Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
„Z Armatą na Wilka. Animowany blues Mariusza Wilczyńskiego” – książka naszego redakcyjnego kolegi, Jerzego Armaty, otrzymała Nagrodę Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. To niezwykła, piękna w formie, opowieść o sztuce, biedzie, telewizji Łodzi i pięknych przyjaźniach.
„Ze wszystkich studzienek kanalizacyjnych cuchnęło octem tak bardzo, że piekły usta i nos. Jesienią dochodził swąd palonych w piecach śmieci, plastiku i gumy. (…) To była taka dzielnica, przy której Bronx wydaje się kulturalnym miejscem. Dwa trupy rocznie wyciągano z miejscowego stawiku (…). Mieszkałem w bardzo menelskiej dzielnicy” – mówi Mariusz Wilczyński w rozmowie z Armatą. Kilka dekad później jeden z najwybitniejszych polskich animatorów prezentuje na Berlinale „Kizi-Mizi”, odbiera list gratulacyjny od prezydenta Polski i jedzie do Nowego Jorku, by w MoMA otwierać swoją retrospektywę.
Dzisiaj mówimy „Wilczyński”, myślimy – animacja. Filmy, oprawa TVP Kultura, performance’y na festiwalach filmowych i muzycznych. Ale tak nie było zawsze. Przez wiele lat utalentowanemu rysownikowi nie przyszło nawet na myśl, żeby robić filmy. Skończył Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi. Był rysownikiem, pracował przy teledyskach, uprawiał performance’y muzyczno – plastyczne. Klepał biedę, do której przyznaje się wprost, bez mitologii. Nie dlatego, że nie miał propozycji pracy (w końcu zaczął je dostawać), ale dlatego, że było mu nie po drodze z tymi propozycjami. Tak, tak, to jeszcze się zdarza.
Ale ale… Wygląda na to, że „Z Armatą na Wilka” to martyrologiczna opowieść o Wielkim Artyście i Jego Trudnych Wyborach. Nic bardziej błędnego. Wilczyński ma do siebie zbyt duży dystans. Jak choćby w historii o tym, jak został reżyserem – wygląda zresztą na to, że do dzisiaj w to nie uwierzył. Przyciśnięty brakiem pieniędzy, robił scenografię do telewizyjnego „Gońca – Tygodnika Kulturalnego”. Krytyk literacki opowiadał o książkach, a Wilk, obserwując kolejne duble, z nudów zaczął rysować to, co tenże krytyk opowiadał. Ktoś przytomny wpadł na pomysł, żeby te rysunki w telewizji pokazać. „Przy okazji ‘Pieska przydrożnego’ Czesława Miłosza, który mnie ogromnie zaintrygował, zrobiłem chyba z kilkadziesiąt rysunków. (...) Włożyliśmy je do audycji i – dzięki montażowi – nastąpił ten magiczny przeskok. Moje rysunki ruszyły się, ożyły. (…) I wtedy, jakkolwiek by to brzmiało naiwnie i banalnie, po prostu zwariowałem” - mówi reżyser.
Mariusz Wilczyński, fot. T. Sikora / Nowe Horyzonty
Nie zacytuję tutaj fragmentu rozdziału, który mówi o niezwykłej przyjaźni z Tadeuszem Nalepą, relacji – najpierw mistrz i uczeń, potem – ojcowsko-synowskiej. Warto ją poznać z pierwszej ręki.
Nagroda PISF jest tutaj jak najbardziej uzasadniona. Także dlatego, że wciąż za mało pisze się w Polsce o naszym filmie pozafabularnym, animacji i dokumencie, z których możemy być dumni na całym świecie. W książce o Wilczyńskim czuje się z każdej strony osobistą więź pomiędzy autorem a jego bohaterem. Ta więź rodzi ciepło, które czytelnik bezbłędnie odbiera.
Książkę „Z Armatą na Wilka” wydało Stowarzyszenie Nowe Horyzonty z okazji retrospektywy artysty na festiwalu pod tym samym tytułem, który odbył się latem 2011 roku. Wysmakowana, jednocześnie bogata w reprodukcje i ilustracje, a z drugiej strony oszczędna grafika książki, autorstwa Rafała Sosina, sytuuje tę monografię w gronie najpiękniejszych książek ubiegłego roku.
Jerzy Armata, fot. Shark Foto Studio, Bartłomiej Tretkowski dla SFP
„Ze wszystkich studzienek kanalizacyjnych cuchnęło octem tak bardzo, że piekły usta i nos. Jesienią dochodził swąd palonych w piecach śmieci, plastiku i gumy. (…) To była taka dzielnica, przy której Bronx wydaje się kulturalnym miejscem. Dwa trupy rocznie wyciągano z miejscowego stawiku (…). Mieszkałem w bardzo menelskiej dzielnicy” – mówi Mariusz Wilczyński w rozmowie z Armatą. Kilka dekad później jeden z najwybitniejszych polskich animatorów prezentuje na Berlinale „Kizi-Mizi”, odbiera list gratulacyjny od prezydenta Polski i jedzie do Nowego Jorku, by w MoMA otwierać swoją retrospektywę.
Dzisiaj mówimy „Wilczyński”, myślimy – animacja. Filmy, oprawa TVP Kultura, performance’y na festiwalach filmowych i muzycznych. Ale tak nie było zawsze. Przez wiele lat utalentowanemu rysownikowi nie przyszło nawet na myśl, żeby robić filmy. Skończył Akademię Sztuk Pięknych w Łodzi. Był rysownikiem, pracował przy teledyskach, uprawiał performance’y muzyczno – plastyczne. Klepał biedę, do której przyznaje się wprost, bez mitologii. Nie dlatego, że nie miał propozycji pracy (w końcu zaczął je dostawać), ale dlatego, że było mu nie po drodze z tymi propozycjami. Tak, tak, to jeszcze się zdarza.
Ale ale… Wygląda na to, że „Z Armatą na Wilka” to martyrologiczna opowieść o Wielkim Artyście i Jego Trudnych Wyborach. Nic bardziej błędnego. Wilczyński ma do siebie zbyt duży dystans. Jak choćby w historii o tym, jak został reżyserem – wygląda zresztą na to, że do dzisiaj w to nie uwierzył. Przyciśnięty brakiem pieniędzy, robił scenografię do telewizyjnego „Gońca – Tygodnika Kulturalnego”. Krytyk literacki opowiadał o książkach, a Wilk, obserwując kolejne duble, z nudów zaczął rysować to, co tenże krytyk opowiadał. Ktoś przytomny wpadł na pomysł, żeby te rysunki w telewizji pokazać. „Przy okazji ‘Pieska przydrożnego’ Czesława Miłosza, który mnie ogromnie zaintrygował, zrobiłem chyba z kilkadziesiąt rysunków. (...) Włożyliśmy je do audycji i – dzięki montażowi – nastąpił ten magiczny przeskok. Moje rysunki ruszyły się, ożyły. (…) I wtedy, jakkolwiek by to brzmiało naiwnie i banalnie, po prostu zwariowałem” - mówi reżyser.
Mariusz Wilczyński, fot. T. Sikora / Nowe Horyzonty
Nie zacytuję tutaj fragmentu rozdziału, który mówi o niezwykłej przyjaźni z Tadeuszem Nalepą, relacji – najpierw mistrz i uczeń, potem – ojcowsko-synowskiej. Warto ją poznać z pierwszej ręki.
Nagroda PISF jest tutaj jak najbardziej uzasadniona. Także dlatego, że wciąż za mało pisze się w Polsce o naszym filmie pozafabularnym, animacji i dokumencie, z których możemy być dumni na całym świecie. W książce o Wilczyńskim czuje się z każdej strony osobistą więź pomiędzy autorem a jego bohaterem. Ta więź rodzi ciepło, które czytelnik bezbłędnie odbiera.
Książkę „Z Armatą na Wilka” wydało Stowarzyszenie Nowe Horyzonty z okazji retrospektywy artysty na festiwalu pod tym samym tytułem, który odbył się latem 2011 roku. Wysmakowana, jednocześnie bogata w reprodukcje i ilustracje, a z drugiej strony oszczędna grafika książki, autorstwa Rafała Sosina, sytuuje tę monografię w gronie najpiękniejszych książek ubiegłego roku.
Jerzy Armata, fot. Shark Foto Studio, Bartłomiej Tretkowski dla SFP
Anna Wróblewska
Portalfilmowy.pl
Ostatnia aktualizacja: 10.05.2012
140 filmów w Warszawie i Wrocławiu - rusza Planete+ Doc
[wideo] "Mój rower": Jak ma grać muzyk, żeby zagrać w filmie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024