PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  31.03.2012
- Przeszłość charakteryzuje dziwna prawidłowość, jakbyśmy szybko od niej nie uciekali, wcześniej czy później i tak zajdzie nas od drugiej strony – mówi Judd Hirsch. Amerykański aktor opowiada o Nowym Jorku, serialach, roli w filmie „Wszystkie odloty Cheyenne’a” i pracy z Seanem Pennem.

Anna Serdiukow: To ponoć Sean Penn namówił Paolo Sorrentino na to, żeby zaangażował pana do swojego filmu „Wszystkie odloty Cheyenne’a”.

Judd Hirsch: Tak mówi Paolo. On zresztą przyznał, że na początku nie był zachwycony rekomendacją Seana. W ogóle nie wyobrażał sobie mnie w… takiej roli.


Judd Hirsch, fot. IP3 PRESS/MAXPPP/Forum

Na szczęście zdjęcia próbne potwierdziły, że to Sean miał rację.

Odetchnąłem z ulgą. Mordecai Midler to przedziwna postać, zapragnąłem wcielić się w tego bohatera niemal od razu. Tajemniczy, nieco chropowaty człowiek, który ma przecież też ludzką, bardziej czułą twarz, tylko ukrywa to oblicze. Dlaczego? Najważniejsza jest dla niego prawda, według której żyje i kategoryzuje świat. Wierzy w pewien porządek, pewien podział. Ma pomóc Cheyenne’owi w odnalezieniu prześladowcy zmarłego ojca, nazisty z Auschwitz. Przeszłość charakteryzuje dziwna prawidłowość, jakbyśmy szybko od niej nie uciekali, wcześniej czy później i tak zajdzie nas od drugiej strony.

Scena waszego spotkania w filmie jest niesamowita. Cheyenne i Mordecai widzą się i rozmawiają po raz pierwszy, ale miałam wrażenie, że prywatnie dla pana i Seana Penna było to też w pewnym sensie inicjacyjne doświadczenie. Czuć w tej scenie dziwną energię.

To dobrze, że czuć w tej scenie energię przypisaną pierwszym spotkaniom, rozpoznawaniu terytorium, czy może raczej przeciwnika. Dokładnie o to nam chodziło. Przed zagraniem tej sceny ani ja, ani Sean nie rozmawialiśmy ze sobą, nie widzieliśmy się. Nie wiem, co nim kierowało, ja po prostu nie chciałem. Ta scena miała być właśnie taką inicjacją. Dla mnie, dla granego przeze mnie bohatera, to mocne i ważne doświadczenie. W pewnym sensie szok.

Dlaczego szok?

Kim jest ten przedziwnie wyglądający, uszminkowany mężczyzna siedzący przede mną? Kim, czym jest Cheyenne? To nie jest postać ze świata Midlera. On przynależy do rzeczywistości, w której panuje jednoznaczny podział na dobro i zło, piękno i brzydotę, mężczyzn i kobiety. Cheyenne jest zawieszony pomiędzy definicjami. Nie chodzi tylko o jego wygląd. Cheyenne nie kontaktował się ze zmarłym ojcem 30 lat. Co musiało się wydarzyć, by tak się od siebie oddalić, odsunąć? Teraz główny bohater próbuje wypełnić misję rodzica, chce odnaleźć jego prześladowcę i w jego imieniu dokonać zemsty. To też próba rehabilitacji, zadośćuczynienia ojcu. Wola zrealizowania jego pragnienia, to gest symbolizujący identyfikację z ojcem, pojednanie, do którego powinno dojść dużo wcześniej.

Pana bohater pyta dość protekcjonalnym tonem, czy Cheyenne w ogóle wie, co to jest, czym był Holocaust. Pyta go również o to, czy znał swojego ojca. W jego głosie czuć wyrzut.

Mordecai chce poznać konkretne powody, dla których Cheyenne wyrusza w podróż przez Amerykę, dlaczego decyduje się tropić duchy z przeszłości własnego ojca. Argumentacja Cheyenne’a jest dość lakoniczna. Myślę że widzowie też chcą to wiedzieć i długo nie potrafią znaleźć odpowiedzi na to pytanie. W tym tkwi siła filmu, jego tajemnica. Często robimy rzeczy niewytłumaczalne, coś nas popycha do działania, do takiego a nie innego zachowania.

Ale dla mnie w tej scenie chodzi też jeszcze o coś innego. Wydaje nam się, że nasi rodzice zawsze byli przede wszystkim naszymi rodzicami – to ich definiuje w naszych oczach, a nie życie jakie prowadzili nim się urodziliśmy…

Zgadzam się z tym, co pani mówi. Przez całe życie przypisujemy naszych rodziców przede wszystkim do funkcji bycia naszymi rodzicami. A przecież nim się urodziliśmy, tak jak pani mówi, prowadzili inny tryb życia. Mieli swoje doświadczenia, marzenia, plany, to ich wówczas definiowało. Dzieci bardzo rzadko zadają pytania o przeszłość swoich rodziców. Mamo, czy przeżyłaś nieszczęśliwą miłość? Tato, czy zdarzyło ci się upić tak jak mi w ostatnią sobotę? Rodzice do pewnego momentu pozostają autorytetami i niespodziewanie z najważniejszych przewodników stają się tymi starymi piernikami, którzy nie wiedzą co to Facebook i YouTube. Oczywiście ja teraz żartuję, to są przykłady śmieszne, ale one o czymś świadczą – o rzeczach prostych nie potrafimy rozmawiać, co dopiero o takich przeżyciach jak prześladowania, czy trauma doświadczeń wyniesionych z obozów koncentracyjnych. Między dziećmi a rodzicami często istnieje mur milczenia, blokada przed wymianą doświadczeń. Mówi się, że dzieci mają tajemnice przez rodzicami, w drugą stronę też to działa. Nawet bardziej.


"Wszystkie odloty Cheyenne'a", fot. materiały dystrybutora

Cheyenne, grany przez Seana Penna, wraca po 30 latach do USA. Pan całe życie związany był z Nowym Jorkiem. Mieszka pan w tym mieście, pracuje pan tutaj, w jednym z wywiadów przyznał pan, że nie wyobraża sobie wyjazdu, emigracji.

Moja matka urodziła się w Rosji, ojciec w Nowym Jorku. Dorastałem w Bronksie, odebrałem solidne, żydowskie wychowanie. Jestem nierozerwalnie związany z tym miejscem, jest tu duża żydowska społeczność, dla moich rodziców, przede wszystkim dla mojej matki, była to taka ziemia obiecana, miejsce, w którym czuła się bezpiecznie. Dużo wyjeżdżam, pracuję poza Nowym Jorkiem, ale wszystkie moje wspomnienia łączą się z tym miastem. Pierwsze sukcesy, porażki. Nowy Jork mam we krwi, to miasto wyznaczyło na zawsze puls mojego życia. Dużo gram w teatrze. Nie ma lepszego miejsca dla inicjatyw teatralnych jak Nowy Jork, z jednej strony jest Broadway, ale też jest sporo projektów niezależnych. Dzięki temu praca cały czas może być wyzwaniem. Najgorsze jest poczucie sytości. Oczywiście nie jest dobrze odczuwać niespełnienie. Dla mnie idealny stan sytuuje się gdzieś pomiędzy głodem, a trzecim kęsem. Wiadomo, że ten pierwszy kęs, pierwszy smak jest najlepszy. Potem zazwyczaj chodzi o zaspokajanie zachcianek, to już są fanaberie. Ale ja nie miewam kaprysów.          

Cały czas gra pan w filmach i to jest bardzo zróżnicowany repertuar. „Wszystkie odloty Cheyenne’a” to przykład najświeższy, w swoim dorobku obok „Dnia Niepodległości” ma pan "Piękny umysł", „Stracone lata” czy „Zwyczajnych ludzi” – rola w tym ostatnim tytule przyniosła panu nominację do Oscara.

Z filmem bywa różnie. Kocham kino, cenię sobie to, że wybitni reżyserzy zapraszają mnie do współpracy. Żeby zobaczyć film, ludzie nie muszą nawet wychodzić z domu, mogą ściągnąć go z sieci, albo wypożyczyć, w każdym razie dzieje się to poza udziałem twórców. Teatr to jest zupełnie inny świat, to jest pewna umowa pomiędzy widzem a aktorem – obie strony muszą włożyć pewien wysiłek w to spotkanie, począwszy od tego, że obie muszą wyjść z domów.

A telewizja? Dzięki takim serialom jak „Taxi”, czy „Kochany John” stał się pan rozpoznawalnym aktorem i został uhonorowany wieloma wyróżnieniami, m.in. dwiema nagrodami Emmy i nagrodą Złoty Glob.

Powinienem powiedzieć, że telewizja to moja pierwsza miłość, najwięcej jej zawdzięczam, ale tak naprawdę kino, teatr, telewizja dopełniają się. Pewnie bez „Taxi” nie byłoby „Zwyczajnych ludzi”, a potem kilku teatralnych ról. Pochodzę jeszcze z pokolenia, w którym telewizja to nie zawsze była trampolina do kariery kinowej. Wtedy seriale nie cieszyły się taką renomą jak dziś. Dawały popularność, ale nie były to tak ogromne, wysokobudżetowe produkcje. Wielu aktorów nigdy nie przebiło się do kina. I na odwrót, kiedyś uznani aktorzy kinowi nie przyjmowali ról w telewizji, często uznawali to za degradację. Teraz jest inaczej. Mogę się tylko cieszyć, że wciąż pracuję, że mogę się realizować na wszystkich trzech polach.

Anna Serdiukow
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  31.07.2012
Zobacz również
Filmowy Dom Spotkań z Historią
Skowytanie, szemranie, poetyzowanie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll