PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
FABUŁA
  29.01.2013
Z Mikołajem Trzaską, kompozytorem i muzykiem jazzowym, autorem ścieżki dźwiękowej do "Drogówki" Wojtka Smarzowskiego rozmawia Rafał Pawłowski.

Portalfilmowy.pl: "Drogówka" to już trzeci film Smarzowskiego, w którym usłyszymy pańską muzykę. Jak zaczęła się wasza współpraca?

Mikołaj Trzaska: Z Wojtkiem pracujemy już dłużej, bo zanim zacząłem robić muzykę do filmów, robiłem już muzykę do spektakli Teatru Telewizji, które Wojtek realizował. Takim moim ulubionym startem jest muzyka do „Kuracji”. Mimo że to jest Teatr Telewizji, to już był trochę film. Wojtek bardzo ciekawie wchodził do świata filmowego. Trochę tak, jak ja – tylnymi drzwiami. Wymyślił sobie, że skoro jeszcze nie stać go na film, a jest trochę pieniędzy na teatr, to zrobi przynajmniej taki montaż, jaki jest w filmie. Okazało się, że „Kuracja” była tak dobrym teatrem, że to się fajnie ogląda do dzisiaj. Oczywiście, moja historia z Wojtkiem zaczęła się od tego, że poznaliśmy się na premierze „Małżowiny” wiele, wiele, wiele lat temu (w 1998 roku – dop. red.). Razem z Marcinem Świetlickim graliśmy koncert przy okazji premiery w kinie Charlie w Łodzi. Wojtek zobaczył, że ja gram na tym klarnecie basowym i mówi: słuchaj ten klarnet jest takim narzędziem do opowiadania i komentowania bardzo fajnym. I mnie wciągnął. „Kuracja” jest zrobiona właśnie na klarnecie basowym. Muzyka grana bezpośrednio do obrazu. I tak się zaczęło.

Mikołaj Trzaska, fot. Rafał Pawłowski

PF: Przed naszą rozmową powiedział pan o filmach Smarzowskiego, że są zmontowane w muzyczny sposób.

MT: Wojtek jest takim wyjątkowym przypadkiem reżysera, który dosyć dobrze zna się na muzyce. To znaczy, Wojtek jest bardzo osłuchany. Jest z rock'n'rolla i wie, czym jest rytm. To, jak pracuje z Pawłem Laskowskim, sposób, w jaki montują filmy, to są często rzeczy zrobione niczym pod metronom. To już było w „Kuracji”. Cięcie i rytm – nabicie jakiegoś konkretnego tempa. Wojtek dokładnie wie, ile musi trwać ujęcie. Dzięki temu, że jest rytm, jest pewna łatwość nawiązywania kontaktu z samym obrazem. Czasami strasznie pocięty, wymagający rzeczywiście bardzo szybkiego reagowania i niezwykłej uwagi przy wkładaniu muzyki do filmu.

PF: Co jest dla pana najbardziej istotne w waszej współpracy?

MT: Wojtek otoczył się gronem przyjaciół, zaufanych ludzi. To jest bardzo ważne w sytuacji, gdy masz do opowiedzenia takie intymne historie. Bo wbrew pozorom filmy Wojtka, chodź w obrazie brutalne, są bardzo intymne. To są rzeczy o emocjach, o wewnętrznym świecie tych bohaterów, którzy walczą z dobrem i złem, ale w sobie samych. Bohaterowie Wojtka w każdym filmie, w każdej sztuce rozwijają się wewnętrznie. I ta ich niejednoznaczność pomaga Ci zobaczyć, że Ci bohaterowie są prawdziwi. To jest pasjonujące, że to jest jakiś proces. I praca z Wojtkiem też jest procesem tego rodzaju. On daje mi  temat, ja nad nim pracuję. Czasami jestem w d... za pierwszym razem. Robię totalne minięcie. I wtedy Wojtek daje mi dużo wskazówek. Przede wszystkim takich, bym nie bawił się w ilustrację filmową, nie robił z tego hollywoodzkiego filmu. Tylko raczej żebym patrzył i grał muzyką to, czego obraz nie jest w stanie pokazać, czyli wewnętrzny stan bohatera. Choćby w  „Róży”: czasami na twarzy Marcina Dorocińskiego jest „coś”, ale ten stan emocjonalny jest trudny do nazwania. I ja muszę o tym opowiedzieć w sposób niewerbalny.

Marcin Dorociński w filmie "Róża", fot. Monolith Films

PF: W którym momencie prac na filmem przystępuje pan do tworzenia muzyki? Na etapie scenariusza, w trakcie zdjęć czy dopiero po obejrzeniu pierwszej wersji montażowej?

MT: Nie ma zasady. Czasami muzykę zaczynam robić w momencie, gdy jeszcze nie czytałem scenariusza, tylko Wojtek mi o nim opowiedział. Już wówczas zaczynam o tym myśleć: jaki to będzie skład, z kim ja tę muzykę zagram, kto by się nadawał? Potem dostaję scenariusz, który zmienia mi oblicze tej rzeczywistości. I zaczynam pracować bardziej konkretnie. Następnie dostaję pierwszy akt. Widzę jak to jest narysowane, jaki jest obraz. Z racji tego, że jestem wykształcony plastycznie, obraz jest dla mnie strasznie istotny. Bo się do niego bezpośrednio odnoszę. Potem dostaję zmontowany film, a na koniec ten film po obróbce zmienia kolor. "Róża" była piękna i kolorowa, a potem dostałem film taki prawie szary. I nagle jest wow – przecież robiłem muzykę do kolorowego obrazu! I czasem muszę mnóstwo rzeczy zmieniać i wywalać.   

PF: No właśnie. Podobno przy „Róży” zaliczyliście falstart?

MT: Zaprosiłem muzyków z zagranicy, wydałem mnóstwo kasy, a potem okazało się, że to nie jest to, o co chodziło. Zostało mi tylko trochę pieniędzy na studio z drugim muzykiem i w ciągu kilku godzin nagraliśmy  z kontrabasistą Adamem Żuchowskim to, co tak naprawdę chciałem.

PF: Co nie wyszło?

MT: W tym zawodzie przejeżdżanie się jest taką obowiązkową cechą. Nie wiedziałem wcześniej, że żeby zrobić film, musisz nakręcić kilkanaście kilometrów taśmy, z czego do filmu wchodzi jedna piętnasta. Wyobrażasz to sobie? Mniej więcej to samo dzieje się z moją muzyką. Nagrywam cztery godziny. Potem z tymi czterema godzinami istnieję, przetwarzam, zgrywam, nakładam na siebie. Czasami wywalam coś, z czego na początku byłem dumny, bo okazuje się kompletnie nieważne. Najważniejszy jest film i dla niego pracujemy, a nie po to, by być zadowolonym, że się coś fajnego zakomponowało. To jest taka droga rezygnacji ciągłej. Patrzę na Wojtka, uczę się tego, że on robi takie świetne ujęcia, znakomite dialogi, a potem to wywala. Każdy reżyser byłby z tego gagu dumny, a on mówi: wiesz, to jest fajne, ale ja robię film. I się z tym żegna. Ten rodzaj cierpliwości i wytrwałości sprawia, że ja się staję przy filmie skromnym człowiekiem.


Bartłomiej Topa w filmie "Drogówka", fot. Next Film

PF: Jakiej muzyki możemy się spodziewać w „Drogówce”?

MT: "Drogówka" to jest jeszcze zupełnie inna historia. Wojtek nie pozwolił mi użyć kontrabasu, saksofonu, klarnetu, smyka ani żadnego innego instrumentu. Powiedział: daj mi taką muzykę, żebym ja nie kojarzył z czego to pochodzi. Żeby to było z jakiejś innej przestrzeni. Musiałem zapomnieć o umiejętnościach, które mam. Zacząłem wyciągać jakieś przedmioty, którymi wcześniej się nie posługiwałem. Poszedłem do garażu. Wziąłem młotek, gwoździe, jakieś blachy, zbrojoną stal, rury od namiotu. Wywaliłem to wszystko na beton, nawalałem w to młotkiem, wiązałem blachy i druty łańcuchem, ciągnąłem po podwórku i nagrywałem na bardzo wysokiej klasy sprzęt studyjny. Sąsiedzi patrzyli i zastanawiali się pewnie: co ten Trzaska robi?! Tam słychać, że pies gdzieś szczeka itp. Te rzeczy nagrane zabrałem do studia, gdzie to tnę, ślinię i brudzę. Mam taki totalnie rozwalony klawisz, który nawet nie wydaje takich dźwięków, nad którymi ja panuję. A potem do tych wszystkich śmieci dograliśmy muzykę w składzie Mikołaj Trzaska (klarnet basowy, elektronika), Steve Swell (puzon), Per-Åke Holmlander (tuba), Adam Żuchowski (kontarbas), Olie Brice (kontrabas) i Mark Sanders (perkusja). I w końcu przyszedł czas na myślenie czym to jest dla bohatera. W przypadku „Drogówki” to jest Król (Bartłomiej Topa - dop. red.). Ale moim tematem nie jest on, tylko bezradność albo napięcie emocjonalne, którego nie można wypowiedzieć. I szukam czegoś takiego. Jeden z najfajniejszych fragmentów w filmie nagrałem tak, że jest namiot i pada deszcz na ten namiot – taki brezentowy, którym jest drewno w drewutni zasłonięte. I woda na to drewno kapie. Te krople są takie ciężkie. Jak podkładasz to pod obraz to deszcz przestaje być deszczem, odrealnia się jego znaczenie.

PF: Na ile ten proces różni się od normalnego bycia muzykiem? Nad swoimi albumami przecież także pracuje pan koncepcyjnie.

MT: Tu jest wiele różnic i o tym by można dużo mówić. Ale wolę zwrócić uwagę na to, co jest wspólne i pomocne w tych dwóch światach. Od kiedy pracuję z Wojtkiem, zacząłem przywiązywać uwagę do tego, co znaczy muzyka, którą gram. Co chcę powiedzieć emocjonalnie, jaki stan oddać. Do filmów Wojtka nie gram specjalnie innej muzyki, niż ta na koncertach. O człowieku, który robi muzykę do filmów mówi się najczęściej kompozytor. Ale ja nie jestem kompozytorem. Ja tę muzykę robię. Dodaję. Wygrywam. Ona jest przeze mnie wypracowana fizycznie, cieleśnie. To jest jakiś pot. Coś więcej. Moim atutem jest doświadczenie frontowe.



Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  29.01.2013
Zobacz również
Podwójna premiera "Nieulotnych" już za kilka dni
Pasikowski i Stuhr nominowani do Nagrody TOK FM
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll