PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  18.02.2013
Z Malikiem Bendjelloulem, reżyserem kandydującego do Oscara „Sugar Mana”, rozmawiamy o bohaterze jego filmu i fenomenie Internetu.

PortalFilmowy.pl: Pana dokument "Sugar Man" ma duże szanse na Oscara. Słyszałam, że miał pan wielkie kłopoty ze znalezieniem pieniędzy na jego realizację w Szwecji, będąc już uznanym autorem muzycznych dokumentów dla telewizji?

Malik Bendjelloul: Byłem bardzo zaskoczony, że Szwedzki Instytut Filmowy nie jest zainteresowany sfinansowaniem mojego projektu. Uważałem go za najciekawszy w całym moim życiu. Pomysł przyszedł mi do głowy po rozmowie ze Stephenem „Sugar” Segermanem – występuje w filmie – właścicielem sklepu płytowego w Kapsztadzie. Trafiłem tam w czasie półrocznej podróży, w jaką wyruszyłem po rzuceniu pracy w telewizji. To Segerman opowiedział mi o Sixto Rodriguezie – facecie, który stał się w RPA muzyczną legendą - głosem pokolenia przeciwników apartheidu, o którym nikt nic nie wiedział. I o jego poszukiwaniu przez Internet. Kiedy nie dostałem pieniędzy od  Szwedzkiego Instytutu Filmowego, zacząłem od robienia animacji do filmu we własnym zakresie.


Malik Bendjelloul, fot. Gutek Film

PF: W takim razie "Sugar Man" to dzieło autorskie…


MB: Sam skomponowałem ścieżkę muzyczną, sam też wszystko zmontowałem na laptopie. "Sugar Man" trafił na festiwal Sundance, gdzie dostał Nagrodę Specjalną Jury i Nagrodę Publiczności. Sprzedałem prawa do jego dystrybucji Sony Pictures Classics i teraz żałuję, że zażądałem tylko mojego poczwórnego rocznego dochodu z pracy w szwedzkiej telewizji – pracowałem nad nim cztery lata – czyli w sumie 120 tysięcy euro. To dużo mniej, niż dostają zazwyczaj reżyserzy za sprzedaż praw, ale przynajmniej mam teraz na koncie dwa razy więcej niż w momencie rozpoczęcia realizacji.

PF: Oglądając „Sugar Mana” nie dowiemy się, jak twórca nieznany w Ameryce, o którym krążyły wieści, że popełnił samobójstwo na scenie, stał się wielkim fenomenem w RPA. Co pan sądzi na temat jego fenomenu?

MB: Jedną z przyczyn, dla których Rodriguez nie zdobył sławy w USA mogło być to, że nie chciał zmienić swego prawdziwego nazwiska i przybrać efektownego pseudonimu estradowego. W ogóle nie chciał zmieniać niczego, co dotyczyło jego osoby. Ale dla przeciwników apartheidu z RPA to był atut. W dodatku Rodriguez tworzył naprawdę dobrą muzykę. Dla Południowoafrykańczyków był głosem wolności. A o niej nie można było wtedy śpiewać w RPA, nie pozwalała na to cenzura. Tym bardziej lubiła go słuchać biała młodzież.


Kadr z filmu "Sugar Man", fot. Gutek FIlm

PF: Dlaczego nie był popularny wśród czarnych?

MB: Wprowadzona przez rząd i surowo przestrzegana reguła segregacji spowodowała, że RPA składała się właściwie z dwóch społeczności, które prawie się ze sobą nie spotykały. Muzyką Rodrigueza zafascynowali się biali studenci – czarnych prawie nie było. Czarni mieszkańcy, stanowiący 80 procent ludności, mieli być jedynie tanią siłą roboczą. Ale wiadomo, że słuchał Rodrigueza i lubił go Steve Biko.

PF: "Sugar Man" ma ciekawą formę filmu-mozaiki, złożonego ze zdjęć archiwalnych, współczesnych rozmów, materiału inscenizowanego i animacji. Do tego ma klimat opowieści detektywistycznej. Co było pana inspiracją?

MB: Brytyjsko-amerykański dokument Jamesa Marsha „Człowiek na linie”, laureat Oscara z 2009 roku, opowieść o linoskoczku chodzącym po linie między wieżami World Trade Center w połowie lat &0. Dla mnie był to prawdziwy thriller wypełniony filmową magią. Dlatego skontaktowałem się z jego producentem, Simonem Chinnem, który w rezultacie wyprodukował również „Sugar Mana” - dlatego koniec końców mój film jest obrazem szwedzko-brytyjskim.

PF: Jakie wrażenia wyniósł pan z pierwszego spotkania z Rodriguezem?

MB: On w ogóle nie chciał być bohaterem filmu. Długo go namawiałem, przekonywałem, że chociaż moglibyśmy się zaprzyjaźnić. Przystał na to i zgodził się na rozmowę bez kamery. Potem przyleciał do mnie w odwiedziny do Sztokholmu. Wtedy udało mi się go namówić na kilka minut przed kamerą. I tak przez cztery lata, po dziesięć minut filmowania rocznie. To człowiek obdarzony wielkim urokiem osobistym.

PF: Gdyby nie Internet, Rodriguez byłby wciąż uważany za zmarłego. Jaka jest, według pana, przyszłość nowych mediów?

MB: Rodriguez w pewnym sensie zmartwychwstał dzięki Internetowi. Lata przed erą internetową RPA była, w wyniku swego ustroju politycznego, krajem izolującym się od świata i od którego świat się izolował. W tym czasie mój bohater mieszkał w Detroit bez telefonu. Internet wszystko zmienił. Albo tak nam się tylko wydaje, bo kiedy porównać muzykę, architekturę i modę na przestrzeni ostatnich 20 lat, to nie widzimy wielu różnic. Trudno mi przewidzieć, co przyniesie przyszłość.
 

Anna Kilian
portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  18.02.2013
Zobacz również
"Syberiada" wyśpiewana przez Annę Wyszkoni i Piotra Cugowskiego
Kwiatkowska jak Wałęsa
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll