PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  14.03.2013
Z Kordianem Piwowarskim, twórcą filmu "Baczyński" rozmawia Rafał Pawłowski.

Portalfilmowy.pl: 60 procent Polaków przez ostatni rok nie przeczytało żadnej książki. Czy w takiej sytuacji jest sens robić film o poecie?

Kordian Piwowarski: Kręcąc film nie myślałem o tym, by kogoś zmuszać do czytania poezji. Ale z drugiej strony myślałem sobie, że jak pokażemy ciekawie tę postać, atrakcyjnie dla współczesnego widza, to może coś się w nim poruszy i będzie chciał sprawdzić, jakie to były wiersze. Albo zacytować komuś coś. Uważam, że twórczość Baczyńskiego to jest jedna z najfantastyczniejszych polskich poezji. Bardzo trudna, ale też bardzo uniwersalna. Jak dostałem propozycję zrobienia tego filmu, przeczytałem ją po raz pierwszy od liceum i odkryłem zupełnie nowe rzeczy. Nie patriotyzm, ale kontekst egzystencjalny. To rozdarcie między naturą Baczyńskiego, która jest wrażliwa i delikatna, a potrzebą walki i poświęcenia się.


Kordian Piwowarski z ekipą na planie "Baczyńskiego", fot. Studio Interfilm

PF: Film realizowaliście z przerwami przez parę lat.

KP: Zaczęliśmy w 2011 roku, ale z powodów finansowych musieliśmy wstrzymać zdjęcia po dwóch tygodniach. To był cios w serce. Uparłem się i powiedziałem, że jak trzeba będzie, to sam znajdę kasę, by skończyć film. Albo namówię wszystkich i zrobimy to nawet bez kasy. Przez pół roku jeździłem z kamerą po Polsce i kręciłem ujęcia natury, do których nie potrzebowałem aktorów. A w międzyczasie chodziliśmy do PISFu, składaliśmy podania o dofinansowanie. I trzy razy byliśmy odrzucani. Słyszeliśmy, że to jest coś dziwnego i nie mieści się w ramach dokumentu. Producent stwierdził, że jeżeli żadna instytucja nie dołoży do Baczyńskiego, który jest bohaterem narodowym, to nie będziemy robić tego filmu. W końcu po roku pani Agnieszka Odorowicz dofinansowała film z własnej puli dyrektorskiej. I natychmiast rzuciliśmy się, by go skończyć.

PF: „Baczyńskiego” rzeczywiście trudno jednoznacznie sklasyfikować. Łączy pan w nim dokument z fabularną inscenizacją. Skąd ten pomysł?

KP: Na świecie powstaje wiele takich rzeczy. Jakbym miał szukać porównania z "Baczyńskim” to najbliższy byłby "Skowyt” Roba Epsteina. To również film o poecie -  Allanie Ginsbergu. Też taki trochę pomiędzy gatunkami – pojawiają się w nim animacje, jest rekonstrukcja procesu, który wytoczono Ginsbergowi za tytułowy, obrazoburczy poemat. "Skowyt" był dla mnie dowodem, że coś takiego może się udać. W polskim dokumencie takim wzorem były dla mnie zawsze filmy Wojtka Wiszniewskiego. Szczególnie "Elementarz”. Oczywiście nie porównuję "Baczyńskiego” do tego filmu, ale ten ruch myślowy, estetyczny, który Wiszniewski zapoczątkował w polskiej szkole dokumentu, gdzieś tam się w nim odzywa.

PF: Od początku Baczyński miał mieć twarz Mateusza Kościukiewicza?

KP: Moja żona Ania ma świetne pomysły obsadowe. I to ona zwróciła na niego uwagę. Obejrzałem "Matkę Teresę od kotów". Było widać, że to oryginał i indywidualista. Spotkałem się z nim, rozmawiamy i w pewnym momencie on się mnie pyta: a kto to będzie reżyserował? Myślał, że Andrzej Wajda albo ktoś taki.

PF: A wcielająca się w jego żoną Barbarę Kasia Zawadzka?

KP: Poznaliśmy się na bankiecie po premierze "W imieniu diabła" Barbary Sass, za który potem Kasia dostała nagrodę w Gdyni. Było to strasznie zabawne, bo sala była pełna pięknych dziewczyn, które zagrały zakonnice. Zwróciłem uwagę na jedną z nich - tańczącą na parkiecie. Powiedziałem do żony:  Zobacz. Ona wygląda zupełnie jak Nastassja Kinski w "Tess" Polańskiego.

PF: Czesława Mozila i Melę Koteluk też wymyśliła żona?

KP: Nie. Czesława i Melę wymyślili producenci, a konkretnie Andrzej Niski, który sam jest muzykiem. Szukaliśmy pomysłu jak ten film reklamować, aby było widać, że jest inny niż reszta. Nie chcieliśmy oszukiwać widza pseudoamerykańskim zwiastunami z napisami: wojna, miłość, poezja. Cały proces powstania piosenki był ekspresowy. Czesław wziął tekst Baczyńskiego i tydzień później przysłał nam ze swojego studia w Danii demo. Dograliśmy do tego wokale z Melą i zaraz potem nagraliśmy teledysk.

PF: Piosenka robi furorę, trafiła do Top Ten listy przebojów Trójki.

KP: Strasznie się z tego cieszę. Jak wszyscy wiemy, lista przebojów Trójki jest kultową listą i rzeczywiście „Pieśń o szczęściu” jest w tej chwili na dziesiątym miejscu. Liczymy, że będzie się jeszcze pięła wyżej, bo jest piękna. Co ciekawe, poemat "Szczęśliwe drogi”, z którego pochodzi tekst piosenki, podobno miał nie być nigdy opublikowany. Baczyński się trochę wstydził tych tekstów o młodości i pierwszych miłościach. W kontekście tego, co napisał później, wydawały mu się one słabsze.

PF: Na płycie z muzyką usłyszeć można także, obecne w filmie, wiersze Baczyńskiego w wykonaniu slamerów. Skąd ten pomysł na taką nieoczywistą interpretację tej poezji?

KP: Obracam się w tym środowisku od wielu lat, ponieważ z jedną z czołowych polskich slamerek – Weroniką Lewandowską – mam zespół muzyczny, łączący poezję z muzyką elektroniczną. Jak przyszedł temat Baczyńskiego to od razu rzuciłem hasło: slam. Powiedziałem, że musimy to wrzucić na taką gorącą patelnię. Dać młodym ludziom, aby to przetrawili i tą emocję nam bezpośrednio pokazali, a my ją sfilmujemy w czysto dokumentalny sposób. Oczywiście producenci mieli poważne wątpliwości. Jaki slam?! Czemu nie może tego przeczytać jakiś Olbrychski czy ktoś? Ale przekonałem ich, że jeśli chcą, aby na film poszli młodzi ludzie, to trzeba zrobić to właśnie w ten sposób. I ten slam się totalnie sprawdził. Nawet Ci, którzy wątpili w ten pomysł, kupują to. Pan Wiesław Budzyński, który jest biografem Baczyńskiego i pełnił rolę naszego opiekuna literackiego, był głównym przeciwnikiem tego slamu. Ja się wręcz bałem mu pokazać film. Ale obejrzał go i był poruszony. To znaczy, że to działa.

PF: Od dłuższego czasu przymierza się pan do filmu o innym polskim poecie – Stanisławie Przybyszewskim.

KP: Scenariusz „Żółtego płaszcza” zacząłem pisać tuż po skończeniu szkoły filmowej, w 2005 roku. Jego inspiracją jest prawdziwa historia z młodości Przybyszewskiego, który przyjechał do Berlina na studia i ledwo wiązał koniec z końcem. Usłyszał o jednym krawcu, który bardzo lubił Polaków i często udzielał im kredytu. Zbajerował go, by ten dał mu płaszcz, ale kredytu nigdy nie spłacił. I ten krawiec przez 30 lat próbował te pieniądze odzyskać. Ale oczywiście to nie jest historia o pieniądzach, ale o odkrywaniu pasji. Idąc za Przybyszewskim ten krawiec poznaje ówczesną berlińską bohemę: Augusta Strinberga, Edwarda Muncha, Zygmunta Freuda i odkrywa w sobie emocje, których nigdy nie czuł. I okazuje się jedyną osobą, która może uratować od śmierci muzę tych wszystkich artystów, czyli Dagny Juel. Ten projekt to taka moja idee fixe. Po latach chodzenia z nim znalazłem producentów, którzy zdecydowali się w to wejść. Na dzień dzisiejszy udało się zebrać połowę budżetu – część polską, bo w założeniu ma to być koprodukcja. Złożyliśmy wniosek w Norweskim Instytucie Filmowym. Mamy też koproducentów z Niemiec. Ale najważniejsze, że udało się namówić do udziału w filmu paru aktorów zagranicznych. Jak zobaczyłem „Białą wstążkę” Michaela Hanekego, to zamarzyłem sobie, aby krawca zagrał Rainer Bock, który wciela się tam w lekarza molestującego swoją córkę. Udało mi się dotrzeć do jego agenta i wysłaliśmy scenariusz. Trzy dni później Bock zadzwonił i powiedział, że to jest super rola i musi ją zagrać. W tym momencie uwierzyłem, że na pewno zrobimy ten film. Idąc za ciosem, spotkałem się w Oslo z Marią Bonnevie, która jest gwiazdą skandynawskiego kina niezależnego i przekonałem ją, by zagrała Dagny Juel. Zdjęcia są planowane na jesień, ale ja szykuję się do tego filmu od lat i mógłbym wejść na plan nawet dzisiaj.


Rafał Pawłowski
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  14.03.2013
Zobacz również
Warszawa z 1935 roku na Krakowskim Przedmieściu
Nowa baśń
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll