PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU

Jej debiut fabularny nie spodoba się każdemu, ale na pewno warto go zobaczyć. "Big Love", antyromans Barbary Białowąs, to próba przeniesienia autorskiego kina znad Sekwany na nadwiślański grunt. Opolska reżyserka opowiada o kłopotach wielkiej miłości w jej filmie, zagubionych krytykach oraz braku kompromisów.

Roman Szczepanek: Trailer kinowy "Big Love" zachęca hasłami odnoszącymi się wprost do znanych filmów: "Dzikość serca", "Do utraty tchu", "Wbrew regułom". To celowe posunięcie czy fałszywy trop?

Barbarą Białowąs: Dwa pierwsze filmy są mi bardzo bliskie. Tego trzeciego nie lubię. Natomiast z tytułów, które były dla mnie inspiracją wymieniłabym jeszcze dodatkowo "Gorzkie gody" Polańskiego, "Requiem dla snu" Aronofskiego, czy "Urodzonych morderców" Stone’a. Jednak najważniejsza była dla mnie twórczość Janusza Morgensterna, ze szczególnym uwzględnieniem "Trzeba zabić tę miłość" czy "Do widzenia, do jutra".

Barbara Białowąs na planie filmu "Big Love", fot. Monolith

Chwilami filmowa para: Pawlicki i Hamkało przypomina mi duet Belmondo - Karina we wczesnych filmach Godarda. Czy nowofalowa stylistyka była jakimś punktem odniesienia?

Dziękuję za to pytanie, które trafia w samo sedno moich artystycznych poszukiwań. Czuję się absolutną spadkobierczynią Nowej Fali Francuskiej. Uważam, że ten okres w kinie był szczególnie przełomowy. Połączenie wiedzy filmoznawczej twórców, brawura i eksperymenty formalne oraz treściowe w ich filmach (zwłaszcza Jeana-Luca Godarda) wyznaczają granice mojego artystycznego świata. Szczególnie istotne są dla mnie ich gry z tworzywem filmowym w odniesieniu do popularnych tematów i treści. Francuscy nowofalowcy wprawiali również w konsternację branżę oraz szablonowych krytyków filmowych. Ja także dostrzegam, że mój film sprawia, że recenzenci są często bezradni w jego ocenie – nie wiedzą, co tu jest poważne, a co jest tylko zabawą formalną. Czuję, że są kompletnie pogubieni.

W "Big Love" miłość wielka jest tylko na początku. Skąd pomysł na antyromans?

Przede wszystkim z chęci polemiki z pewnymi kliszami, stereotypami, czy mitami kulturowymi. Zważywszy na moje pierwsze studia, kulturoznawstwo, staram się wykorzystywać film, jako narzędzie analizy kulturowej. W "Big Love" szczególne znaczenie w tym zakresie odgrywa właśnie zakończenie. Ale nie chodzi po prostu o to, że jest ono pesymistyczne (to widz wie od początku), ale o to, w jaki sposób pokazuję śmierć. Jest to obraz sielski, anielski, wręcz bajkowy. Śmierć jest tu niebezpiecznie piękna, skrajnie przeestetyzowana. Nie jest to jednak tandetne epatowanie, ma to swoje uzasadnienie narracyjne. Taki finał jest bowiem wybawieniem dla mojej bohaterki. Uważam, że to jest właśnie przejaw mojej największej odwagi w tym filmie. Tymczasem, większość dostrzega wyłącznie sex. Niech mi ktoś pokaże, w którym filmie jest tak ukazywana śmierć? Żeby to jednak zrozumieć trzeba mieć rozbudowaną wiedzę z historii sztuki filmowej. Jest to też antykryminał, bo specjalnie na początku filmu wskazuję, kto jest sprawcą. Widz ma za zdanie śledzić, dlaczego tak się stało, a nie kto zabił.

Barbara Białowąs, Aleksandra Hamkało i Antoni Pawlicki na planie filmu "Big Love", fot. Monolith

Namiętność ma tutaj bardziej czarne niż różowe zabarwienie. To na przekór głównym trendom, czy niezależny głos w sprawie kondycji damsko-męskich związków?

Nie widzę relacji damsko-męskich w jakimś określonym kolorze, ani białym, ani czarnym. Nie w tym rzecz. Chodziło mi o to, że nikt nie ma dystansu do własnej miłości, każdy myśli, że jest wyjątkowy, kiedy ją przeżywa, ale tak naprawdę jest wówczas taki sam jak inni. Człowiek stojący z różą na peronie autentycznie przeżywa swoje uczucie i nie mamy prawa w nie wątpić. Jest jednak zarazem, kiedy patrzy się na niego z zewnątrz, totalnie kiczowaty i śmieszny, bo powiela pewne kulturowe schematy, które następnie do perfekcji przetwarzają komedie romantyczne. W ten sposób utrwalają się pewne sposoby zachowania, które uchodzą za pożądane i wzajemnie oczekiwane. W swoim filmie staram się to obnażyć. I nie każdemu się to podoba. Wpisywanie tego filmu przez krytykę w klucz kina masowego jest naiwne, bo to kino stricte antywalentynkowe.

Dramat erotyczny, thriller psychologiczny, musical, kryminał. Dosyć osobliwa mieszanka. Czy to wynik fascynacji kinem gatunkowym?

W sztuce już wszystko było, nie ma się co oszukiwać, arcydzieła już powstały. A o miłości napisano i pokazano już wszystko. Dlatego ja do swojego filmu wybieram metajęzyk, stosuję różne gry intertekstualne. Świadomie polemizuję z kiczem gatunków filmowych o miłości, by ukazać sztuczność psychologiczną w tych filmach, by obnażyć ich język. Znam dobrze historię kina i z rozmysłem manipuluję pewnymi środkami formalnymi, by pokazać swoje przesłanie, że miłość idealna to sztuczny społeczno-kulturowy konstrukt.

 

Aleksandra Hamkało w "Big Love", fot. Monolith

Z twórcą ścieżki dźwiękowej Mariuszem Szypurą (lider projektu Silver Rocket – przyp. red.), połączyła was fascynacja ostatnią płytą Portishead, ale "Big Love" promowany jest przez utwór Ady Szulc, znanej ze stricte komercyjnego programu telewizyjnego. Nie ma tutaj zgrzytu?

Tak, kocham płytę Portishead "Third", bo to jest genialna muzyka. Trip hop to jest mój ukochany gatunek muzyczny. Muzyka w "Big Love" jest w dużym stopniu muzyką niezależną, poszukującą, to nie jest żaden kompromis pod radio albo stacje muzyczne. Dyktowałam się prywatnym gustem. Mariusz jest profesjonalistą, wybrał Adę. Zaufałam mu, bo komuś musiałam. Przylepianie jej łatki, że jest komercyjna, bo szukała swojej szansy w TVN jest głupie. To specjalność leniwych dziennikarzy. Odetnijmy się od kontekstu programów muzycznych i posłuchajmy głosu Ady na świeżo, który bardzo pasuje do mojej bohaterki. Nie myślmy kalkami.

Dla mnie taką kalką jest jednak plakat promujący "Big Love", który przywodzi na myśl typowo komercyjne produkcje. To świadomy flirt z mainstreamem, czy wymogi rynku?

Ja oddzielam tworzenie filmów od jego promocji. W tym pierwszym staram się być tak bardzo autorska, jak tylko się da. W tym drugim przypadku, uważam, że można zastosować różne strategie, by dotrzeć do rozmaitych grup odbiorców. I rzeczywiście w przypadku "Big Love" zastosowano dość kontrowersyjną, jak na film artystyczny, promocję, która mocno osadziła się w głównym nurcie popkulturowym, chociaż starała się trzymać istoty przekazu mojego filmu. Tak było z plakatem. Może się on wydawać bardzo komercyjny, ale już przecież fakt, że jednego z głównych bohaterów widzimy odwróconego plecami, jest pewnym przełamaniem schematu. Z czasem jednak zaczęły się pojawiać różne histeryczne plotki i pseudorewelacje, które są całkowicie oderwane od mojego filmu, a są raczej wynikiem wtórnej tabloidyzacji, która stała się udziałem mediów bulwarowych. Bezsprzecznie jest to bardzo niebezpieczne, bo grozi zaetykietowaniem filmu, jako niepoważnego. Na dodatek, młodzi aktorzy bezkrytycznie w to wchodzą, nie widząc szkód, jakie robią autorskiemu filmowi i na dłuższą metę także sobie, podniecając się sztuczną popularnością.

Czy w Polsce można zatem kręcić kino w pełni autorskie?

W moim filmie nie ma kompromisu, wszystko zrobiłam według wizji, jaką miałam w głowie. "Big Love" jest kontynuacją estetyczną "Mojej nowej drogi" i innych moich etiud studenckich. Nie wierzę w kino, które wszystkim się podoba, ale właśnie, dlatego wierzę w kino autorskie, jako pewną świadomie rozwijaną ścieżkę artystyczną, która odzwierciedla artystyczne myślenie twórcy danego dzieła.

Chabrol, Godard, Truffaut i wielu innych filmowców ze szkołami filmowymi nie miało zbyt wiele wspólnego. Ty ukończyłaś kulturoznawstwo na Uniwersytecie Śląskim, potem reżyserię w Katowicach. Jak bardzo przydała się szkoła, a czego z wyuczonych rzeczy unikasz w trakcie pracy na planie?

Studia reżyserskie nauczyły mnie warsztatu, ale wiedzę o rzeczywistości społecznej wyniosłam z kulturoznawstwa. Uważa, że jest to mój as w kieszeni, bo mogę bez problemu żonglować cytatami filmowymi, gatunkami, konwencjami i wiem skąd się one wzięły. Świadomie stosuję prowokację artystyczną. Żyjemy w kulturze zapożyczeń i kłączy. Dlatego też modernistyczne patrzenie na "Big Love" może stworzyć wielkie nieporozumienie interpretacyjne. Nie można tego filmu analizować jeden do jednego, nie dostrzegając licznych nawiasów, bo to brak znajomości historii kina i obnażenie nieporadności, które dostrzegam u wielu krytyków, którzy spoglądają na mój film. Ponieważ to debiut, boją się oni przyznać, że mają do czynienia z dziełem, które dekonstruuje różne formuły kinematograficzne. No ale, gdyby to samo zaproponował twórca uznany, powiedzmy Almodovar, to oczywiście pialiby z zachwytu, jak to świadomie bawi się on kiczem i naśmiewa z naszych przyzwyczajeń. Tymczasem warto dodać, że konwencjonalizacji nie ulegają tylko określone gatunki filmowe (np. komedia romantyczna), ale i to, co nazywamy sztuką wzniosłą.

Michał Sitarski i Roma Gąsiorowska w "Mojej nowej drodze", fot. Studio Munka

Wspomniany i wielokrotnie nagradzany krótki metraż "Moja nowa droga" zrealizowałaś w ramach programu "30 minut", w Studiu Munka. Jaką rolę odegrał z perspektywy czasu i co sądzisz o takim sposobie debiutowania?

Gdyby nie program "30 minut" nie spotkałabym Krzysztofa Raka i nie zrobilibyśmy "Big Love", bo producent zobaczył ten film w Koszalinie i zaproponował współpracę. Praca nad "Moją nową drogą" była czymś pośrednim między realizacja etiudy studenckiej a filmem pełnometrażowym. Uważam, że należy ten program kontynuować, bo wciąż powstają w nim perełki.

W trakcie premiery filmu, reżyserzy myślami są już zwykle na następnym planie. Czy zapowiadany projekt "Mrowisko" dojdzie do skutku?

Musi dojść, bo to wartościowa rzecz i zwrot o sto osiemdziesiąt stopni w stosunku do "Big Love". Będzie to thriller terrorystyczny, ważny głos w debacie o współczesnym terroryzmie i stosowaniu przemocy w polityce. Bardzo na serio. Scenariusz, który ma już swojego zakontraktowanego producenta, piszę z Kamilem Minknerem, a film ma być reżyserowany przez Karolinę Bielawską.

Roman Szczepanek
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  20.05.2013
Zobacz również
Box Office. Niespodziewane zwycięstwo walentynkowe
(Anty)walentynki: o miłości bez lukru i serduszek
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll