Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Pożegnałem już wielu przyjaciół i znajomych, napisałem o nich kilka wspomnień, zrealizowałem parę programów. Wiem jedno – najtrudniej jest zacząć taki tekst, zwłaszcza, jeśli kogoś znałeś bliżej i dłużej. Wówczas podwójnie kontrolujesz słowa, myśli i opisane sytuacje. Tak właśnie mam i w tym przypadku.
6 IX 1957 – 11 VIII 2019
Poznaliśmy się ponad dwadzieścia lat temu w budynku wrocławskiej telewizji. Wróciłem z ekipą ze zdjęć i szliśmy do baru na spóźniony obiad. Przy okazji wypada wspomnieć, że mówimy o czasach, w których regionalne ośrodki produkowały sporo programów, dokumentów, reportaży i koncertów. Tak było właśnie wówczas - zabiegani ludzie, ruch na korytarzu, narastający zwłaszcza w okolicy Dużego Studia. Szliśmy więc z chłopakami do baru i w pewnej chwili usłyszeliśmy elektryzujący, mocny i bardzo piękny głos. Głos ów śpiewał "Milorda" z repertuaru Edith Piaf. Śpiewał po polsku, ale z niesamowitym ogniem i ikrą. Zaaferowani weszliśmy grupą do studia. Na scenie, oświetlona reflektorami, stała piękna kobieta. Do dziś pamiętam jej rude, kręcone włosy i nieco szelmowski uśmiech, a - nade wszystko - fenomenalny śpiew. Staliśmy oniemiali do końca zapisu. To była Bożena Krzyżanowska. Przedstawiono nas sobie. Zaczęliśmy rozmawiać. Nie wiedziałem wówczas, że skończyła krakowską PWST, pracowała z wielką Anną Polony, Krzysztofem Globiszem i Krzysztofem Pieczyńskim. Nie miałem bladego pojęcia o Jej zwycięskim udziale w X Przeglądzie Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, ani o współpracy artystki z krakowskim Teatrem Stu, teatrem muzycznym Roma, teatrem Schauspiel w Bonn, Operetką Warszawską i wrocławskim Teatrem Współczesnym. Nie znałem też Jej ról teatralnych i filmowych. Na to wszystko przyszedł czas później. Zajmowałem się zupełnie innymi zagadnieniami - byłem (i nadal jestem) dziennikarzem tropiącym historię, literaturę, kwestie religijne i historię sztuki. Jednak po tej pierwszej rozmowie przyszedł czas na kolejne. Zaprzyjaźniliśmy się rodzinnie. Wspólne spotkania, grile w ogrodzie Bożenki, rozmowy o literaturze, kinie i historii (która ją fascynowała) bardzo nas do siebie zbliżyły. No i podobny wiek naszych dzieciaków, uczęszczających do szkoły muzycznej.
Zawsze uważałem Ją za - proszę wybaczyć określenie - niewystrzelony nabój. Za kogoś, kto - z przyczyn, których nie chcę i nie mam prawa dociekać - przerwał obiecującą karierę, by zająć się prozą życia - domem, dziećmi i w tym wszystkim był cholernie odpowiedzialny.
fot. archiwum prywatne.
O chorobie Bożeny dowiedzieliśmy się jesienią roku 2015. Walczyła o życie jak lwica blisko cztery lata. Za tę samurajską determinację szanuję Ją i podziwiam jeszcze bardziej. Wiedziała, że jest ciężko i że jest nieuleczalnie chora, że na raty zżera ją rak, a jednak koncertowała. Przed rokiem pojechała z moją córką i ze mną na długą wyprawę rowerową twierdząc, iż czuje się coraz lepiej. Niecały miesiąc temu odwiedziłem ją z żoną. Bożenka powiedziała do niej krótko: "Hanusia, wiem, że się uda. Ja przecież tak bardzo chcę żyć".
Stało się inaczej. Nasza Bożenka odeszła cicho, o czwartej trzydzieści nad ranem, 11 sierpnia tego roku.
Wiem jednak, że kiedy czas się dopełni, będziemy mogli wszyscy posłuchać Jej anielskiego głosu. A potem, po raz ostatni, wspólnie wsiądziemy na rowery i pojedziemy gdzieś przed siebie. Wszystko jedno gdzie.
Marcin Bradke, TVP Wrocław
Ostatnia aktualizacja: 20.08.2019
fot. archiwum prywatne
Smarzowski, Panek i Holland powalczą o Europejskie Nagrody Filmowe
Ostatnie dni naboru projektów na PITCHING FORUM na Festiwalu Filmowym NNW
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024