ale lekcja roku ‘70 miała decydujące znaczenie dla 1980, kiedy robotnicy już nie wyszli na ulice, ale pozostali na swoich miejscach pracy. Wszystkie ówczesne strajki były okupacyjne: strajkujący nie opuszczali kopalń i stoczni i nie można było wziąć ich siłą. Najważniejszy strajk był w Stoczni im. Lenina w Gdańsku, a najbardziej kompetentnym przywódcą Lech Wałęsa. Dlatego właśnie tam pojechała komisja rządowa, która początkowo próbowała oszukać robotników: obiecano im podwyżki i zwolnienie więźniów politycznych. W efekcie celem walki stała się rejestracja Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego "Solidarność". Robotnicy po raz pierwszy stanęli przed możliwością wyboru: mogli pójść do związków zawodowych, rządzonych przez partyjnych biurokratów albo do "Solidarności". W krótkim czasie "Solidarność" liczyła dziesięć milionów ludzi.

DN: Ostatecznie zdecydował się pan na tytuł „Wałęsa”?

AW: Tak. Ten film jest pełen Wałęsy, więc to najlepszy tytuł.


Robert Więckiewicz jako Lech Wałęsa, fot. Akson Studio

DN: Autor scenariusza, Janusz Głowacki, bardziej związany jest z nurtem literatury satyrycznej niż politycznej. Dlaczego on miał napisać scenariusz?

AW: Głowacki mieszkał w Ameryce. Wydawało mi się, że to dobry wybór: z jednej strony nabrał dystansu, z drugiej zaś – strajkujący stoczniowcy byli bardzo dowcipnymi ludźmi. I jeszcze najważniejsze: Głowacki był naocznym świadkiem wydarzeń, niemal cały strajk spędził w stoczni.

DN: Z Głowackim pracował już pan przy „Polowaniu na muchy”. Jak się to odbyło tym razem? Czy zamówił pan u niego scenariusz, czy też to on panu zaproponował swój tekst?

AW: To ja go poprosiłem.

DN: Po jakie źródła pan sięgnął, kreując na ekranie dzieje Wałęsy?

AW: Źródeł jest bez liku. Nie ma chyba wydarzenia historycznego, które  byłoby lepiej udokumentowane. Po pierwsze, mamy relacje wielu intelektualistów i pisarzy, którzy brali udział w tamtych wypadkach. Są pamiętniki, dzienniki, dokumenty – bardzo starannie zebrane i wydane drukiem. Są książki Wałęsy, filmy dokumentalne, wreszcie zdjęcia zrobione przez komunistyczne służby specjalne. Mamy więc ogląd wydarzeń z wielu punktów widzenia.

DN: Podobno planuje pan użycie materiałów kronikalnych.

AW: To prawda, zależy mi na połączeniu fabuły z materiałami dokumentalnymi, by maksymalnie uwiarygodnić przekaz.

DN: A jaką rolę zagrał w filmie Lech Wałęsa?

AW: Zagrał samego siebie.

DN: Pamiętamy Wałęsę jako jednego z bohaterów „Człowieka z żelaza".

AW: Owszem, ale tym razem będzie inaczej. W tamtym filmie nie chodziło o Lecha Wałęsę. Tu natomiast chciałbym, żeby pojawił się kronikalny bądź telewizyjny zapis tamtych wydarzeń, ale sceny z udziałem Wałęsy zostały zagrane przez aktora, Roberta Więckiewicza. Początkowo myślałem, by wziąć do tej roli trzech wykonawców – młodego do scen, które rozgrywają się w latach 70., średniego – na lata 80. i dojrzałego – na lata 90. Ale wtedy musiałbym nakręcić trzy odrębne historie. Jednak scenariusz koncentrował się na czymś innym, toteż zdecydowałem się pracować z jednym aktorem, którego raz odmładzałem, to znów postarzałem.

DN: W okresie "Solidarności" sztuka i polityka były ze sobą mocno powiązane, żyły niemal w symbiozie. Pan sam przyjechał do Stoczni i zagrzewał strajkujących do działania. Swoją inspirująca rolę miały też antypaństwowe piosenki.

AW: To było bardzo ważne. Robotnicy dowiadywali się, kto ich wspiera. Widzieli znanych aktorów, recytujących antykomunistyczną poezję. To naprawdę inspirowało!

DN: A jak w dzisiejszej Polsce wyglądają relacje sztuki i polityki?

AW: Dzisiejsze relacje są inne, nie ma już dawnej wzajemności. Widz, teatralny i kinowy, ma znacznie szerszy wybór. Sztuka ze swej natury opisuje różne aspekty naszego życia, w końcu jednym podoba się co innego niż drugim. Zdecydowałem się na kręcenie filmu o Wałęsie dlatego, że – moim zdaniem – brakuje nam spojrzenia świadka tamtych wydarzeń. A ja byłem ich świadkiem.

DN: Czy sztuka jest narzędziem ideologii?

AW: Oczywiście. Weźmy, dla przykładu, filmy z czasów PRL-u. Nawet te, które dziś wyglądają na całkowicie niewinne komedie, przemycały tematy zakazane. Dziś już nie trzeba języka ezopowego, ale też nie ma publiczności, która oczekiwałaby tak wiele od polskiego kina.

DN: Prowadzi pan w Warszawie szkołę reżyserii filmowej.

AW: Wyjaśnię, dlaczego razem z Wojciechem Marczewskim postanowiliśmy otworzyć szkołę reżyserii. Otóż kiedyś działały zespoły filmowe, które pełniły bardzo ważną funkcję: wprowadzały młodzież ze szkół filmowych w świat profesjonalnej kinematografii. Zespołami kierowali doświadczeni reżyserzy, współpracujący z równie doświadczonymi pisarzami bądź krytykami filmowymi, pełniącymi funkcje kierowników literackich. Zespół aktywnie pomagał debiutantom: poprawiał ich, oceniał scenariusz i tematykę filmu. Młody reżyser mógł liczyć na wsparcie. Dziś każdy, kto ma tylko pieniądze, może zostać producentem, a młody twórca nie ma z kim pracować nad swoim tekstem. Nasza szkoła nie uczy podstaw reżyserii, pracujemy wyłącznie z absolwentami szkół filmowych (mamy tez grupę dokumentalistów, ale to inna sprawa). Nasi podopieczni przychodzą do nas przed zdjęciami, byśmy ocenili ich projekty. Być może ktoś z nich w przyszłości zostanie reżyserem, ktoś producentem lub krytykiem filmowym. Dajemy im taką szansę. Prowadzimy także kursy kreatywnej produkcji, żeby młodzi zrozumieli, że film może być nie tylko produktem komercyjnym, ale i dziełem sztuki.

DN: Jakie, pańskim zdaniem, jest współczesne kino polskie? Zwłaszcza młode kino?

AW: Młode polskie kino jest teraz w znacznie trudniejszej sytuacji niż w czasach, kiedy debiutowało moje pokolenie. Nas ograniczała cenzura (na każdy skierowany do realizacji film przypadały trzy-cztery odrzucone projekty), jednak mieliśmy potężnych sojuszników w osobach pisarzy, którzy podejmowali te same tematy, o jakich chcieliśmy kręcić filmy. Po wojnie pojawiła się „wojenna literatura”, która stała się potężnym impulsem dla nas, bowiem wyszła spod lepszych piór niż teksty naszych scenarzystów z przypadku. Większość ówczesnych filmów była oparta na dobrej literaturze. Dziś takiej nie ma. Literatura poświęcona współczesności nie zachwyca. Nie chcę oceniać tej literatury, ze swej natury psychologicznej, tamte filmy głęboko wnikały w politykę, w istotę zjawisk społecznych – jednoznacznie zachęcały do sprzeciwu, do buntu! Literatura powojenna łatwo dawała przełożyć się na język filmu, dzisiejsze powieści posługują się takim językiem, że często nie sposób przełożyć go na język kina. Nasi młodsi koledzy nie mogą więc liczyć na wsparcie literatury.

I jeszcze jedna ważna sprawa: w czasach komuny polscy widzowie czekali na rodzime filmy. Każdy polski film, mniej lub bardziej udany, był dla niej czymś wyjątkowym. Dzisiaj to, co się pokazuje w kinach i telewizji, jest tak straszne, że widza odrzuca. I jest to problem nie tylko widza, który szuka w kinie rozrywki, ale i także tego, który chce kina bardziej ambitnego, trudniejszego. Jednocześnie nie sposób nie docenić talentu i uporu młodych filmowców, którzy chcą kręcić kino współczesne. Mam nadzieję, że czas renesansu polskiego kina jest już niedaleki.

Tłumaczenie i opracowanie: Konrad J. Zarębski

Dina Nazarowa
kinoart.ru
Ostatnia aktualizacja:  30.07.2012
Zobacz również
Polacy na Festiwalu w Erewaniu
Ruszyły zdjęcia do polskiej produkcji dla młodzieży!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll