Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Adrian Sitaru, jeden z najbardziej znanych reżyserów rumuńskich młodego pokolenia, opowiada o realizacji swojego ostatniego filmu, o planach na przyszłość i o tym, dlaczego nie nakręcił "Dobrych chęci" w swoim rodzinnym mieście.
Portalfilmowy.pl: Istnieją pewne formalne części wspólne łączące najlepsze dokonania rumuńskiej Nowej Fali, które podziwiamy od ponad siedmiu lat – długie ujęcia, brak odwracających uwagę widza od głównej intrygi wątków pobocznych i muzyki, dużo dialogów, mocny realizm. Znajdziemy je także w „Dobrych chęciach”, nagrodzonych w ubiegłym roku na festiwalu w Locarno za reżyserię oraz za rolę Bogdana Dumitrache. Czy czuje się pan kontynuatorem najnowszych rumuńskich dokonań?
Adrian Sitaru: Nie sądzę, by moje filmy w jakiś szczególny sposób przypominały kino rumuńskie bardziej, niż na
przykład to sygnowane nazwiskami braci Dardenne czy Jima Jarmuscha. W „Dobrych chęciach” zastosowałem długie ujęcia, ale w moim debiucie "Piknik" - ostre cięcia montażowe. Staram się podążać swoją drogą, dochodzić do własnego stylu.
PF: Jego częścią wydaje się narracja prowadzona w trzeciej osobie – bohater patrzy od czasu do czasu do kamery, przez co mamy wrażenie, że sami jesteśmy tuż obok niego, w środku opowiadanej historii...
AS: Zgadza się, tak samo zrobiłem w „Pikniku”. Ale wydaje mi się, że nie wszystkim widzom to się podoba!
PF: Film ma bardzo płynną strukturę, jest świetnie zmontowany i zagrany niezwykle naturalnie. Czy kręcił pan wiele dubli?
AS: Zawsze robię bardzo dużo prób, przynajmniej na miesiąc przed rozpoczęciem zdjęć. Chcę sprawdzić, jak brzmią dialogi w ustach aktorów, czy nie trzeba ich zmienić. Zazwyczaj realizuję dwadzieścia pięć ujęć danej sceny.
Portalfilmowy.pl: Istnieją pewne formalne części wspólne łączące najlepsze dokonania rumuńskiej Nowej Fali, które podziwiamy od ponad siedmiu lat – długie ujęcia, brak odwracających uwagę widza od głównej intrygi wątków pobocznych i muzyki, dużo dialogów, mocny realizm. Znajdziemy je także w „Dobrych chęciach”, nagrodzonych w ubiegłym roku na festiwalu w Locarno za reżyserię oraz za rolę Bogdana Dumitrache. Czy czuje się pan kontynuatorem najnowszych rumuńskich dokonań?
Adrian Sitaru: Nie sądzę, by moje filmy w jakiś szczególny sposób przypominały kino rumuńskie bardziej, niż na
przykład to sygnowane nazwiskami braci Dardenne czy Jima Jarmuscha. W „Dobrych chęciach” zastosowałem długie ujęcia, ale w moim debiucie "Piknik" - ostre cięcia montażowe. Staram się podążać swoją drogą, dochodzić do własnego stylu.
PF: Jego częścią wydaje się narracja prowadzona w trzeciej osobie – bohater patrzy od czasu do czasu do kamery, przez co mamy wrażenie, że sami jesteśmy tuż obok niego, w środku opowiadanej historii...
AS: Zgadza się, tak samo zrobiłem w „Pikniku”. Ale wydaje mi się, że nie wszystkim widzom to się podoba!
PF: Film ma bardzo płynną strukturę, jest świetnie zmontowany i zagrany niezwykle naturalnie. Czy kręcił pan wiele dubli?
AS: Zawsze robię bardzo dużo prób, przynajmniej na miesiąc przed rozpoczęciem zdjęć. Chcę sprawdzić, jak brzmią dialogi w ustach aktorów, czy nie trzeba ich zmienić. Zazwyczaj realizuję dwadzieścia pięć ujęć danej sceny.
PF: Alex, który w „Dobrych chęciach” jest główną postacią, to syn gorączkowo i chaotycznie, choć z wielkim oddaniem, opiekujący się matką po wylewie. Celowo uczynił go pan tak irytującym?
AS: Fabuła jest oparta w ogromnym stopniu na moich własnych przeżyciach i Alex trochę mnie przypomina. Na co dzień nie jestem taki, ale choroba mamy postawiła mnie w zupełnie nowej sytuacji, której usiłowałem sprostać. Zachowywałem się neurotycznie i byłem trudny do zniesienia dla bliskich.
PF: Mimo to ojciec Alexa, jego dziewczyna i przyjaciele są bardzo wyrozumiali, potrafią mu współczuć – widzowie także. Ale czy mogą się na to zdobyć inne pacjentki leżące w tej samej sali, co jego matka? Alex przychodzi tam co noc i przesiaduje do rana. Czy w rumuńskich szpitalach jest to możliwe?
AS: Tak, tak właśnie się dzieje, przynajmniej w szpitalach w mniejszych miastach, gdzie się wszyscy znają. W Klużu, dokąd Alex ustawicznie planuje przenieść mamę, chyba byłoby mu trudniej to zrobić. Sam nocami niepostrzeżenie przełaziłem przez szpitalny mur w obawie, że mogą mnie nie wpuścić. Byłem wtedy na granicy paranoi i zrobiłbym wszystko, żeby zobaczyć mamę. Miałem najlepsze intencje, tytułowe „dobre chęci”. Powodowana nimi jest także ekranowa przyjaciółka mamy, również w rzeczywistości przynosząca jej do szpitala mnóstwo jedzenia, którego chora nie była w stanie zjeść – tak było go dużo.
PF: Dobre chęci mają również współpasażerowie pociągu, którym Alex na początku jedzie z Bukaresztu do rodzinnego miasta. Sądzą, że dają mu dobre rady, w rzeczywistości tylko pogłębiają jego strach...
AS: Starałem się pokazać w filmie wiele odcieni takich właśnie dobrych zamiarów, które do niczego dobrego jednak nie prowadzą.
PF: Pana film jest w dużym stopniu autobiograficzny - czy odważył się pan nakręcić go w rodzinnym mieście?
AS: Pochodzę z transylwańskiej Devy, ale film powstał w Miercurea Ciuc. Bałem się, czy lekarz mamy nie będzie miał do mnie pretensji o swój wizerunek na ekranie... Okazało się, że niepotrzebnie – był bardzo zadowolony.
PF: Pokazał pan lekarzy w bardzo dobrym świetle – profesjonalnych, współczujących, obdarzonych poczuciem humoru, cierpliwie wysłuchujących coraz to nowych pomysłów Aleksa dotyczących terapii i przenosin do innych szpitali... A ten nieszczęsny jogurt, który w filmie był przyczyną pogorszenia się stanu mamy Alexa? Tak było naprawdę?
AS: Niestety, tak. Nie chciałem nic złego, miałem znowu te najlepsze intencje, a kupiłem za tłusty jogurt. Nie sądziłem, że kilka procent tłuszczu w jogurcie może tak wpłynąc na stan zdrowia. Teraz wiem, że dopuszczalny był tylko beztłuszczowy. Ten incydent dodatkowo pogłębił paranoję związaną z chorobą mamy i wzbudził we mnie ogromne poczucie winy. Alex łączy to z opowieścią z pociągu, jaką uraczyła go współpasażerka – o chorym, który zmarł dlatego, że dostał od rodziny witaminy, jakich nie powinien był brać. Krewni o tym nie wiedzieli, chcieli dobrze...
PF: "Dobre chęci" to film o lęku przed śmiercią. Alex orientuje się, że wszystko się kiedyś kończy, że wszyscy jesteśmy śmiertelni. Pewnego dnia zadzwoni telefon i przyniesie złe wieści. Taki był pana zamysł – pokazać tę chwilę, kiedy zdajemy sobie sprawę z kruchości życia?
AS: Właśnie taki był punkt wyjścia scenariusza. Strach przed śmiercią i utratą bliskich, choć to proces naturalny. Stąd rozmowa z początku filmu o magnesach na lodówce i o utraconych majtkach – pamiątce z wojska. Gromadzimy wokół siebie przedmioty związane z drogimi nam osobami lub miłymi wspomnieniami niemal nieświadomie, bronimy się nimi przed okrutnym losem.
PF: Czy niepokój, jaki odczuwa Alex, jest typowy dla wszystkich, tylko dla mężczyzn, czy też wyłącznie dla mężczyzn z pańskioego pokolenia?
AS: Sądzę,że częściej trapi on mężczyzn. Kobiety wydają się bliżej spraw ostatecznych przez to, że rodzą dzieci. Nie odczuwają tak silnie bólu egzystencjalnego. Także relacje łączące matki z synami są zazwyczaj na tyle silne, że ci dużo mocniej przeżywają ich odejście. Choć może się mylę... tak czy owak to bardzo interesujący temat.
PF: Związki między rodzicami i dziećmi, ale też domowymi ulubieńcami są tematem pana nowego filmu „Domestic”...
AS: Jego akcja rozgrywa się w bloku. Łączy trzy historie, które się przeplatają. Pokazuję losy gołębia, królika i kundelka, mieszkającego na klatce schodowej. Zwierzęta są nam bardzo bliskie, bardzo ich potrzebujemy, choć na co dzień w mieście nie zdajemy sobie z tego sprawy... Być może film będzie miał swoją premierę w tym roku w Wenecji, a jeśli nie, spróbuję pokazać go na festiwalu w Berlinie.
Anna Kilian
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 19.07.2012
[wideo]"Bez wstydu". Twórcy o filmie
Premiera "Bez wstydu" - foto
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024