Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
8 listopada obchodzi urodziny członkini Stowarzyszenia Filmowców Polskich Maria Zmarz-Koczanowicz – znakomita reżyserka, scenarzystka, nade wszystko filmów dokumentalnych, choć ma na swym koncie także debiut fabularny oraz liczne spektakle Teatru Telewizji, jak również ceniona wykładowczyni łódzkiej Szkoły Filmowej.
Zrealizowała do tej pory 70 filmów i przedstawień teatralnych. A nic początkowo nie wskazywało, że zajmie się filmem, i to dokumentalnym. Pochodzi z Cieplic Śląskich, gdzie przyszła na świat 8 listopada 1954 roku. Jest absolwentką Wydziału Malarstwa wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych (1978). „Po ukończeniu malarstwa poszłam na podyplomową scenografię w warszawskiej ASP. Być scenografem to było moje życiowe marzenie. Józef Szajna, który był tam profesorem i prowadził zajęcia, powiedział mi, że się raczej nie nadaję na scenografa, bo za bardzo chcę o wszystkim decydować. Szajna uważał, że scenograf powinien słuchać reżysera, a nie sam bawić się w reżyserię, i poradził mi, żebym poszła studiować reżyserię” – wyznała mi przed kilkoma laty w rozmowie dla „Magazynu Filmowego” (1/2015). Zdawała więc do Łodzi, gdzie się nie dostała, a potem do Katowic, gdzie się dostała.
Pytam, czy malarstwo zostało w niej na trwale, gdy postanowiła całkowicie poświęcić się kinu, i to przede wszystkim dokumentalnemu, odpowiada: „Bardzo mi się przydało, w ogóle – w życiu, ale także na egzaminach wstępnych. Potrafiłam myśleć kadrem, kompozycją, więc już na starcie miałam pewną przewagę nad innymi kandydatami. Scenografia także się przydała. Potem mi to już zostało, choćby podczas realizacji spektakli telewizyjnych. Aktorzy nawet czasem narzekali, że się zajmuję tylko obrazem, a nie potrafię z nimi gadać. W dokumencie, paradoksalnie, mniej mnie interesuje kadr, ważne jest, żeby zarejestrować ciekawą reakcję lub sytuację”.
Studia na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach ukończyła w 1982 roku, a więc w czasie stanu wojennego. Nie był to łatwy czas – dla nas wszystkich, ale dla filmowców dokumentalistów nade wszystko. Rzeczywistość skrzeczała, domagała się rejestracji, ale zarazem była ogromnie opresyjna, można rzec mało „cenzuralna”, definiowały ją nakazy i zakazy władz, trzeba było dużo wysiłku i sprytu, by je omijać. Zmarz-Koczanowicz postanowiła jednak – jak wspomina – „rejestrować ciekawe reakcje i sytuacje”. Jej spojrzenie na dokument – jak wspomina – ewoluowało, w zależności od zmieniających się warunków. „Podczas studiów i tuż po ich ukończeniu byliśmy jednak »dziećmi komuny«. To ciągłe myślenie o cenzurze, o mowie ezopowej, częste sięganie po metafory, które pozwalały przemycić różne treści. To wszystko z chwilą nadejścia wolności skończyło się bezpowrotnie, przestało być potrzebne. Już można było mówić wprost. Cinema direct”.
Maria Zmarz-Koczanowicz, choć tworzy opowieści o konkretnych sytuacjach, sprawach czy ludziach, nabierają one jednak cech uniwersalnych i ponadczasowych. Spójrzmy na kilka z nich, wybranych z bogatego i jakże zróżnicowanego tematycznie, a i formalnie dorobku, obejmującego wspomnianą siedemdziesiątkę realizacji. Nakręcony tuż po skończeniu śląskiej uczelni krótki dokument – o jakże dwuznacznym tytule – „Każdy wie, kto za kim stoi” (1983) to impresja poświęcona sklepowej kolejce. W fonicznym zapisie kolejkowej rzeczywistości reżyserka stosuje swoistą akcentację dźwiękową. Nagle spośród tzw. szmerów przebijają się słowa: „Stoję już całą noc, będę stał do skutku"; „Jeśli będę silny, jeśli będę pewny, kto mnie wyrzuci z kolejki"; „Jestem niby drugi, ale już cały tydzień jestem drugi", czy podsumowująca konstatacja: „Zawsze ktoś jest pierwszy, każdy wie, kto za kim stoi". Kolejka przesuwa się. Mimowolnie przypomina się słynny „Psalm stojących w kolejce" Krystyny Prońko z musicalu Ernesta Brylla i Wojciecha Trzcińskiego „Kolęda nocka": „Za czym kolejka ta stoi? / Po szarość, po szarość, po szarość. / Na co w kolejce tej czekasz? / Na starość, na starość, na starość”.
Bohaterem – uhonorowanego Brązowym Lajkonikiem Krakowskiego Festiwalu Filmowego oraz Złotą Taśmą Koła Piśmiennictwa SFP – dokumentu „Jestem mężczyzną” (1965) jest działacz społeczno-polityczny ze Świniar, będący jednocześnie pierwszym sekretarzem podstawowej organizacji partyjnej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, komendantem Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, przewodniczącym rady dzielnicowej, prezesem miejscowego Ludowego Zespołu Sportowego, działa także w Patriotycznym Ruchu Odrodzenia Narodowego i komitecie ds. zwalczania alkoholizmu, egzaminuje na karty rowerowe jako społeczny inspektor ruchu drogowego, prowadzi zespół Wesołe Anulki, będąc również jego konferansjerem, a w okresie przedświątecznym przebiera się za św. Mikołaja, jest również – co ceni sobie chyba najbardziej – przewodniczącym osiedlowego koła Ligi Kobiet Polskich. Przypadek realny i surrealny zarazem. Rzeczywistość się zmienia, a – można rzec – przypadki nadal chodzą po ludziach.
Nagrodzony Złotym Lajkonikiem „Urząd” (1986), poświęcony komornikom, a więc funkcjonariuszom publicznym wykonującym wyroki sądów dotyczące egzekucji dóbr materialnych, podobnie jak nakręcony dwie dekady później przez Feliksa Falka fabuła „Komornik” (2005), śmieszy, ale i przeraża bezdusznym niekiedy prawem, złudną niekiedy sprawiedliwością.
Śmieszy, ale i daje do myślenia „Major albo rewolucja krasnoludków” (1989), dokument poświęcony fenomenowi Pomarańczowej Alternatywy, ruchu happeningowego, który lansował walkę z komunistycznym systemem – śmiechem i wygłupem. Zmarz-Koczanowicz pokazuje początki Pomarańczowej Alternatywy, entuzjazm, jaki towarzyszył jej narodzinom i pierwszym akcjom. Trudno było wtedy przypuszczać, że ruch ten wejdzie na trwałe do polskiej rzeczywistości, a nawet będzie emanował na kraje ościenne, co udokumentował choćby Mirosław Dembiński w filmie „Krasnoludki jadą na Ukrainę" (2005).
W „Dzienniku.pl” (2004) reżyserka obserwuje sześcioro młodych ludzi prowadzących blogi: feministkę, młodego rolnika, działacza Partii Zielonych, bezrobotnego absolwenta handlu zagranicznego poszukującego pracy, literata piszącego ambitne powieści oraz graficzkę pracującą jako producentka sesji zdjęciowych. Piszą o życiu codziennym, przemyśleniach na różne tematy, dzielą się swoimi radościami i kłopotami. Film kończy moment, w którym „wchodzimy do Europy".
„Kocham Polskę” (2007), przejmujący dokument zrealizowany wspólnie z Joanną Sławińską, to dokument przybliżający zjawisko odradzania się nacjonalizmu wśród młodego pokolenia Polaków. „Studenci, którym pokazywałam ten film, rozpoznali na ekranie swoich dawnych znajomych. To byli kiedyś otwarci ludzie z dobrych domów. Jednak wsiąkli w ten ruch, przeszli szkolenia, wrócili całkiem odmienieni, ślepo wierzący w te hasła, trochę jak dawni komuniści" – te słowa Zmarz-Koczanowicz przytacza Tadeusz Sobolewski w artykule „Czy ja wyglądam na faszystę", opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej" (95/2008).
W „Zwyczajnym marcu" (2008) tytułem nawiązuje do słynnego dokumentu Michaiła Romma poświęconemu faszyzmowi, ukazującemu narodziny totalitaryzmu wyłącznie poprzez obrazy towarzyszącej mu propagandy. Tu archiwalia z wydarzeń 1968 komentuje Adam Michnik (kilka lat później poświęciła mu film „Michnik. »Bądź realistą, chciej niemożliwego«”, 2015), uczestnik ówczesnej opozycji, z której kilkanaście lat później wyrosła Solidarność.
Na pytanie o filmowe pomysły, o ogromny rozrzut tematów Maria Zmarz-Koczanowicz odpowiada: „Pomysły na filmy podrzucają znajomi, przyjaciele, a czasami jest tak, że życie podtyka mi sytuacje tak absurdalne”. I dodaje: „Czuję się wtedy tak, jakby ze mną było coś niedobrze. I kiedy tak się czuję (…) to odbieram to jako znak, że ta rzecz jest dobrym materiałem na film”.
Droga Marysiu, kolejnych interesujących tematów podrzucanych przez przyjaciół, podtykanych przez życie, może niekoniecznie absurdalnych, bo chyba najwyższy czas, by otaczająca nas rzeczywistość zaczęła normalnieć. I kolejnych wspaniałych filmów o ludziach i ich sprawach, frapujących opowieści o konkretnych przypadkach, a zarazem uniwersalnych i ponadczasowych. One pozostają, na zawsze.
Pytam, czy malarstwo zostało w niej na trwale, gdy postanowiła całkowicie poświęcić się kinu, i to przede wszystkim dokumentalnemu, odpowiada: „Bardzo mi się przydało, w ogóle – w życiu, ale także na egzaminach wstępnych. Potrafiłam myśleć kadrem, kompozycją, więc już na starcie miałam pewną przewagę nad innymi kandydatami. Scenografia także się przydała. Potem mi to już zostało, choćby podczas realizacji spektakli telewizyjnych. Aktorzy nawet czasem narzekali, że się zajmuję tylko obrazem, a nie potrafię z nimi gadać. W dokumencie, paradoksalnie, mniej mnie interesuje kadr, ważne jest, żeby zarejestrować ciekawą reakcję lub sytuację”.
Studia na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach ukończyła w 1982 roku, a więc w czasie stanu wojennego. Nie był to łatwy czas – dla nas wszystkich, ale dla filmowców dokumentalistów nade wszystko. Rzeczywistość skrzeczała, domagała się rejestracji, ale zarazem była ogromnie opresyjna, można rzec mało „cenzuralna”, definiowały ją nakazy i zakazy władz, trzeba było dużo wysiłku i sprytu, by je omijać. Zmarz-Koczanowicz postanowiła jednak – jak wspomina – „rejestrować ciekawe reakcje i sytuacje”. Jej spojrzenie na dokument – jak wspomina – ewoluowało, w zależności od zmieniających się warunków. „Podczas studiów i tuż po ich ukończeniu byliśmy jednak »dziećmi komuny«. To ciągłe myślenie o cenzurze, o mowie ezopowej, częste sięganie po metafory, które pozwalały przemycić różne treści. To wszystko z chwilą nadejścia wolności skończyło się bezpowrotnie, przestało być potrzebne. Już można było mówić wprost. Cinema direct”.
Maria Zmarz-Koczanowicz, choć tworzy opowieści o konkretnych sytuacjach, sprawach czy ludziach, nabierają one jednak cech uniwersalnych i ponadczasowych. Spójrzmy na kilka z nich, wybranych z bogatego i jakże zróżnicowanego tematycznie, a i formalnie dorobku, obejmującego wspomnianą siedemdziesiątkę realizacji. Nakręcony tuż po skończeniu śląskiej uczelni krótki dokument – o jakże dwuznacznym tytule – „Każdy wie, kto za kim stoi” (1983) to impresja poświęcona sklepowej kolejce. W fonicznym zapisie kolejkowej rzeczywistości reżyserka stosuje swoistą akcentację dźwiękową. Nagle spośród tzw. szmerów przebijają się słowa: „Stoję już całą noc, będę stał do skutku"; „Jeśli będę silny, jeśli będę pewny, kto mnie wyrzuci z kolejki"; „Jestem niby drugi, ale już cały tydzień jestem drugi", czy podsumowująca konstatacja: „Zawsze ktoś jest pierwszy, każdy wie, kto za kim stoi". Kolejka przesuwa się. Mimowolnie przypomina się słynny „Psalm stojących w kolejce" Krystyny Prońko z musicalu Ernesta Brylla i Wojciecha Trzcińskiego „Kolęda nocka": „Za czym kolejka ta stoi? / Po szarość, po szarość, po szarość. / Na co w kolejce tej czekasz? / Na starość, na starość, na starość”.
Bohaterem – uhonorowanego Brązowym Lajkonikiem Krakowskiego Festiwalu Filmowego oraz Złotą Taśmą Koła Piśmiennictwa SFP – dokumentu „Jestem mężczyzną” (1965) jest działacz społeczno-polityczny ze Świniar, będący jednocześnie pierwszym sekretarzem podstawowej organizacji partyjnej Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, komendantem Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej, przewodniczącym rady dzielnicowej, prezesem miejscowego Ludowego Zespołu Sportowego, działa także w Patriotycznym Ruchu Odrodzenia Narodowego i komitecie ds. zwalczania alkoholizmu, egzaminuje na karty rowerowe jako społeczny inspektor ruchu drogowego, prowadzi zespół Wesołe Anulki, będąc również jego konferansjerem, a w okresie przedświątecznym przebiera się za św. Mikołaja, jest również – co ceni sobie chyba najbardziej – przewodniczącym osiedlowego koła Ligi Kobiet Polskich. Przypadek realny i surrealny zarazem. Rzeczywistość się zmienia, a – można rzec – przypadki nadal chodzą po ludziach.
Nagrodzony Złotym Lajkonikiem „Urząd” (1986), poświęcony komornikom, a więc funkcjonariuszom publicznym wykonującym wyroki sądów dotyczące egzekucji dóbr materialnych, podobnie jak nakręcony dwie dekady później przez Feliksa Falka fabuła „Komornik” (2005), śmieszy, ale i przeraża bezdusznym niekiedy prawem, złudną niekiedy sprawiedliwością.
Śmieszy, ale i daje do myślenia „Major albo rewolucja krasnoludków” (1989), dokument poświęcony fenomenowi Pomarańczowej Alternatywy, ruchu happeningowego, który lansował walkę z komunistycznym systemem – śmiechem i wygłupem. Zmarz-Koczanowicz pokazuje początki Pomarańczowej Alternatywy, entuzjazm, jaki towarzyszył jej narodzinom i pierwszym akcjom. Trudno było wtedy przypuszczać, że ruch ten wejdzie na trwałe do polskiej rzeczywistości, a nawet będzie emanował na kraje ościenne, co udokumentował choćby Mirosław Dembiński w filmie „Krasnoludki jadą na Ukrainę" (2005).
W „Dzienniku.pl” (2004) reżyserka obserwuje sześcioro młodych ludzi prowadzących blogi: feministkę, młodego rolnika, działacza Partii Zielonych, bezrobotnego absolwenta handlu zagranicznego poszukującego pracy, literata piszącego ambitne powieści oraz graficzkę pracującą jako producentka sesji zdjęciowych. Piszą o życiu codziennym, przemyśleniach na różne tematy, dzielą się swoimi radościami i kłopotami. Film kończy moment, w którym „wchodzimy do Europy".
„Kocham Polskę” (2007), przejmujący dokument zrealizowany wspólnie z Joanną Sławińską, to dokument przybliżający zjawisko odradzania się nacjonalizmu wśród młodego pokolenia Polaków. „Studenci, którym pokazywałam ten film, rozpoznali na ekranie swoich dawnych znajomych. To byli kiedyś otwarci ludzie z dobrych domów. Jednak wsiąkli w ten ruch, przeszli szkolenia, wrócili całkiem odmienieni, ślepo wierzący w te hasła, trochę jak dawni komuniści" – te słowa Zmarz-Koczanowicz przytacza Tadeusz Sobolewski w artykule „Czy ja wyglądam na faszystę", opublikowanym na łamach „Gazety Wyborczej" (95/2008).
W „Zwyczajnym marcu" (2008) tytułem nawiązuje do słynnego dokumentu Michaiła Romma poświęconemu faszyzmowi, ukazującemu narodziny totalitaryzmu wyłącznie poprzez obrazy towarzyszącej mu propagandy. Tu archiwalia z wydarzeń 1968 komentuje Adam Michnik (kilka lat później poświęciła mu film „Michnik. »Bądź realistą, chciej niemożliwego«”, 2015), uczestnik ówczesnej opozycji, z której kilkanaście lat później wyrosła Solidarność.
Na pytanie o filmowe pomysły, o ogromny rozrzut tematów Maria Zmarz-Koczanowicz odpowiada: „Pomysły na filmy podrzucają znajomi, przyjaciele, a czasami jest tak, że życie podtyka mi sytuacje tak absurdalne”. I dodaje: „Czuję się wtedy tak, jakby ze mną było coś niedobrze. I kiedy tak się czuję (…) to odbieram to jako znak, że ta rzecz jest dobrym materiałem na film”.
Droga Marysiu, kolejnych interesujących tematów podrzucanych przez przyjaciół, podtykanych przez życie, może niekoniecznie absurdalnych, bo chyba najwyższy czas, by otaczająca nas rzeczywistość zaczęła normalnieć. I kolejnych wspaniałych filmów o ludziach i ich sprawach, frapujących opowieści o konkretnych przypadkach, a zarazem uniwersalnych i ponadczasowych. One pozostają, na zawsze.
Jerzy Armata
SFP
Ostatnia aktualizacja: 30.11.2024
fot. Agnieszka Fiejka/SFP
Kick-Off w kinie Kultura
Znamy program Festiwalu Filmów Młodego Widza Ale Kino!
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2025