PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Marcinem Koszałką - dokumentalistą, którego opowiadający o Euro 2012 obraz "Będziesz legendą człowieku" wchodzi właśnie na ekrany kin rozmawiają Rafał Pawłowski (Portalfilmowy.pl) i Marta Sikorska (PISF).

Rafał Pawłowski: Lubi pan piłkę nożną?


Marcin Koszałka:
Jestem kibicem, ale nigdy nie grałem w piłkę. Piłkarze śmiali się ze mnie, że ja nie mam pojęcia o futbolu, nie znam nomenklatury, nie za bardzo wiem kto gra w jakim klubie, kogo gdzie wytransferowali. To było dla nich szokujące. Nie kumali tego, że ja patrzę na nich, jak na ludzi.


Marcin Koszałka, fot. Andrzej Rubis/Forum

Marta Sikorska: Ale czuł się pan częścią Euro?

MK: Nie dało się nagle przestać być kibicem. Jeżeli jest mecz z Grecją i ja widzę, że jest karny, to ja wiem o tym, że jak ten karny padnie to możliwe, że Smuda mnie wyrzuci i koniec filmu. On był tak napięty, że przegranie meczu otwarcia mogło się skończyć końcem filmu. Oczywiście udało się i to się udało podwójnie - z jednej strony Tytoń wybronił, co jest fajne, bo dla filmu zawsze jest fajne, jak ktoś broni karnego. Dramaturgicznie to jest ciekawe. To całe napięcie tych ludzi, co stoją w ciszy i czekają... Tytoń wybronił również mnie, to że ja tam dalej zostałem. Potem był kolejny problem przy meczu z Rosją. Istniało ryzyko, że jak coś nie pójdzie, to ja będę miał szlaban na wszystko, nic nie nakręcę.

RP: No właśnie, po przegranym meczu z Czechami nie wpuszczono pana do szatni...

MK: Mnie do szatni UEFA nie wpuściła. Tam jest taka sytuacja, że szatnia jest miejscem, gdzie rządzi UEFA i to nawet nie chodzi już o Smudę, tylko w ogóle jest zakaz takich rzeczy. Z kolei po meczu z Czechami można było siedzieć dłużej np. z masażystami. Ci ludzie nie mieli już specjalnie napinki. Zresztą, co jest takie dość mroczne dla mnie, to najbardziej przeżyli to ci ludzie drugiego planu, czyli ekipa techniczna.

RP: Czy jako kibic czuł pan dyskomfort, że nie może po prostu obejrzeć meczu i dać się ponieść emocjom?


MK: Dla mnie sytuacja wyglądała tak, że kontrolowałem wynik, bo on wpływał na to, co się dzieje. Na przykład w czasie meczu z Czechami byłem u rodziców Perquisa. Nie byłem na stadionie, byłem z tymi ludźmi blisko. I powiem szczerze, pod koniec wyłączyłem kamerę, tam było bardzo, jakoś tak... przykro. Mi się najbardziej przykro wtedy zrobiło. Szczególnie takie ujęcie, jak jego babcia tak siedzi - co akurat dałem do filmu, musiałem dać. Prawdopodobnie ten mecz z Czechami miał być tym meczem, który da Perquisowi wszystko, że on zostanie Polakiem. Przecież ten facet walczył o życie, on nie miał wyjścia. Tylko na boisku mógł wymazać „śmiecia" czy wymazać z siebie w ogóle jakąś skazę „obcego". To mnie najbardziej interesowało i bardzo szybko podjąłem tę decyzję, bo przeczuwałem że z Czechami może nie pójść. Wiedziałem, że muszę się opierać na materiale o ojcu, rodzinie. Olałem bycie na stadionie - liczyło się tylko bycie z nimi.

RP: Kibicował pan Polakom?


MK: Jako kibic chciałem byśmy wyszli z grupy, ale – to okrutne - jako reżyser już nie. A poza tym kibicowałem Hiszpanii. Lubię tamten futbol. Zarówno Real, jak i Barcelonę. A najbardziej, to jak grają ze sobą.

MS: Przy tym projekcie współpracowała ekipa znakomitych polskich operatorów, którzy byli w różnych miejscach, np. Wojciech Staroń. Jak podzieliliście się pracą?


MK: Tak, jeszcze Adam Bajerski, Przemek Kamiński, Bogdan Dziworski. Rzeczywiście, podczas meczów robiliśmy to w grupie. To są na tyle wysokiej klasy twórcy, że tam nie ma żadnej rozmowy. Ustaliliśmy po prostu: Nie robimy zdjęć z ręki, tylko z dystansu. Chcę mieć statyczne kadry, poetyckie zdjęcia. Spokojna kamera, shoty, strzały. Proste decyzje. Wojtek zrobił wszystkie sekwencje kibiców, m.in. dość ciekawą scenę takich milczących ludzi po meczu z Czechami, to wysypisko śmieci. Oni tak siedzą w tych pióropuszach i nie wierzą, że wydarzyło się coś, co i tak miało być. I ten Perquis, który nie rozumie, dlaczego oni mówią „w porządku”. Gratulują im. Dziękują.

RP: Ile materiału nakręciliście? Euro to dość obfite wydarzenie.

MK: Nie było jakiejś ogromnej, potwornej ilości. Trzeba by rozmawiać z Anną Wagner. Mam taki układ z montażystką, że ja nawet nie wiem w ogóle, ile materiału jest, tylko ona robi najgorszą, brudną robotę. Jest bardzo cierpliwa i po prostu odwala wszystkie śmieci. Ja w ogóle nie oglądam tego materiału, tylko mówię: „wyczyść wszystko, to co jest naprawdę złe", czyli ona wszystko co jest nieciekawe, nieatrakcyjne, słabe  wyrzuca i zostawia coś, co powiedzmy jest dobre i bardzo dobre. Przygotowała mi dwie i pół godziny materiału. I w zasadzie z tego zmontowaliśmy 80 minut.


Damien Perquis w filmie „Będziesz legendą człowieku", fot. Kino Świat

RP: Perquis nie jest jedynym obcokrajowcem w reprezentacji. Jak to się stało, że bohaterem został właśnie on?

MK: Jako postać mnie najbardziej zaintrygował. Jest dla mnie jakimś magicznym bohaterem, z którego jakaś energia się wydostaje. Ja na przykład lubię scenę, kiedy on przychodzi po meczu z Grecją jak górnik z kopalni - w tym garniturze siada przy stole, w ogóle nikt się do niego nie odzywa, nikt nie ma prawa głosu. Wszyscy siedzą cicho, bo on jest panem domu, jest bogiem. On zarabia pieniądze, on był na boisku, był w telewizji, tak? „Tato przegrał - Nie nie, tato zremisował". I ten dziwny związek, że on wszystko robi dla swojej babci, śpiewa „Jeszcze Polska nie zginęła" i potem mówi: „to jakbym czuł w sobie babcię". Dlatego go wybrałem, on to miał. Miał tego ojca, tę żonę, która się prawie nie odzywa, jest taką trochę „przystawką". Tam jest też taki bezwzględny punkt widzenia tych gości, męski. Myślę, że jakaś feministka to może się strasznie wkurzyć na nich. Tylko babcia jest kobietą, babcia OK. Wydaje mi się też, że Perquis dalej ma potężny problem z ojcem, że to jest nadal nierozwiązana sprawa. Ja nie wiem i widz też nie wie - czy on mu wybaczył? Z drugiej strony ten ojciec też jest w jakimś rozkroku, bo myśli sobie „może go trochę za bardzo przycisnąłem”, ale nie żałuje, bo jednak Perquis jest Kimś. I ten ojciec się w tym wszystkim gubi. Ja takiego bohatera lubię.
 
MS: A Marcin Wasilewski?

MK: „Wasyl" mnie po prostu kręci. Patrzę na niego i to jest jak rodzaj jakiegoś utworu muzycznego: „Gramy... dupa zbita... Musi, musi pójść" - on się nakręca. Nawet jak on te buty pakuje, zwija ten swój interes. Kiedyś te buty, co je zdarł w Nowej Hucie... Matka mu dawała te trampki a teraz on po prostu bierze te 15 par butów i pakuje je do walizki, koniec. Potem skacze do wody, wali bramy. Wszyscy go skazali na straty - ot, taki chłopek roztropek. A przecież on mówi: „Wszyscy umierają, nie wszyscy żyją". I to mówi facet, który jest uznawany za takiego prostego polskiego piłkarza. Myślę też, że on jest pozytywnym bohaterem, bo poprzez swoją wolę walki pokazuje to swoje „serducho". Ale oczywiście jest tu trochę taka sytuacja nieprzyjemna dla Polaków, jak widzimy sposób ogłady młodzieży piłkarskiej czy piłkarzy, szkolenia we Francji, wysokiej kultury narodu i Polaków. Bo jest wyczuwalny spory kontrast między klasą Perquisa, a jego polskimi kolegami. 

RP: No właśnie, dużo filmowaliście we Francji. Na co kładą nacisk Francuzi, a czego nie ma w Polsce?


MK: Ja tego nie wiem, ale z tego co rozmawiałem to jest tam takie trochę bezstresowe podejście do zawodnika. U nas się zarzyna tych młodych i bardzo szybko stają się wypaleni. A oni wybierają najlepszych, ale dają im dużo wolności i jest pewien luz w tej Francji. Nie wiem czy nie jest tak, że ta pewna inteligencja Perquisa, jego obycie, to jakim jest człowiekiem, nie wynika z tego, jak oni o tę młodzież dbają. To nie jest tylko wykształcenie sportowe, że oni mają biegać, tylko oni jednak mówią im chyba coś więcej. Perquis, na przykład, sprawia wrażenie, że filmy ogląda, ma czas na czytanie. Być może na to Francuzi kładli nacisk - nie masz być tylko piłkarzem, masz się jakoś rozwinąć. Bo potem kariera się skończy.

RP: Selekcjoner reprezentacji Franciszek Smuda nie wypowiada w filmie ani słowa. Czy również dlatego, że na niczym poza futbolem się nie zna?

MK: Musiałem tak to załatwić, bo on nie chciał ze mną rozmawiać. Ale myślę, że to nawet dobrze, bo pewnie jakbyśmy rozmawiali to i tak wyrzuciłbym to w montażu. Bo on nie potrafi mówić do kamery, a nie chciałbym go upokorzyć.

RP: Nie ma pan za to oporów przed pewnym ośmieszeniem Grzegorza Lato...


MK: To też jest trochę przewrotne, bo z jednej strony dla wielu może być to tylko element humorystyczny filmu. Ale jest to jednak symbol dygnitarza, czy tak zwanego bossa, takie postaci są nie tylko w Polsce - jest pewien typ bossa w futbolu światowym. Myślę, że tutaj dużą rolę odgrywa kwestia zestawienia montażowego. Udało mi się znaleźć taki nietypowy materiał Wytwórni Filmów Oświatowych w Łodzi, gdzie oni grali jakiś mecz w błocie. Kontrastuję tego śmiesznego Latę z brzuchem, takiego trochę capo di tutti i te zdjęcia z siedemdziesiątych lat. Ale nie tylko ten słynny rajd na bramkę, bo to jest za mało, ale właśnie zdjęcia w błocie. Te ujęcia pokazują zupełnie innego piłkarza, taką piłkę chropowatą. Oni grali za parę groszy, płacili jakąś małą pensję temu gościowi, jakimś małym fiatem pewnie podjeżdżał na trening. Nie ma żadnych tatuaży, fryzur. To była jakaś radosna piłka, grało się. I nagle ten chłopak biegnie i upokarza, załatwia Brazylijczyków. Goście z Brazylii patrzą i są bezradni, gość im zabiera medal. Teraz można się śmiać z tego gościa, ale to on był jednak tym chłopakiem, który to zrobił. I tylko tyle.


Grzegorz Lato w filmie „Będziesz legendą człowieku", fot. Kino Świat

RP: Rozumiem, że jest pan zwolennikiem tej starej piłki, nie zaś współczesnego futbolu
.

MK: Lubię, tak samo jak w alpinizmie, starą szkołę pewnej tradycji, szlachetności. Myślę w piłce nożnej ta szlachetność dzisiaj zniknęła, bo się pojawiły wielkie pieniądze. Ale jednak w latach siedemdziesiątych jeszcze ta piłka była grą dla przyjemności. A dziś patrzymy na tych chłopaków i oni się stają w zasadzie aktorami filmowymi, którzy muszą być dopięci na ostatni guzik. Krawaty, fryzury, tatuaże - to wszystko musi być zrobione. Lato nie dbał o takie rzeczy. Ten design jest dzisiaj strasznie ważny. To jest show, widowisko. Jasne, trzeba grać na takim świetnym poziomie jak Barcelona czy Real, ale bez widowiska to jest dzisiaj za mało. Trzeba być świetnym piłkarzem, ale i świetnym aktorem.

MS: Patrząc na "Będziesz legendą człowieku" można odnieść wrażenie, że odchodzi pan od klasycznego dokumentu. To widać np. w otwarciu filmu. Fragment z meczu Polska-Niemcy wygląda jak teledysk, a nie jak relacja z meczu.

MK: Ten film jest pewnym eksperymentem formalnym. Myślę, że się oczywiście narażę na krytykę, ale przecież nie dla krytyków robi się filmy. Oni oczekują ode mnie, że będę ciągle transformował „Takiego pięknego syna urodziłam", że będę robił kolejne poziomy ingerencji w ludzką psychikę, coraz mocniejsze emocjonalnie filmy. Głębiej wejdę w bohaterów. A tu nie, tu właśnie chcę zrobić odskok. Jestem trochę zmęczony polską szkołą dokumentu, taką obserwacyjną. Ja chcę ryzykować, nawet kosztem tego, że to się nie będzie podobało. Ryzykować formalnie.

MS: "Będziesz legendą człowieku" to niejedyny nowy pański film. Co z dokumentem, o którym już wiele słyszymy, tym o zabójcach?

MK: „Zabójca z lubieżności" będzie miał emisję 19 marca w TVP2, a jego temat posłużył za punkt wyjścia do mojej pierwszej fabuły. Właśnie zaczynamy główne zdjęcia w Warszawie. Producentem jest Agnieszka Kurzydło - Zentropa i MD4. Bardzo się cieszę, że jestem pod jej skrzydłami.

MS: Skąd ten transfer w świat fabuły?

MK: Gośka Szumowska powiedziała mi kilka lat temu w Gdyni: "To naturalna sprawa, spróbuj zrobić fabułę". To jest kolejne wyzwanie. Jeżeli w dokumencie idę w formę, to fabuła daje tę fajną sprawę, że można wszystko totalnie tworzyć i tu jest przewaga nad dokumentem. To nie chodzi tylko o dylematy moralne o których mówił Kieślowski, że nie może czegoś zrobić w dokumencie, bo by skrzywdził bohatera. Nie można pokazać na przykład sceny zabijania kogoś na żywo. Nawet na wojnie myślę, że bym się bał takie ujęcie zrobić. Nie że teraz słucham Marcela Łozińskiego, ale chodzi o to, że sam czułbym w tej chwili blokady. W fabule można sobie pozwolić na wiele. To będzie jakiś totalny eksperyment, który może się różnie skończyć. Mam jednak nadzieję, że Węża za fabułę nie dostanę, bo mam dobry scenariusz i aktorów.

Rafał Pawłowski / Marta Sikorska
portalfilmowy.pl / PISF
Ostatnia aktualizacja:  16.03.2013
Zobacz również
Obchody pierwszych urodzin Repozytorium Cyfrowego
Marcin Koszałka w Iluzjonie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll