PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Rozmawiamy z Michałem Szcześniakiem, autorem „Fisheye”. Pełnometrażowy debiut reżysera od 1 maja będzie dostępny w serwisie Netflix. W roli głównej w „Fisheye” występuje Julia Kijowska, nagrodzona Jantarem za główną rolę kobiecą na Młodzi i Film w Koszalinie.

Marcin Radomski: Scenariusz filmu napisałeś wspólnie z aktorem Piotrem Tołoczko i dramatopisarzem Szymonem Bogaczem, którego "Majtki na lewą stronę" stały się inspiracją do projektu. W jaki sposób przekładaliście tekst opowiadania na scenariusz?

Michał Szcześniak: Szymon Bogacz napisał świetne, lekkie opowiadanie, które posłużyło jako zapłon do opowiedzenia o wiele mroczniejszej historii. Początkowo do scenariusza przenieśliśmy dramaturgię i bohaterów. Później jednak nasze wyobrażenie tej historii ewoluowało. I bohaterowie i sprawa, o którą im chodzi zmienili się nie do poznania. W kolejnych wersjach scenariusza było coraz mniej „Majtek…”. Z oryginału pozostał pokój Anny, tuż za ścianą jej dotychczasowego życia i koncepcja przyjaciół obnażających tajemnice bohaterki. Pozostał też sam „fisheye”- urządzenie do „podglądu” życia na wolności. Po kilku tygodniach prac nad filmem trafił w moje ręce świetny scenariusz Piotra Tołoczko „Pomiędzy”. Zaprosiłem go, żeby spojrzał świeżym okiem na niektóre dramaturgiczne zwroty w naszym scenariuszu. Miał tak dobre przemyślenia i uwagi, że został członkiem zespołu.


Julia Kijowska, fot.materiały prasowe


Jakie pytania zadawałeś sobie robiąc "Fisheye"?

Zawsze mam takie filozoficzne nadrzędne pytanie. Tym razem było to pytanie o wolność i to, co po nas pozostaje. Anna może w pewnym sensie obserwować swoje otoczenie i najbliższych po śmierci. Przynajmniej tej symbolicznej. Film świadomie odchodzi od linearnej, realistycznej opowieści o porwaniu. I zmierza właśnie w stronę psychologicznego horroru.

 

Główna bohaterka Anna, biotechnolożka, zostaje porwana i poddana obserwacji w izolacji. Tytułowy wizjer to jedyna rzecz, która łączy główną bohaterkę ze światem zewnętrznym. Dlaczego zrealizowałeś film w ograniczonej przestrzeni?

Na początku wynikało to z ciekawości, co może się wydarzyć w tak zamkniętym świecie, potem z potrzeby udowodnienia, że można utrzymać zainteresowanie widza przez 90 minut w jednym pomieszczeniu. Były oczywiście szanse na opowiadanie równolegle wątków, z wolności: przed i po porwaniu. Napisaliśmy nawet taką wersję scenariusza. Ale chciałem oczyścić historię głównej bohaterki ze wszystkiego, czego dopowiadać nie muszę. Skoncentrować siebie i widza na procesie, któremu jest poddana Anna: na odzyskiwaniu jej pamięci, samej siebie, samooczyszczeniu.


 

Dlaczego zaangażowałeś Julię Kijowską jako odtwórczynię głównej roli? Co cię urzekło w aktorce?

Julia była autentyczna, prawdziwa i zaangażowana na sto procent, może wręcz do granic możliwości. Nie udaje, nie gra, raczej przeistacza się w postać. I była Anną już na pierwszych zdjęciach próbnych. Po prostu nie miałem wątpliwości, że to musi być ona.

 

W jaki sposób pracowaliście nad jej postacią, aby ukazać jej stan psychiczny, ale też niezwykle ważną fizyczność Anny?

To były rozmowy intuicyjne, szybko podejmowaliśmy bardzo radykalne decyzje, zmieniające czasem duże fragmenty scenariusza. Konsultowaliśmy się też z psycholog Marią Zapolską Downar, która uzupełniała nasz obraz osób, które przeżyły w dzieciństwie traumę. Dla mnie wiązało się to z ogromną pracą, bo codziennie przepisywałem scenariusz, uzupełniałem, nawet kilka dni przed zdjęciami. Ale za to zyskiwaliśmy bohaterkę z krwi i kości.  A jej autentyczność była dla mnie najważniejsza. Poszliśmy w to szaleństwo na maksa. Fizyczność Anny jest wypadkową jej psychiki, przejawem tego, co dzieje się wewnątrz. I ją też najpierw budowałem intuicyjnie, potem z Marią, a wreszcie z Julią i Marią.


Michał Szcześniak i Agata Kurzyk na Młodzi i Film w Koszalinie 2020, fot. Syliwa Olszewska


W jaki sposób pomocne były rady wspomnianej psycholożki i specjalistki od sytuacji traumatycznych Maria Zapolska-Downar?

Wiedza Marii dotyczy osób, które żyją dziś, tu i teraz. I tu i teraz mają problemy osobowościowe. Przechodzą codziennie obok nas, czasami trafiają do gabinetów terapeutów, ale raczej rzadko. Bo ludzie o konstrukcji psychicznej, w typie Anny to raczej liderzy systemu, osoby stawiane na piedestale, gwiazdy, ludzie sukcesu. Ale osoby nieszczęśliwe. Maria pomagając nam konstruować cechy Anny bazowała na przykładach, które widziała, albo o których słyszała z pierwszej ręki.

Osoba w traumie gra z rzeczywistością, wypiera wspomnienia, zamyka je w szufladzie, a szufladę stara się zgubić w czeluściach wspomnień. Mózg ma wiele fascynujących strategii, jak tego dokonać. Anna często nawiązuje romanse, okalecza się, zagłusza wewnętrzny ból. Nasza bohaterka jest na granicy osobowości psychopatycznej. Nie pamiętałem opowieści o takiej osobie w naszym kinie. Dawno też nie było tak wyraźnie zaburzonej bohaterki, a jest to problem niezwykle aktualny. Dlatego szukałem odpowiedzi na to kim jest Anna u Marii. Anna radzi przecież doskonale, otacza ją grupa ludzi, którzy się dla niej poświęcają, a jednocześnie są od niej zależni. Ona od nich nie- tak działa jej toksyczna sieć wpływu. Ale oczywiście jest też cena: bohaterka nie odczuwa szczęścia. Myślę, że dzięki Marii i oczywiście wielkiemu poświęceniu Julii Kijowskiej udało się osiągnąć głęboki obraz tej postaci.


Wojciech Zieliński, fot. materiały prasowe


Oglądająć "Fisheye" miałem skojarzenia z „Oldboyem” Park Chana-wooka lub „Pokojem” Lenny'ego Abrahamsona. Czy inspirowałeś się tymi filmami?

Kiedy opracowywaliśmy koncepcję "Fisheye", „Pokoju” jeszcze nie było. „Oldboya” natomiast nie widziałem. Nie wiem z resztą jak to możliwe. Dziś to dla mnie absolutny kanon, przyłączam się do zwolenników Park Chana-wooka i jego arcydzieła. Cenię też „Pokój” Lenny'ego Abrahamsona. Myślę jednak, że udało nam się uzupełnić opowieść o porwanych osobach w miejscu odosobnienia o zupełnie nową formę. W największym stopniu inspirowałem się tymczasem… pełnym nieograniczonej przestrzeni „Chinatown” Polańskiego.


A na ile istotny był gatunek? Czy twoim zamierzeniem było stworzenie thrillera psychologicznego?

Tak, ale o gatunku dziś bym mocno dyskutował. Bo są tu i elementy horroru. Tak właśnie ewoluował ten film. Na początku był klasycznym thrillerem. Potem odnaleźliśmy głębsze pokłady, czasem bardzo mroczne.

 

Czy muzyka Agaty Kurzyk (nagrodzona na Młodzi i Film w 2020 roku) stanowi dla ciebie ważny element filmu i dlaczego? 

Zawsze przykładam ogromną wagę do muzyki. I na początku sam ją nakładam na film. Przyporządkowuję utwory do scen. Lubię mieć za dużo. Tak było i tym razem. Agata Kurzyk ma wielką „szafę” utworów nie opublikowanych. Poprosiłem ją o wszystko, nawet nagrania, które kompletnie jej zdaniem nie pasują, lub są szkicem i tak dostałem około tysiąca nagrań. Kiedy dobrałem utwory, usiedliśmy do sound designu z Radkiem Ochnio. Radek wprowadzał też swoje propozycje, a te z reguły są takie, że „mucha nie siada”. No i skomponował z tego melanżu coś, co można słuchać z zamkniętymi oczami. Całą warstwę przenikających się dźwięków w filmie, rozłożonych na głośniki, wiatry, szumy, szmery, piski- przez które przeplótł muzykę. Z obojgiem, Radkiem i Agatą pracuję już kolejny raz i mamy już nowe wspólne plany.


"Fisheye", fot. materiały prasowe


Jak dużym wyzwaniem było tworzenie debiutu pełnometrażowego? Co było najtrudniejsze?

Niby miałem przygotowanie w krótkich metrażach i teatrotece. Debiut to jednak zupełnie inna historia. Zderzenie z dużą publicznością, rozmowy z osobami, które wyłożą, lub nie; duże pieniądze. Tu ciśnienie jest większe. Trzeba naprawdę mieć odporność. A do tego "Fisheye" to debiut podwójny, mój i Ewy Szwarc, producentki.

Nie mniej najtrudniejsze w tym wszystkim było wielomiesięczne czekanie. Pamiętam taki moment, w którym równocześnie dostaliśmy nagrodę za pitching w programie Nowe Horyzonty Studio + , mnóstwo pochwał, filmem "Fisheye" zainteresowali się świetni agenci sprzedaży i koproducenci: projekt według wszystkich był przygotowany i zamknięty, tymczasem kilka dni później odrzucono nas z produkcji w PISF, co oznaczało, że najbliższa szansa na realizację (ostatnia) miała mieć miejsce dopiero za pół roku, wyniki za dziewięć miesięcy. To była wielka lekcja pokory.

Marcin Radomski
artykuł redakcyjny
Ostatnia aktualizacja:  4.05.2021
Zobacz również
fot. materialy prasowe
Zgłoś film do konkursu Nespresso Talents
Wyszehradzkie Komety – jubileuszowy przegląd na Kinie na Granicy
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll