PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z okazji 80. urodzin Jerzego Skolimowskiego w Salach Redutowych Teatru Wielkiego - Opery Narodowej odbędzie się wystawa, na której zostanie zaprezentowany wybór kilkudziesięciu obrazów i grafik z ponad 40-letniego dorobku malarskiego Mistrza. Wystawę będzie można oglądać w dniach 24 kwietnia - 30 czerwca 2018. Z Jerzym Skolimowskim rozmawia Antoni Rodowicz.
Jerzy Skolimowski wyreżyserował ponad 20 filmów, m.in.: "Start" (The Departure; 1967 – zdobywca Złotego Niedźwiedzia na MFF w Berlinie), "Krzyk" (The Shout; 1978 – nagroda specjalna jury w Cannes), "Fucha" (Moonlighting; 1982– nagroda za najlepszy scenariusz w Cannes), "Latarniowiec" (The Lightship; 1985 – nagroda dla najlepszego reżysera na MFF w Wenecji), "Cztery noce z Anną" (doceniony w 2008 roku w Cannes), "Essential Killing" (Grand Prix jury na Festiwalu w Wenecji w 2010; nagroda za najlepszy  film na Festiwalu w Mar del Plata oraz nagrody za najlepszy  film i dla najlepszego reżysera na Festiwalu w Gdyni). Jest również cenionym malarzem. Brał udział w Biennale w Wenecji, swoje prace wystawiał w Europie i Stanach Zjednoczonych. W 2015 roku otrzymał tytuł doktora honoris causa Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.

Wielkie formaty obrazów Jerzego Skolimowskiego, zmysłowy sposób malowania, gdy artysta zostawia za każdym razem ślad chwili, dokonany po głębokim namyśle – to budzi mój głęboki podziw. Abstrakcja, ale nie ta redukująca świat geometrii, lecz otwierająca się na tradycję sztuki figuralnej w równym stopniu, co na świat pełnej tajemnic sztuki Dalekiego Wschodu, to zdumiewające dokonanie malarskie w tych czasach nerwowego pościgu za efektem, który choć przez chwilę każe zwrócić na siebie uwagę. Jerzy Skolimowski maluje ze spokojem i w harmonii z własnym światem i z sobą samym. Jego duże tablicowe obrazy mają siłę rzeczy zrobionych naprawdę z myślą o sobie. Może właśnie dlatego tak silnie działają na mnie, który takiego malarstwa właśnie gwałtownie potrzebuje.
Andrzej Wajda

Najnowsze dzieła Jerzego Skolimowskiego odnajdują idealną równowagę pomiędzy środkami wyrazu a metaforą, pomiędzy gestem a tworem, pomiędzy płaszczyzną obrazu a przestrzenią poczucia świadomości. Widziane okiem jednego widza są złowieszczo pokolorowanymi, wściekle potraktowanymi abstrakcjami. W oczach innego widza są wyrazem myśli wyciągniętych z głębi ludzkich doświadczeń, modeli i archetypów społecznych i psychologicznych.
Peter Frank, „LA Weekly”
 


Dlaczego pan maluje?

W przeciwieństwie do pracy nad filmem, w malarstwie wszystko mi wolno. Żadnych ograniczeń, żadnych zobowiązań, żadnego przymusu. Robię, co chcę i na szczęście miewam satysfakcję z wyników.

Co spowodowało, że zaczął pan malować? Czy to było coś, co pan zobaczył?

Rysowałem od dzieciństwa, farb zacząłem używać jako nastolatek. Ale przełomowym momentem była spontaniczna decyzja namalowania dużego formatu. Po powrocie do Los Angeles z mojej pierwszej podróży do Japonii, wciąż oszołomiony natłokiem ulicznych hieroglifów i znaków, bezpośrednio z taksówki z lotniska, chwyciłem za kubły farb i chlapiąc niemal na oślep, linijką do mieszania farb, pokryłem wielki kawał dykty. Tak powstała “Agonia” o wymiarach 252 x 126 cm (1997 r.). Potem przez kilka lat zamalowywałem ten sam format dykt, póki nie przerzuciłem się na płótno, zwiększając stopniowo rozmiary, aż do wielkości niemalże ekranu filmowego: 3 na 5 metrów.

Kiedy i gdzie odbyła się pierwsza pana wystawa i jak zostało przyjęte pańskie malarstwo​?

Weber Gallery w Turynie, w 1996 roku. Wszystkie prace sprzedane w trakcie wystawy. „Uratowałem” dla siebie jedynie maleńki autoportret: Unfinished Skolimowski, zresztą dosyć kiepsko namalowany.

Reżyser, aktor, poeta, malarz – czy to wyczerpuje wszystkie pana aktywności?

Sekretnie zajmuję się też czymś w rodzaju rzeźbienia – tworzę kamienne artefakty.

Jacy są pana ulubieni artyści?  Czy ich twórczość pana inspiruje?
Mój gust jest dość eklektyczny - jestem przywiązany mniej do twórców, bardziej do konkretnych obrazów. Jeśli chodzi o warsztat, najbliżsi są mi Mark Rothko i Gerhard Richter. Zwłaszcza Richter, którego prace – oglądane z bliska tu i ówdzie – sprawiają mi od pewnego czasu najwięcej satysfakcji. Szczególnie te z ostatnich lat, wykonane przy użyciu jego rakeltechnik. Nie sądzę jednak, bym czerpał z nich bezpośrednie inspiracje. W początkowym okresie dużych formatów niewątpliwie wielki wpływ miała na mnie japońska kaligrafia.

Jaką rolę w pana twórczości pełni przypadek?
Malując przyjmuję przypadek z otwartymi ramionami, ale myślę, że wszyscy artyści to robią, nawet ci, którzy się do tego nie przyznają. Przypadkowe, często wręcz obliczone na przypadek rozwiązania malarskie są przecież istotą procesu twórczego. Ale decyzji o zakończeniu pracy staram się przypadkowi nie pozostawiać.


Czy pana zamiłowanie do pozostawiania w swych pracach śladu gestu to skutek fascynacji sztuką japońskich mistrzów?
Prawdopodobnie tak. Ale też zawsze podobało mi się określenie, że „malarz musi mieć łapę”. Chyba dlatego zawsze działałem z rozmachem.

Co w pracach osiemnastowiecznego japońskiego mistrza kaligrafii, Juin Onko, zafascynowało pana na tyle, że jeden ze swoich tablicowych dyptyków zatytułował pan jego imieniem?

Śmiałość gestu. Juin Onko – ten miał łapę!


Jakie są pana ulubione muzea na świecie?
Spośród oczywistych, Museo National del Prado w Madrycie (tu szczególnie Pinturas negras Goyi), tam też Reina Sofia (Guernica Picassa). Jako budynek – Muzeum Guggenheima w Bilbao. A z mniej znanych: Musee d'Histoire Naturelle w La Rochelle, Museo Nationale di Antropologia w Mexico City i Norton Simon Museum w Pasadenie (Cytryny, Pomarańcze, Róża Zurbarana). W Polsce zdecydowanie Muzeum Narodowe w Poznaniu (Rozstrzelanie z chłopczykiem Wróblewskiego, Potworowski i Obłok Ruszczyca).

Jakich technik malarskich pan używa?
Maluję wszystkim co mi wpadnie w rękę – nawet pędzlami. Ale moje ulubione narzędzia to drewniana linijka do mieszania farby, miotła do zamiatania, czy przyrząd do czyszczenia szyb. W Malibu, gdzie miałem przy domu basen, przetrzymywałem w nim całe bele płótna i suszyłem na słońcu, by nabierały zacieków, tworząc interesujące tła.

Czy nie czuje pan potrzeby powrotu do takich działań?

Gdybym miał w Polsce basen, pewnie znalazłbym dla niego zastosowanie. 

Czy udanie się do pracowni poprzedzają przygotowania; odnajdywanie inspiracji, medytacja? Czy Pana obrazy są dziełem improwizacji?

Wstyd się przyznać, ale nic z tych rzeczy. Niemal nigdy nie dążę do z góry określonego celu. Obraz właściwie sam się maluje; każdy gest jest punktem wyjścia do każdego kolejnego gestu. Wyjątkiem (co zdarzyło mi się jedynie parę razy) są warianty obrazów.

Co dzieje się przed pustym płótnem? Czy najpierw w głowie powstaje kompozycja, czy ręka sięga po narzędzie, prowadzona intuicją?
Na ogół jest to kaprys typu „zobaczyć żółtą plamę rozlewającą się pośrodku płótna”. I oczywiście, w zamyśle nie ma to nic wspólnego ze słońcem, czy słonecznikiem, czy nawet – jak w moim obrazie “Nancy” – z żółtą kreacją pani Reagan, którą skojarzyłem gdy kubeł farby, wylany na dyktę, ułożył się w kształt jej sukni. Zabawnym szczegółem jest fakt, że siedząc obok pani prezydentowej na obiedzie w Białym Domu (zostałem zaproszony z okazji retrospektywy moich filmów w Waszyngtonie), nie mogłem oderwać wzroku od grubej warstwy make up'u, pękającej na jej policzku, co udało mi się chyba uchwycić na moim obrazie.

Czy w trakcie malowania jest pan zanurzony w chwili obecnej czy we wspomnieniach?
Zawsze tu i teraz. Jeżeli zdarzy mi się słuchać muzyki, zawsze są to kwartety Szostakowicza, wobec których nie mam żadnych asocjacji. Nigdy nie słyszałem ich na żywo.

Kiedy uważa pan, że pański obraz jest skończony? Czy zawsze osiąga pan pewność, że należy przerwać pracę nad nim?

Moment powstrzymania się przed kolejnym gestem – w całym procesie twórczym to często najważniejsza decyzja. Mam już pewne doświadczenie w obie strony: zdarzało się, że wyhamowywałem zbyt późno, albo asekurancko zatrzymywałem się zbyt wcześnie. Na udany obraz patrzę z niedowierzaniem, że „aż tak” się udało, na kiepski patrzę z zażenowaniem. Byłoby dobrodziejstwem, gdyby za plecami malarza stał anioł stóż, który w odpowiednim momencie wyrwałby pędzel z ręki.

Czy inaczej maluje się nad oceanem, a inaczej w mazurskim lesie czy w mieście?

Proces twórczy jest ten sam – apetyt na działanie.

Wraz z upływem czasu upraszcza pan i tonuje paletę barw w swoich obrazach. Czy jest to decyzja czysto malarska?
Chyba zawsze miałem tendencję do, nazwijmy to, upraszczania. Pewnie jest to wynikiem mojego charakteru: osiągnąć coś najmniejszym wysiłkiem. Podobno 99% mężczyzn goli się stojąc – ja przystawiam krzesło do umywalki...

Jaki wpływ na pańskie jednowymiarowe, realistyczno - abstrakcyjne działania malarskie miało wieloletnie operowanie kadrem w filmie?
Nie przypuszczam, by moje doświadczenia filmowe miały wpływ na malarstwo. Film to ruch i światło, czyli to, czego brak w moich obrazach.



Proszę opowiedzieć o tym co było inspiracją stworzenia tryptyku Sceny z życia królowej.
Kilkakrotnie brałem udział w uroczystościach, w trakcie których królowa Elżbieta witała się z gośćmi, podając każdemu rękę. I za każdym razem odbierałem, tak jak inni, pełny instruktaż: dystans taki a taki, nie odzywać się pierwszemu, a już broń Boże nie zadawać pytań, itp. To wszystko oczywiście zrozumiałe, ale też wkurzające. Gdy więc wylałem kubeł czerwieni na dyktę i dostrzegłem w tym szaty królowej, pozwoliłem sobie „wziąć rewanż” za tamte instrukcje i skarykaturowałem zawsze starannie ułożoną fryzurę monarchini. A potem odwiedził mnie w Malibu Julian Schnabel, który wcześniej był na mojej pierwszej kalifornijskiej wystawie w Zero One Gallery w LA. Julianowi spodobały się te moje “dykty” i po kolacji zaczął ustawiać je w różnych konfiguracjach. Tak powstał tryptyk z „frywolną” siostrą królowej po lewej, a po prawej z żyjącą jeszcze wtedy królową Matką, wspominającą zmarłego przed laty męża.

Pana prace posiadają tytuły lub tytuł stanowią kolejne liczby. Czy to ma związek z pana stosunkiem do poszczególnych obrazów?
W okresie malowania “dykt” tytuły same się tworzyły, tak jak w przypadku „Nancy”. Później, w okresie „wychlapek,” nie miałem takiej potrzeby i tytuły zastąpiłem kolejnymi liczbami. Obecnie rzadko przychodzi mi do głowy jakiś tytuł – chyba ostatnio „Portret w drzazgach,” namalowany w maju 2017 roku.

Czy pańskie malarstwo jest wynikiem potrzeby tworzenia, czy potrzeby istnienia​​?
Navigare necesse est.

Przedstawione obrazy są autorstwa Jerzego Skolimowskiego


Antoni Rodowicz, współpraca Michał Lehr Kowalski
Teatr Wielki
Ostatnia aktualizacja:  8.04.2018
Zobacz również
Nie żyje Zorika Zarzycka
Anna Jadowska z nagrodą im. Krzysztofa Krauze (foto)
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll