PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  16.11.2012

Z Piotrem Trzaskalskim o filmie "Mój rower"oraz o własnych relacjach z ojcem rozmawia Katarzyna Skorupska.

PortalFilmowy: Nagrodzony w Gdyni scenariusz „Mojego roweru” opowiada o trzech mężczyznach: dziadku, ojcu i wnuku. Czy punktem wyjścia dla tekstu była historia, czy bohaterowie?

Piotr Trzaskalski: Pomysł fabularny. Zadałem sobie pytanie: co by było, gdyby od mojego ojca uciekła moja mama. Gdyby w 70. wiośnie życia zakochała się i zostawiła siedemdziesięcioparoletniego męża. I tak  zaczyna się historia. Skłóceni ze sobą syn i wnuk przyjeżdżają, żeby odszukać Babcię, bo Dziadka trzeba jakoś zagospodarować, przywrócić go do pionu. To był początek, potem zaczęliśmy ze scenarzystą, Wojtkiem Lepianką, dopasowywać resztę wydarzeń. Postać Dziadka była wzorowana na moim ojcu.

Na zdjęciu: Artur Żmijewski, Piotr Trzaskalski i Michał Urbaniak, fot. AKPA


PF: Powstała osobliwa układanka rodzinna.

PT: Szybko zrozumiałem, że chcę nakręcić film o bardzo tajemniczych relacjach panujących w trzypokoleniowej rodzinie w linii męskiej. O tym, jak pewna cecha przenoszona przez pokolenia - nazwijmy ją ekscentrycznością - ma decydujący wpływ na ich relacje. Nienawidzi się tej cechy u ojca przez całe dzieciństwo, potem mu się ją wybacza poprzez zrozumienie wiele lat później, gdy samemu jest się ojcem. Najukochańszą osobę nienawidzimy przez całe życie, czujemy do niej straszną niechęć, a potem to, co nas tak bardzo dzieliło, powoduje, że nabieramy siły na resztę życia dla siebie i dla swojego syna. Jak to jest, że coś, co wydaje się złe, brutalne, często poparte krzykiem, niesprawiedliwością, upokorzeniem, tak utwardza nasz kręgosłup, że później jesteśmy w stanie stawić światu czoła.

PF: Punkt wyjścia jest zatem taki, że mówiąc oględnie, ich relacje są trudne. 

PT: Ci faceci się ze sobą żrą, bo są tacy sami. Niezrozumiali, trochę dziwni, artyści.

PF: Ale te trudne relacje pokazane są dość lekko, z humorem. Szczególnie widać to w dialogach, jedno słowo może spowodować, że życie bohaterów zamieni się w tragedię albo w komedię.

PT: Chciałem, żeby dialogi były gdzieś między Haškiem a Hrabalem: na kontrze do emocji, bez egzaltacji, żeby nikt nikomu nie mówił, że go kocha albo nienawidzi ani tym bardziej że wie, co mu dolega i że go wyleczy. Chciałem, żeby to były dialogi czeskie. U Hrabala – który jest mi szczególnie bliski - zawsze było tak, że to, co wysokie mieściło się w tym, co niskie i na odwrót.

PF: Mówi Pan, że się żrą, ale właściwie dziadek z wnukiem dość szybko zaczynają się dogadywać, tylko ten ojciec… Dlaczego?

PT: To  jest bardzo stare. W kulturach plemiennych właśnie dziadek rozładowywał stresy wnuczka. To on praktycznie go wychowywał, bo tatuś był na polowaniu albo na wojnie, nie nadawał się w ogóle do wychowywania. W filmie dziadek tak tłumaczy wnuczkowi, dlaczego oni mogą się dogadać: bo ty jesteś oczko dalej.  Syn nie może dogadać się z ojcem, ale za chwilę sam stanie się ojcem i  to koło się znowu otworzy. Sztuką jest wyciągnąć wnioski.

PF: Ale przy całej ekscentryczności, o której Pan wspominał, to dziadek jest tym fajnym, a ojciec nie. I dziadek i wnuk mają więcej luzu. Co z tym ojcem?

PT: On musiał całym sobą zaprzeczyć temu, kogo najbardziej nienawidził w dzieciństwie. Poza tym ten jowialny pan jest fajny dopiero w wieku 70 lat, bo kiedy miał lat 40 był dokładnie takim samym egotykiem, jak jego syn pianista. Jeśli się rozwijasz, wiek daje pewien rodzaj dystansu i mądrości. W filmie jest tak, że najstarszy ma wgląd w środkowe i najmłodsze wcielenie. Widzi ich jak na dłoni: jak łatwo mogą się dogadać, albo na całe życie pokłócić. To on jest motorem działania, sprawcą tego wyjazdu, którego celem jest znalezienie babci. Ale przecież on nie szuka jej dla siebie, tylko ma nadzieję, że to oni się odnajdą.

PF:  Widzi ich, ale nie widzi samego siebie.

PT: Jasne, bo dziadek jest cały czas dzieciakiem w środku. Ekscentryczność to jest dobre określenie, żeby nie powiedzieć nienormalność. Kiedy o tym myślę, przychodzi mi do głowy "Fisher King", mój ulubiony film Terry’ego Gillama. Wariactwo, szaleństwo, mitomaństwo, umiejętność opowiadania fantastycznych historii lub życie z fantazją powodują, że następne pokolenia nie myślą tylko o cyfrach: o oszczędzaniu wody czy garażowaniu samochodów zimą. Mają więcej radości życia i są w stanie więcej dać ludziom, choć pozostają egoistami. Egocentryk jest zawsze egotykiem i trudno z nim żyć w rodzinie.

Kadr z filmu "Mój rower", fot. ITI Cinema


PF: Jak Pan znalazł odtwórców głównych ról?

PT: Moim marzeniem było obsadzić dziadka Włodka tak, żeby był prawdziwy i żebym miał powód do fotografowania ludzkiej twarzy. Przymierzałem się do wielu aktorów, choć niewielu w Polsce ma taką tuszę, którą powinien mieć filmowy Włodek. Prowadziłem rozmowy z jednym z wybitnych aktorów o tej posturze, ale zrezygnowałem, bo zobaczyłem Michała (Urbaniaka), jak pije sobie kawkę w Manufakturze w Łodzi i mnie zatkało. Zrobiłem mu zdjęcia ukradkiem, iphonem, pokazałem to Wojtkowi Lepiance i Piotrkowi Śliskowskiemu [autorowi zdjęć – red]. Wszyscy uznaliśmy, że jeśli podoła próbom, to mamy Włodka. TVN też.

PF: Dziadek został pierwszy obsadzony. Kto był potem?

PT: Lepianka powiedział: a gdyby Artur [Żmijewski] zagrał ojca? Pamiętasz go z „Psów”? - No tak. „Psy 2”. Taki sukinsyn. Genialne. - A Ojciec Mateusz? Tego nie boisz się? - Nie. Więc mieliśmy środkowego, a najmłodszego zagrał Krzysio Chodorkowski, który doszlusował po długim castingu. W wakacje po zdjęciach zdał do szkoły w Krakowie, więc to jest „talenciak”. Z całą trójką pracowało się genialnie, bo Urbaniak jest muzykiem i ma poczucie fałszu. Żmijewski był człowiekiem, który dźwigał konstrukcję. Jak czegoś brakowało, to on prostował tę trójkę. Jakąś zmianą zagrywki, zmianą pozycji, ale miał naprawdę partnerów.

PF: Mówił Pan o ekscentryczności w szczególności dziadka, ale Urbaniak to jest osobowość po prostu.

PT: Ale taka osobowość jak u Dostojewskiego. Stawrogin, który gryzie w ucho. To jest taka osobowość i takie doświadczenie życiowych wolt, że siedem filmów mogłoby powstać. Więc to jest postać idealna, znakomity wehikuł dla tej postaci pod każdym względem: klezmerstwa, wysokiej i niskiej sztuki, pijaństwa, schorowania, kontaktów z żoną.

PF: W środkowej części filmu tworzy świetny duet z Witoldem Dębickim.

PT: Witek z postaci dwunastozdaniowej zrobił pełnego bohatera: takiego mądrego „jajcarza”, kumpla. On i Urbaniak to dwójka chłopców, która spotkała się po latach, jak u Grochowiaka. Witek wniósł ogromne ciepło i swoją mądrość do filmu. I jak zagrał rozdzierającą scenę pożegnania.

PF: Jednym z bohaterów filmu jest muzyka. Czy Michał Urbaniak jako muzyk miał jakieś inne pozaaktorskie zadania?

PT: Michał od początku był brany pod uwagę tylko jako aktor. Nie miał komponować ani grać ani jednej nuty. Miał udawać, że gra na klarnecie. Również w postsynchronach nie gra ani jednej nuty. Michał miał BYĆ muzykiem, miał  czuć muzykę, przeżywać ją i mieć tę łatwość cieszenia się, która charakteryzuje wielu muzyków. Oni są sentymentalni, łatwo się wzruszają. I Michał taki jest w tym filmie.

Jeśli chodzi o muzykę, to ona opowiada świat dziadka. To jest blues, swing, jest tam Benny Goodman i Acker Bilk, który  miał długi epizod grania jazzu tradycyjnego. Jego przeróbki utworów popularnych na klarnet, „Mały kwiatek” czy „Aria” to rzecz późniejsza, bardzo komercyjna część jego działalności. Uświadomiłem sobie, że mój ojciec musiał takie rzeczy grać w restauracjach – a grał w Łodzi w knajpie w Hotelu Centrum i wcześniej w Restauracji Malinowa -  bo ludzie tego chcieli w latach 60. „Małego kwiatka” i „Arię” miałem w domu na magnetofonie. I powiedziałem sobie, że właśnie to powinno być leitmotivem dziadka.

Reszta pochodzi od kompozytora, Wojtka Lemańskiego. No i ten potężny aranż finałowy to Wojtek zrobił. Przerobił Acker Bilka na symfonię, zaaranżował to tak, żeby wyglądało na dołączanie się poszczególnych głosów.

PF: Nie unikniemy rozmowy o zakończeniu filmu. Dla wielu było ono zaskoczeniem.

PT: Bardzo mi zależało na tym, żeby tak właśnie zakończyć. Chciałem pokazać, jak muzyk płaci muzykowi. Bez słów. I chciałem, żeby pedał gazu był dociśnięty do dechy. Zaryzykowałem.

PF: Ale gdzie się podziała ta czeska mieszanka – niskie w wysokim i na odwrót?

PT: W zakończeniu najważniejsze było, żeby pokazać spłatę długu duchowego. Syn dziękuje ojcu. Zastanawiam się, dlaczego ja robię takie filmy? Dlaczego ciągle brnę w takie tematy? Dlaczego wciąż ląduję wśród nieudaczników, ślamazar, jakichś Łazików z Tormesu? Dlaczego nie zrobię „Ulic nędzy” albo „Taksówkarza”?
Moim ulubionym bohaterem w dzieciństwa z „Czterech Pancernych” był Tomuś Czereśniak, najbardziej mnie wzruszała ta postać. Jak on wysadził most zaminowany przez Niemców, to wszyscy myśleli, że to Gustlik, a to on przepłynął i przeciął kozikiem niemieckie druty. Czekałem jako widz, kiedy Janek go zapyta, czy to nie on przeciął te druty, a on wtedy odpowie: tak, to ja przeciąłem. Ale, nie. Nie następowało to, co nastąpić powinno czyli nagroda dla zwycięzcy.
Gdy sięgam pamięcią do filmów, które najbardziej mną wstrząsnęły – i tu jestem strasznie podobny do mojego ojca, który mnóstwo filmów oglądał – to na początku to były westerny. Potem wszedł "Ojciec chrzestny", którego mój ojciec  był ogromnym fanem, a potem „Dawno temu w Ameryce”. Już wtedy nie chodził do kina, kupowałem mu płyty. No i dla mnie - cały Tarkowski, ale "Dziecko wojny"  i "Ofiarowanie" najbardziej kocham. Jego filmy są  dla mnie o ludziach, którzy pozornie przegrali: bohater „Ofiarowania” pali swój dom po to, żeby uratować świat od zagłady, bo mu się przyśniło, że jak on spali dom, to Pan Bóg uratuje świat. W „Dziecku wojny” to jest półświadoma ofiara dziecka, złożona na ołtarzu okrutnej wojny. Potem takim filmem i bohaterem był "Forrest Gump".
"Mój rower" to jest takie szukanie własnej ścieżki między wielkimi ludźmi.

PF: Niektórzy mówią, że widzowie nie chcą historii opowiadanych wprost, jeden do jednego, że szukają tego, co ironiczne, oparte na jakiejś grze.

PT: To jakaś bzdura, która prowadzi nas do Tarantino, czyli wielka wizja formalna i bełkot wizji świata. Nie dowiesz się z filmu Tarantino, co on myśli o zabijaniu czy  o miłości.
Więcej mi mówi o świecie "Forrest Gump". Dlaczego raczej warto kochać niż nienawidzić? To jest fundamentalne pytanie w stosunku do świata, który nas otacza. Czy pani w sklepie ma budzić twoją nienawiść automatycznie, czy masz zapanować nad chwilą rozdrażnienia i jednak się do niej uśmiechnąć? To jest twój wybór. Dlatego na koniec postanowiłem rzucić ten granat – zobaczymy, jak to jest z tymi widzami.
 

Katarzyna Skorupska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja:  31.12.2013
Zobacz również
U Seidla nie ma udawania, jest improwizacja
Mistrzowie Paula Thomasa Andersona
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll