Radykalne ograniczenie przestrzeni filmowej nie musi być tożsame z wzniesieniem barier uniemożliwiających płynne prowadzenie narracji. Zarówno Alfred Hitchcock, jak i Roman Polański kręcili obrazy intencjonalnie klaustrofobiczne, narzucając sobie pewną dyscyplinę, zmuszającą ich do utrzymania tempa potrzebnego, aby widza nie ogarnęło znużenie podczas oglądania jednej czy kilku postaci poruszających się pośród metaforycznych czterech ścian.
Oczywiście każdy z nich miał swoje specyficzne metody, dzięki którym poszerzał znaczeniowy potencjał tej konwencji – Hitchcock w „Łodzi ratunkowej” dokonał pewnych obserwacji socjologicznych, w „Sznurze” eksperymentował z formą, a "Okno na podwórze" doczekało się niezliczonych analiz pod kątem feminizmu i wojeryzmu; Polański we „Wstręcie” po mistrzowsku zobrazował rozwój choroby psychicznej, a w niedawnej „Rzezi” pokazał iluzoryczność kulturowych masek.
Dzisiaj formuła filmu, którego plan zawężony jest do pojedynczej lokacji, najczęściej korzysta z fabuł charakterystycznych dla thrillera. Ciężko jest jednak twórcom faktycznie trzymać się jednego tylko pomieszczenia, ponieważ podobna konstrukcja fabularna wymaga żelaznej konsekwencji od całego zespołu, a odpowiedzialność za sukces filmu w dużej mierze zależy od operatora. Sztuka ta udała się chociażby w „Pogrzebanym”, znakomicie sfotografowanym przez Eduarda Graua – akcja filmu ma miejsce w trumnie, w której zakopany został główny bohater, dysponujący tylko telefonem komórkowym i zapalniczką. Nikłe źródło światła było jedynym sojusznikiem operatora, ale Grau perfekcyjnie przekuł niedogodność na swoją korzyść, igrając z cieniem i światłem, łapiąc niestandardowe kąty, znakomicie oddające duszną, klaustrofobiczną atmosferę.
Ryan Reynolds w "Pogrzebanym", fot. Monolith
Lecz wielu filmowców rezygnuje z zamkniętej przestrzeni, korzysta z niej tylko pozornie, poszerzając spektrum narracyjne za pomocą retrospektywy albo majaków głównego bohatera (jak chociażby w obecnym na naszych ekranach „Resecie” z Adrienem Brodym) czy trików montażowych (podzielony ekran w „Telefonie” Joela Schumachera).
Przeważnie, choć nie jest to regułą, filmy tego rodzaju dzieją się w czasie rzeczywistym, a widz posiada identyczną wiedzę o świecie przedstawionym, co bohaterowie, przez co podatny jest na fabularne wolty, będące jedną z charakterystycznych cech podobnych fabuł. Zresztą na popularnych sensacyjnych twistach oparto sukces kilku produkcji grozy, takich jak seria "Piła", gdzie bohater, lub kilkuosobowa grupa, przechodzi z jednego zamkniętego pomieszczenia do drugiego – i w ten sposób mamy do czynienia z ciągiem różnych sekwencji akcji ograniczonych do kilkudziesięciu metrów kwadratowych.
Różnorodność wymienionych przykładów dowodzi, iż mądrze rozpisany scenariusz, sprawna reżyseria i operatorska inwencja są w stanie uczynić nawet najgrubsze ściany transparentnymi.