W dyskusji prowadzonej w gronie krytyków filmowych (Błażej
Hrapkowicz, Krzysztof Spór, Klara Cykorz, Adriana Prodeus, Jakub Majmurek,
moderacja Max Cegielski) omówiono kondycję młodego kina i pokolenia, które
w ostatnich latach weszło na rynek i rozpoczęło pracę zawodową. Na wstępie Krzysztof
Spór próbował odpowiedzieć na pytanie, po co robi się filmy krótkometrażowe.
Według niego to możliwość obserwacji rozwoju młodych twórców. „Oglądając
pierwsze dokonania Agnieszki Smoczyńskiej czekałem na jej debiut. Córki
dancingu były bardzo dobre – mówił dziennikarz. "Niektórzy twórcy zniknęli,
zmienili dziedzinę, inni zrobili 30’, albo nie pracują w zawodzie reżysera" - dodał
opowiadając o drodze jaką przechodzą reżyserzy od realizacji krótkich metraży
do debiutu pełnometrażowego.
Max Cegielski zacytował tekst „Kino, które się wtrąca”
autorstwa Rafała Pawłowskiego z miesięcznika „Kino”, w którym dziennikarz zastanawia
się nad odgrywającą coraz większą rolą polityki w życiu społecznym i jej ekranowej
reprezentacji. Czy w ich filmach odbijają się zjawiska i procesy, których
jesteśmy świadkami? Krzysztof Spór zauważa taką tendencję. „To zależy od
wrażliwości twórców i ograniczeń budżetowych. Lubię taki sposób
pokazania rzeczywistości jak w Eastern Piotra Adamskiego - przyznał. Dla Klary Cykorz w ostatnich
latach nastąpiła zmiana paradygmatu polskiego kina. „Polskie filmy wreszcie mogą
dotyczyć nas osobiście, tak było z filmami Kuby Czekaja, Agnieszki
Smoczyńskiej, Krzysztofa Skoniecznego czy Jagody Szelc. Coś wtedy przełamało się
w naszym kinie. Mam wrażenie, że to otwarcie na fantastykę i metaforę. Dziś
nikt nie powie, że Córki dancingu są niewiarygodne psychologicznie. Podobnie
jest z Monumentem, który wychodzi poza perspektywę antropocentryczną. Taki
jest Easten, który opisuje rzeczywistość, którą ja znam. Chodzi o pewne
fantazmaty” – mówiła krytyczka.
Klara Cykorz, Adriana Prodeus, fot. Sylwia Olszwska/SFP
Pod tytułami wymienionymi przez Cykorz
podpisała się Adriana Prodeus. „Z mojego punktu widzenia - przyznała - zaszła duża
zmiana. Dziś twórcy mają świadomość tego, że wszystkie elementy filmu muszą
być przemyślane od początku do końca. Idąc na polski film do kina, nie wiem
czego mam się spodziewać. Film będzie wyciszony czy weźmie mnie za łeb. Polski
film przestał być konwencją i epitetem”. Kontynuując wymianę zdań Jakub
Majmurek wspomniał "60 kilo niczego" Piotra Domalewskiego, które sięga po język kina
społecznego. Dla krytyka reżyser pokazał swoje możliwości dopiero w „Cichej
nocy”, gdzie opowiada o polskiej migracji odrzucając podejście w stylu „góralu
czy ci nie żal”. W tym filmie nie chodzi tylko o dramat, ale też o korzyści
ekonomiczne emigracji, uczestnictwo w globalnym podziale pracy i sens
emancypacji. Domalewski skupia się na rodzinie, ale mówi również istotne rzeczy
o polskiej rzeczywistości. Zdaniem Majmurka kino społeczne nie jest jednak podstawowym
idiomem młodych twórców. Tematyka społeczna pojawia się częściej w dokumencie. Dla
publicysty w ostatnich dziesięciu latach nastąpił rozwój młodych filmowców.
Najlepsze filmy z lat 2010 - 2020 to debiuty lub drugie filmy. Krytyk dodał do
wcześniej wymienionych tytułów „Plac zabaw” Bartosza Kowalskiego. Błażej
Hrapkowicz w ostatnich latach dostrzega coraz więcej filmów wychodzących poza
konwencję realizmu psychologicznego, która przeważa w krótkometrażowym kinie. „Dostrzegam
coraz częściej różnorodność. Polskie myślenie o kinie krótkometrażowe różni się
od zachodniego, gdzie szorty traktowane są jako samodzielna dziedzina sztuki.
Działają agenci sprzedaży i producenci specjalizujący się krótkim metrażu. Zagraniczne
filmy umieją opowiadać pars pro toto. Skupić się na lokalnym wycinku i przedstawić
go odpowiednim językiem. W Polsce też powoli się to zmienia. Myślę o parzeniu
na krótki metraż nie tylko jako na wprawkę, ale na osobne dzieło sztuki” -
przyznał.
Krzysztof Spór, Błażej Hrapkowicz, fot. Sylwia Olszewska/SFP
Prowadzący debatę starał się znaleźć wspólny mianownik kondycji młodego kina. Pytał krytyków filmowych o formalne i realizacyjne rozwiązania stosowane w krótkim kinie. Wspominał film „Noamia” Antonio Galdameza (pierwszy polski gejowski kryminał), „Alicję i żabkę” Olgi Bołądź (kreacyjna opowieść o aborcji), „Kamień” Bartosza Kozery (poruszający odważnie kwestie religijne). Powrócił do pytania czy polskie kino się wtrąca? Adriana Podeus mówiła, że "nie ma jednego pokolenia. Pojawiają się punkty wspólne, jak narracja – jest coraz więcej miejsca na konwencję, styl, rozwiniętą wyobraźnię, odważne formy. Dzisiaj każde kino jest kinem autorskim, tworzą się grupy działające partnersko. Zmienia się dynamika, logika, więzi między ludźmi”. W ostatnich latach doświadczamy wysypu utalentowanych reżyserów. Po pierwsze pojawili się indywidualiści. Po drugie nastąpił zwrot formalistyczny, forma stała się integralną częścią filmu. Po trzecie mamy fantazmaty, wiele filmów rozgrywa się na planie fantazji. Czekaj, Smoczyńska, Szelc, Kowalski wpisują się w ramy tego zwrotu ostatnich lat. Według Prodeus „nie ma już czterech wielkich reżyserów, każdy debiutant może być mistrzem, nawet jeśli dopiero rozpoczyna karierę”.
Debacie towarzyszyła wystawa artystycznego plakatu filmowego ze zbiorów Studia Munka SFP.