3 października odbył się pokaz prasowy nowego filmu Marka Koterskiego i konferencja prasowa z udziałem twórców.
Film tworzą dwaj mężczyźni, Pierwszy - Adam Miauczyński (Adam Woronowicz) i Drugi (Robert Więckiewicz), którzy jadą nocą samochodem i rozmawiają o babach. Poprzednie filmy Koterskiego przyzwyczaiły widzów do nieprzewidywalności kolejnych dzieł ich twórcy. Oficjalnie autorem scenariusza najnowszego filmu jest Adam Miauczyński, bohater tego i poprzednich filmów reżysera. Koterski przyznał, że miał takie wyobrażenie, że w tym filmie Miauczyński wiezie samochodem kogoś jeszcze bardziej zaburzonego niż on sam.
LISTY
Zanim spotkali się na planie filmowym reżyser pisał listy do aktorów i cżłonków ekipy. Aktorzy poznali w ten sposób biografię swoich bohaterów: ile mają lat, czym się zajmują, że są zonaci, że mają dzieci, jakie mają hobby. Dowiedzieli się, że bardzo się od siebie różnią, a zarazem uzupełniają się nawzajem, że nie mogą jeden bez drugiego istnieć. A może tak naprawdę są dwoma częściami jednego faceta? Dowiedzieli się, że jadą na drugi koniec Polski, odwiedzić swoje dzieci, które przebywają w leśnym ośrodku leczenia uzależnień.Wspołny kłopot tłumaczy ich wielką na siebie otwartość. Oni dostali od życia swoje.
Więckiewicz przyznaje, że gdy pierwszy raz przeczytał scenariusz, powiedział Koterskiemu, że jest on niemożliwy do zrealizowania. Koterski bardzo się ucieszył i powiedział, że tym bardziej muszą to zrobić. Tylko robiąc coś, można sprawdzić, czy coś jest możliwe.
Robert Więckiewicz, kadr z filmu "Baby są jakieś inne", fot. Kino Świat
Na czym polegał "szatański pomysł"? Niemal cały film odbywa się we wnętrzu auta nocą i opiera się na dialogu dwóch aktorów. Więckiewicz pytał Koterskiego, czy się nie boi? Reżyser, mimo strachu, wierzył, że ten minimalizm ma moc, dlatego wprowadzał dodatkowe ograniczenia. Najpierw podróż miała odbywać się za dnia. Operator, Jerzy Zieliński, gdy dowiedział się, że film będzie kręcony jednak w nocy, "ucieszył się."
PLAN
Robert Więckiewicz, odtwórca roli Drugiego, przyznał, że nie miał żadnego wpływu na treść wygłaszanych dialogów przez swojego bohatera. Zacytował zdanie Koterskiego, zasłyszane od kolegów aktorów, że odkąd reżyser skończył Polonistykę nikt nie będzie mu mówił, gdzie postawić przecinek. W filmie nie tylko nie było miejsca, ale i potrzeby, żeby cokolwiek zmieniać. Bo te dialogi to nie tylko słowa, ale ważne są - jak to u Koterskiego - rytm, powtórzenia, fraza, melodia. Zadaniem aktora było nauczyć się tego na pamięć, uwiarygodnić i zagrać.
Reżyser dwa lata pracował nad tekstem, nie wierzy więc w zmiany dialogów na planie, w improwizacje. Podczas 12 godzinnej pracy, borykania się z problemami technicznymi, nie ma na to miejsca.
Więckiewicz pytany z kolei, czy on nie bał się tej roli, odpowiadział, że z każdą rolą przeżywa coraz większe męczarnie, a w tym filmie poprzeczka była niezwykle wysoko zawieszona. Aktorzy nie mieli luksusu: grali tylko we dwóch, obecni we wszystkich scenach, nie mieli żadnych przerw. Dodatkowo sporym utrudnieniem była ciągła praca w studiu, na green screenie. Po powrocie do hotelu po 12 godzinach pracy, kartki scenariusza z dialogami na kolejny dzień wydawały się zielone, a świat miał taki kolor jeszcze przez tydzień po zakończeniu zdjęć w studiu.
Robert Więckiewicz, Marek Koterski, Adam Woronowicz na planie filmu "Baby są jakieś inne", fot. Kino Świat
Z drugiej strony na samym planie było o tyle fantastycznie i komfortowo, że reżyser wyczuwał każdy niepokój czy wątpliwość aktorów. - On się o nas troszczył, on nas kochał.
Aktorsko zagranie tej roli było dla Więckiewicza prawdziwym wyzwaniem. W ciemności, niemal pozbawiony rekwizytów był zdany tylko na tekst scenariusza. "Adam (Woronowicz) miał chociaż kierownicę, te wszystkie manetki do włączania kierunkowskazów. A co mi pozostało? Trzymanie za uchwyt w samochodzie, podpieranie pięścią brody, no i mogłem jeść bułkę (aktor te gesty pokazywał).
Film o dwóch facetach, którzy jadą samochodem pozornie wydaje się prosty w realizacji. Nakręcenie tego było jednak skomplikowane. Film oparty jest w ogromnym stopniu o tekst i grę dwóch aktorów. Potrzebny był duży poziom ich skupienia, a samochód musiał jechać. Operator, Jerzy Zieliński, nieobecny na konferencji, prosił o przekazanie dziennikarzom, że bohaterowie ani kilometra nie przejechali na planie tym samochodem. W studiu były dwa spreparowane auta ustawione na green screenie. Jeden rozebrany od przodu, drugi od tyłu. Oba na podnośnikach obrotowych. W studiu nagrywane były refleksy świateł przelatujące po samochodzie, po ich twarzach. Tam zarejestrowano światła górne i dolne. Wszystkie tła były kręcone oddzielnie, aby stworzyć iluzję jadącego samochodu. Nakręcenie takich zdjęć w normalnym, jadącym samochodzie było niemożliwe.
JĘZYK
Jak wiadomo, bohaterowie filmów Koterskiego, nie stronią od wulgaryzmów. Nie inaczej jest i tym razem. Reżyser pytany o ten sposób wyrażania, uznał go za optymalny dla swego filmu. Nie używa ich jak przecinka, ale jako świadectwa bezradności, porażki bohatera w wypowiadaniu uczuć, w radzeniu sobie z emocjami.
Więckiewicz tak odniósł się do sprawy wulgaryzmów. - 174 razy wypowiadałem te słowa w różnych konfiguracjach. Uwielbiałem to robić na planie, to było szalenie oczyszczające.
W konferencji prasowej wzięłi udział również Małgorzata Bogdańska (Jakieś Inne Baby), Michał Koterski (Kasjer-Irokez), Wojciech Kabarowski, producent wykonawczy filmu oraz Jędrzej Sabliński, prezes domu postprodukcyjnego The Chimney Pot.