Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Rafałem Kosikiem, autorem powieściowego cyklu „Felix, Net i Nika” rozmawia Rafał Pawłowski.
Portalfilmowy.pl: „Felix, Net i Nika” na dużym ekranie to pański pomysł, czy ktoś się do pana zwrócił?
Rafał Kosik: Myślałem o ekranizacji, ale myślałem po cichu i gdy w 2006 roku odezwała się Telewizja Polska z propozycją realizacji serialu na podstawie „Gangu Niewidzialnych Ludzi” i filmu kinowego według drugiego tomu serii, byłem zaskoczony. Ten pierwszy projekt upadł, bo okazało się, że serial s.f. jest za drogi – łatwiej zrobić telenowelę. A z filmem bujaliśmy się, aż trafił do Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie. I w 2009 maszyna w końcu ruszyła.
PF: Wielu pisarzy, jak choćby Andrzej Sapkowski przy „Wiedźminie”, odsprzedaje prawa do ekranizacji i nie bierze udziału w pracy nad filmem. Pan zdecydował się sam pisać scenariusz. Dlaczego?
RK: Poniekąd właśnie po doświadczeniach Sapkowskiego, ale tak naprawdę po prostu lubię mieć nad wszystkim kontrolę. Moje książki sam ilustruję, składam i wydaję.
Twórcy filmu "Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa" - reżyser Wiktor Skrzynecki, operator Grzegorz Kędzierski i scenarzysta Rafał Kosik, fot. Rafał Pawłowski
PF: Czy ta kontrola się udała?
RK: Nie do końca. Film to jednak praca grupowa. Po pierwsze, nie miałem doświadczenia w pisaniu scenariuszy, a po drugie, na ekranie nie pojawia się kilka scen ze scenariusza, kilka za to jest, choć miało ich nie być. Zadecydowała wizja reżyserska i okoliczności, nie zawsze sprzyjające.
PF: Na jak duży kompromis musi pójść autor liczącej ponad 500 stron powieści, tworząc scenariusz niespełna dwugodzinnego filmu?
RK: Gdyby chcieć zekranizować „Teoretycznie Możliwą Katastrofę” w całości, film miałby około ośmiu godzin. Musiałem zrobić więc wiwisekcję książki. Wyciągnąć wątek wiodący i wątki poboczne, które w miarę spójnie się zamkną. W niektórych miejscach coś dopisać i z wielu rzeczy z bólem zrezygnować. Pisząc scenariusz, trzeba cały czas pilnować formatu, dbać, by dialog nie miał więcej niż trzy linijki i pamiętać, że to jest taka instrukcja obsługi dla reżysera i operatora, którzy mogą ją potem rozwinąć. W momentach, gdzie ja byłem przywiązany za bardzo do historii, przydały się uwagi reżysera i współscenarzysty Wiktora Skrzyneckiego.
PF: Z jakich ciekawych rzeczy zrezygnowaliście?
RK: Wycięliśmy między innymi sceny z Warszawą przyszłości oraz sceny, gdy nasi bohaterowie przenoszą się w czasy PRL-u. I próbują tam zrobić zakupy w sklepie, ale okazuje się, że jest tylko ocet i makaron. To mogło być nawet zabawne, takie w stylu Barei, ale wypadło. Duży nacisk położyliśmy na głównych bohaterów, w związku z tym też dość mocno zredukowaliśmy postaci poboczne. Zostawiliśmy ostatecznie tylko cztery znaczące role dorosłe.
PF: Czy miał pan wpływ na obsadę filmu?
RK: Tak. Uzgodniliśmy, że zaakceptuję głównych bohaterów i ci, których wybraliśmy, odpowiadają moim wyobrażeniom tych postaci. Początkowo chcieliśmy, by Schultza zagrał Robert Więckiewicz, któremu jednak nie pasował termin zdjęć. Jego syn jest podobno fanem serii i podobno nawet miał żal do ojca, że ten nie zagra. Ostatecznie w postać tę wcielił się Adam Woronowicz i jego rola jest wielkim atutem filmu, bo zagrał naprawdę świetnie.
PF: Nie boi się pan, jak fani powieści przyjmą kinowego „Felixa, Neta i Nikę”?
RK: Ja wiem, jak przyjmą. Wypunktują wszystkie niezgodności z książką. Już słyszałem od młodych widzów zarzuty, że Net posługuje się na ekranie iPhonem, choć w książce nie lubił sprzętu Apple'a, a ojciec Felixa jeździ Jeepem zamiast Land Roverem. Natomiast nie będą im przeszkadzać niektóre skróty dramaturgiczne, bo pamiętają, jak to było w powieści.
PF: Oprócz pisania dla młodzieży tworzy pan także poważną fantastykę, czy w tym przypadku również pojawiały się propozycje ekranizacji?
RK: Pisanie literatury dla młodzieży traktuję równie poważnie, jak twórczość dla dorosłych i być może w tym tkwi sukces tej serii. Natomiast do tej pory napisałem trzy powieści niemłodzieżowe: „Mars”, „Vertical” i „Kameleon” i wszystkie trzy chciano ekranizować. Ale to wszystko były raczej luźne rozmowy. Z fragmentu „Verticala” miał powstać 30-minutowy film, ale musiałby być w stu procentach oparty na efektach specjalnych. Akcja rozgrywa się bowiem w mieście zawieszonym na linach w chmurach i trzeba by to wszystko wygenerować. Jak producent policzył, ile to by kosztowało, odpuścił. Moje opowiadanie „Mgła” chciało ekranizować pięć czy sześć osób, w tym kilku studentów na zaliczenie Filmówki. Ale też się jakoś wszyscy od tego odbili.
PF: A jako widz ma pan jakąś swoją ulubioną adaptację?
RK: Idąc po linii młodzieżowej to „Niekończąca się opowieść”. To ciekawy przykład filmu, który zrobił na mnie duże wrażenie, a następnie dowiedziałem się, że autor powieści Michael Ende jak go zobaczył, to wycofał swoje nazwisko. Przeczytałem potem książkę i jest bardzo dobra, choć rzeczywiście mocno się różni od filmu.
PF: A jakąś książkę, która na ekran nie trafiła, a Pan by jej adaptację chętnie zobaczył?
RK: Zdecydowanie „Niezwyciężony” Stanisława Lema. Wiem, że kilkakrotnie przymierzano się do niego, ale to się trudno ekranizuje. Połowę Lema można sfilmować i nie wiem, jak ogółowi, ale mi by się to podobało. Jest jeszcze Janusz Zajdel, z którego „Limes Inferior” i „Paradyzji” można zrobić dobre kino socjologiczne. Ale to wszystko jest chyba dziś poza zasięgiem polskiego kina.
PF: W Polskim Instytucie Sztuki Filmowej na dofinansowanie czeka wniosek dotyczący ekranizacji siódmego tomu serii - „Trzecia Kuzynka”. Skąd ten kolejny brak chronologii?
RK: Poszczególne tomy serii dają się opowiadać jako osobne historie, a „Trzecia Kuzynka” wydała się nam najfajniejszym tematem na film. Jest horrorem. A poza tym tę część najbardziej lubię. Jednak to, czy powstanie, zależy w dużej mierze od wyniku, jaki osiągnie w kinach „Teoretycznie Możliwa Katastrofa”. Od tego, czy jest zapotrzebowanie na takie kino.
Portalfilmowy.pl: „Felix, Net i Nika” na dużym ekranie to pański pomysł, czy ktoś się do pana zwrócił?
Rafał Kosik: Myślałem o ekranizacji, ale myślałem po cichu i gdy w 2006 roku odezwała się Telewizja Polska z propozycją realizacji serialu na podstawie „Gangu Niewidzialnych Ludzi” i filmu kinowego według drugiego tomu serii, byłem zaskoczony. Ten pierwszy projekt upadł, bo okazało się, że serial s.f. jest za drogi – łatwiej zrobić telenowelę. A z filmem bujaliśmy się, aż trafił do Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie. I w 2009 maszyna w końcu ruszyła.
PF: Wielu pisarzy, jak choćby Andrzej Sapkowski przy „Wiedźminie”, odsprzedaje prawa do ekranizacji i nie bierze udziału w pracy nad filmem. Pan zdecydował się sam pisać scenariusz. Dlaczego?
RK: Poniekąd właśnie po doświadczeniach Sapkowskiego, ale tak naprawdę po prostu lubię mieć nad wszystkim kontrolę. Moje książki sam ilustruję, składam i wydaję.
Twórcy filmu "Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa" - reżyser Wiktor Skrzynecki, operator Grzegorz Kędzierski i scenarzysta Rafał Kosik, fot. Rafał Pawłowski
PF: Czy ta kontrola się udała?
RK: Nie do końca. Film to jednak praca grupowa. Po pierwsze, nie miałem doświadczenia w pisaniu scenariuszy, a po drugie, na ekranie nie pojawia się kilka scen ze scenariusza, kilka za to jest, choć miało ich nie być. Zadecydowała wizja reżyserska i okoliczności, nie zawsze sprzyjające.
PF: Na jak duży kompromis musi pójść autor liczącej ponad 500 stron powieści, tworząc scenariusz niespełna dwugodzinnego filmu?
RK: Gdyby chcieć zekranizować „Teoretycznie Możliwą Katastrofę” w całości, film miałby około ośmiu godzin. Musiałem zrobić więc wiwisekcję książki. Wyciągnąć wątek wiodący i wątki poboczne, które w miarę spójnie się zamkną. W niektórych miejscach coś dopisać i z wielu rzeczy z bólem zrezygnować. Pisząc scenariusz, trzeba cały czas pilnować formatu, dbać, by dialog nie miał więcej niż trzy linijki i pamiętać, że to jest taka instrukcja obsługi dla reżysera i operatora, którzy mogą ją potem rozwinąć. W momentach, gdzie ja byłem przywiązany za bardzo do historii, przydały się uwagi reżysera i współscenarzysty Wiktora Skrzyneckiego.
PF: Z jakich ciekawych rzeczy zrezygnowaliście?
RK: Wycięliśmy między innymi sceny z Warszawą przyszłości oraz sceny, gdy nasi bohaterowie przenoszą się w czasy PRL-u. I próbują tam zrobić zakupy w sklepie, ale okazuje się, że jest tylko ocet i makaron. To mogło być nawet zabawne, takie w stylu Barei, ale wypadło. Duży nacisk położyliśmy na głównych bohaterów, w związku z tym też dość mocno zredukowaliśmy postaci poboczne. Zostawiliśmy ostatecznie tylko cztery znaczące role dorosłe.
PF: Czy miał pan wpływ na obsadę filmu?
RK: Tak. Uzgodniliśmy, że zaakceptuję głównych bohaterów i ci, których wybraliśmy, odpowiadają moim wyobrażeniom tych postaci. Początkowo chcieliśmy, by Schultza zagrał Robert Więckiewicz, któremu jednak nie pasował termin zdjęć. Jego syn jest podobno fanem serii i podobno nawet miał żal do ojca, że ten nie zagra. Ostatecznie w postać tę wcielił się Adam Woronowicz i jego rola jest wielkim atutem filmu, bo zagrał naprawdę świetnie.
PF: Nie boi się pan, jak fani powieści przyjmą kinowego „Felixa, Neta i Nikę”?
RK: Ja wiem, jak przyjmą. Wypunktują wszystkie niezgodności z książką. Już słyszałem od młodych widzów zarzuty, że Net posługuje się na ekranie iPhonem, choć w książce nie lubił sprzętu Apple'a, a ojciec Felixa jeździ Jeepem zamiast Land Roverem. Natomiast nie będą im przeszkadzać niektóre skróty dramaturgiczne, bo pamiętają, jak to było w powieści.
PF: Oprócz pisania dla młodzieży tworzy pan także poważną fantastykę, czy w tym przypadku również pojawiały się propozycje ekranizacji?
RK: Pisanie literatury dla młodzieży traktuję równie poważnie, jak twórczość dla dorosłych i być może w tym tkwi sukces tej serii. Natomiast do tej pory napisałem trzy powieści niemłodzieżowe: „Mars”, „Vertical” i „Kameleon” i wszystkie trzy chciano ekranizować. Ale to wszystko były raczej luźne rozmowy. Z fragmentu „Verticala” miał powstać 30-minutowy film, ale musiałby być w stu procentach oparty na efektach specjalnych. Akcja rozgrywa się bowiem w mieście zawieszonym na linach w chmurach i trzeba by to wszystko wygenerować. Jak producent policzył, ile to by kosztowało, odpuścił. Moje opowiadanie „Mgła” chciało ekranizować pięć czy sześć osób, w tym kilku studentów na zaliczenie Filmówki. Ale też się jakoś wszyscy od tego odbili.
PF: A jako widz ma pan jakąś swoją ulubioną adaptację?
RK: Idąc po linii młodzieżowej to „Niekończąca się opowieść”. To ciekawy przykład filmu, który zrobił na mnie duże wrażenie, a następnie dowiedziałem się, że autor powieści Michael Ende jak go zobaczył, to wycofał swoje nazwisko. Przeczytałem potem książkę i jest bardzo dobra, choć rzeczywiście mocno się różni od filmu.
PF: A jakąś książkę, która na ekran nie trafiła, a Pan by jej adaptację chętnie zobaczył?
RK: Zdecydowanie „Niezwyciężony” Stanisława Lema. Wiem, że kilkakrotnie przymierzano się do niego, ale to się trudno ekranizuje. Połowę Lema można sfilmować i nie wiem, jak ogółowi, ale mi by się to podobało. Jest jeszcze Janusz Zajdel, z którego „Limes Inferior” i „Paradyzji” można zrobić dobre kino socjologiczne. Ale to wszystko jest chyba dziś poza zasięgiem polskiego kina.
PF: W Polskim Instytucie Sztuki Filmowej na dofinansowanie czeka wniosek dotyczący ekranizacji siódmego tomu serii - „Trzecia Kuzynka”. Skąd ten kolejny brak chronologii?
RK: Poszczególne tomy serii dają się opowiadać jako osobne historie, a „Trzecia Kuzynka” wydała się nam najfajniejszym tematem na film. Jest horrorem. A poza tym tę część najbardziej lubię. Jednak to, czy powstanie, zależy w dużej mierze od wyniku, jaki osiągnie w kinach „Teoretycznie Możliwa Katastrofa”. Od tego, czy jest zapotrzebowanie na takie kino.
Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 28.09.2012
Filmoteka: unikatowa kolekcja plakatów już w sieci
Dylewska nagrodzona w Macedonii
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024