Jak doszło do tego, że zagrałaś główną rolę w filmie „Sukienka” w reżyserii Tadeusza Łysiaka?
Anna Dzieduszycka: Kilka lat temu brałam udział w kręceniu filmu krótkometrażowego w Warszawskiej Szkole Filmowej jako statystka. Tam spotkałam się z Tadeuszem po raz pierwszy. Mieliśmy już wtedy kilku wspólnych znajomych ze środowiska filmowego. Nie od razu nawiązaliśmy regularny kontakt czy współpracę. Po prostu spotkaliśmy się na jednym z moich zleceń. Niespodziewanie po trzech latach Tadeusz odezwał się do mnie mówiąc, że pracuje nad projektem, w którym mnie widzi. Napisał, że pisze właśnie scenariusz do „ważnego filmu krótkometrażowego, którego główna bohaterka będzie niskorosła”. Śmiejąc się odpowiedziałam, że oczywiście tak, ale bohaterka niskorosła? Mogę co najwyżej zagrać karła. Po krótkiej rozmowie umówiliśmy się na spotkanie.
Jakie były Twoje wrażenia po przeczytaniu scenariusza?
Czy miałaś
wątpliwości odnośnie wzięcia udziału w tym projekcie? Wahałaś
się?
Tak, oczywiście. Wątpliwości nie były jednak
związane z samą decyzją, bo od początku wiedziałam, że chcę to
zrobić. Zajęły mnie raczej takie prozaiczne zagadnienia, jak na
przykład sceny rozbierane, których nigdy wcześniej nie grałam.
Zastanawiałam się też czy sprostam temu wyzwaniu czysto fizycznie
biorąc pod uwagę „serię niefortunnych zdarzeń”, w których
zostałam troszkę pokiereszowana w niedalekiej przeszłości.
Wiedziałam jednak, że z małą pomocą moich przyjaciół, czyli
wsparciem jakie mi dają i odrobiną zawzięcia stworzę sobie
kolejne wspaniałe wspomnienie.
Jak wyglądały
przygotowania do filmu? Czy mieliście dużo prób przed wejściem na
plan?
Cały proces był oczywiście długi i męczący. Mam tu
na myśli między innymi zarwane noce na planie i orzeźwiające
kąpiele w Zalewie Zegrzyńskim pod koniec września. Jeśli zaś
chodzi o stronę aktorską, nie mieliśmy wielu prób. Mogłabym je
właściwie policzyć na palcach jednej dłoni. Postawiliśmy w dużej
mierze na improwizację ujętą w pewnych ramach. Wydaje mi się, że
dało to ciekawy efekt i wprowadziło dużo swobody i naturalności
do dialogów. Całość umożliwiło oczywiście ogromne
doświadczenie naszych głównych aktorów (Doroty Pomykały i
Szymona Piotra Warszawskiego), którzy stwarzali świetną przestrzeń
do „bawienia się” moją rolą.
Na ekranie partneruje Ci dwójka
świetnych aktorów. Jak pracowało Ci się
z Dorotą Pomykałą i Szymonem Piotrem Warszawskim?
Praca z tak doświadczonymi aktorami była dla mnie największym dotychczas wyzwaniem. Zawsze czuć presję w konfrontacji amatora z profesjonalistą. Jakiekolwiek obawy okazały się jednak niepotrzebne. Oboje poświęcili mi mnóstwo czasu podczas chwil wolnych od ujęć. Obdarowali mnie wieloma ważnymi radami, dali wiele wsparcia, i cennych lekcji. Od każdego nauczyłam się czegoś zupełnie innego. W ogromnym skrócie i z uśmieszkiem na ustach powiedziałabym, że Dorota nauczyła mnie jak profesjonalnie płakać, a Szymon jak profesjonalnie grzeszyć.
Jak wyglądała
praca z Tadeuszem Łysiakiem i z Konradem Blochem?
Praca z
Tadeuszem była bardzo budująca, podchodził do nas wszystkich,
niezależnie od roli w zespole, z szacunkiem i zrozumieniem. Dużo
rozmawialiśmy o bieżących ujęciach i zawsze pozostawiał mi pewną
dozę swobody, tak abym mogła lepiej odnaleźć się w swojej roli.
Chociażby zmiany w dialogach, na które przystał świadczą o jego
podejściu do współpracowników.
Konrad jest jednym z dwóch
najlepszych operatorów jakich poznałam, biorąc udział w różnych
projektach czy zleceniach. Bardzo podoba mi się jak interpretuje
pracę scenarzysty tworząc wspaniałe ujęcia. Podczas pracy z
Konradem przyszło mi do głowy określenie, że ma on świetne oko,
które widzi wszystko.
Która scena była dla Ciebie
najtrudniejsza do zagrania?
Pewnie spodziewana odpowiedź to
scena stosunku, lub ta z masturbacją w pokoju i faktycznie nie były
to sceny łatwe. Tak jak mówiłam, był to mój debiut jeśli chodzi
o sceny rozbierane i wiązało się to z oczywistym stresem, czy
tremą. Jednak sceną, która była dla mnie największym wyzwaniem i
wymagała ode mnie najwięcej zaangażowania to scena w pralni, w
której otwieram się przed Dorotą.
Co myślisz o
angażowaniu aktorów-amatorów do filmów?
Myślę, że
angażowanie aktorów-amatorów to dobry ruch, ponieważ są
przypadki „ukrytych talentów”, które z jakichś powodów,
często losowych, nie trafiło do szkół aktorskich. Oczywiście nie
twierdzę, że ich warsztat będzie równy umiejętnościom osób,
które studiowały aktorstwo latami. Uważam, że w ten sposób można
zwyczajnie wyciągnąć taką osobę na światło dzienne i umożliwić
jej dalsze szlifowanie warsztatu.
Uważasz, że wniosłaś
do filmu coś nowego?
Wydaje mi się, że swoim aktorstwem
Ameryki nie odkryłam, ale na pewno wniosłam do środowiska
filmowego nowy temat i wizerunek. Nie każdy wpadłby na to, żeby
spojrzeć na pewne sprawy z mojej perspektywy.
O czym dla ciebie jest
ten film?
Na pewno trochę o tym, że niezależnie od wzrostu
problemy nie zmieniają swoich rozmiarów.
Ale przede wszystkim o
uwalnianiu emocji i perspektywie osób, które od niezależnych sobie
przyczyn, mają postawioną wyżej poprzeczkę w i tak już
powszechnym wyścigu z samooceną.
Czy według Ciebie
ważne jest to by, w filmie było miejsce dla takich bohaterek jak
Julia?
Oczywiście, że tak. Trzeba przełamywać stereotypy o
„karłach pracujących w cyrku”. Ludzie są dziś ze zewsząd
bombardowani syntetycznym kultem piękna. I widząc na bilbordach,
reklamach, filmach, a przede wszystkim w social mediach jak wyglądają
„piękni ludzie” zapominają jak wygląda prawdziwy świat. I to,
że nie wygląda się jak modelka z Instagrama nie powinno prowadzić
do negatywnych wniosków na własny temat, a wydaje mi się, że to
coraz bardziej powszechne. To trochę tak jakby umówić się, że w
telewizji pokazuje się tylko blondynów.
Czy na planie były
jakieś zabawne sytuacje, które zapamiętasz na długo?
Jasne! Każdy plan
filmowy to inna przygoda i było mnóstwo zabawnych sytuacji, które
na długo
zapamiętam.