Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
26 lutego Małgorzata Szumowska, członkini Stowarzyszenia Filmowców Polskich, kończy 45 lat. Z pierwszym prezentem pośpieszyli jurorzy tegorocznego Berlinale pod wodzą Toma Tykwera, honorując polską reżyserkę Srebrnym Niedźwiedziem.
To już trzecia berlińska statuetka w jej kolekcji, przed pięciu laty dostała Teddy Awards, nagrodę jury środowisk LGTB, za „W imię…”, a w 2015 – Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię „Body/Ciało”. Szumowska zgromadziła już blisko siedemdziesiąt festiwalowych trofeów, przyznanych m.in. w Ałma Acie, Angers, Bolonii, Brukseli, Bukareszcie, Chicago, Dortmundzie, Houston, Kijowie, Limie, Locarno, Mediolanie, Meksyku, Monachium, Moskwie, Nowym Jorku, Salonikach, Tampere, Tel Awiwie, Wiesbaden, Żytawie, a także w Gdyni, Krakowie, Łagowie i Tarnowie. Pośród jej festiwalowej „menażerii” – obok berlińskich Niedźwiedzi – odnajdziemy m.in. gdyńskie Złote i Srebrne Lwy, cztery Orły, dwie Złote Kaczki, dwa łagowskie Złote Grona, Złotą Taśmę, przyznaną przez rodzimych krytyków, oraz Europejską Nagrodę Filmową – przez międzynarodową publiczność.
Miałem przyjemność znać dobrze jej rodziców – Maciej Szumowski był wspaniałym dziennikarzem i dokumentalistą, a Dorota Terakowska dziennikarką, pisarką oraz… krytykiem filmowym często nagradzanym za swe teksty poświęcone Krakowskiemu Festiwalowi Filmowemu – więc sądzę, że swe zainteresowanie kinem, a poprzez nie wszystkim, co najważniejsze w naszej ludzkiej egzystencji, a także empatię i swego rodzaju czułość, jakimi obdarza swych bohaterów, odziedziczyła po nich.
Zawsze ceniłem jej filmy dokumentalne (myślałem, że tą drogą wytyczoną przez ojca i brata, Wojciecha Szumowskiego, pójdzie), poczynając od etiudy „Cisza” (1997), uznanej za jedną z najlepszych nakręconych w łódzkiej Szkole Filmowej, poprzez niezwykle wzruszającego „Mojego tatę Maćka” (2005), aż do fascynującej opowieści „A czego tu się bać?” (2006), poświęconej rytuałom, zwyczajom i wierzeniom dotyczącym śmierci, o których opowiadali mieszkańcy jednej z mazurskich wiosek. Zwyczajnie, jak o innych sprawach, ale jednocześnie szczerze, ze swadą i humorem. Oni śmierć już oswoili, nam w miastach brakuje czasu, by o niej myśleć. Paradoksalnie, powoduje to jeszcze większy strach przed jej nadejściem. „A czego tu się bać?” – dziwią się bohaterowie tego przejmującego, ale i zabawnego filmu.
Małgorzata Szumowska ze Srebrnym Niedźwiedziem, Berlinale 2018, fot. Ali Ghandtschi/Berlinale
Szumowska zdecydowanie wybrała jednak drogę kina fabularnego, choć w jej dorobku można znaleźć kilka niezwykle interesujących dokumentalnych intermediów – poza wspomnianymi powyżej m.in. nie mniej udane „Siedem lekcji miłości” (1999), „Ślub w domu samotności” (2000) czy przekorny „Dokument…” (2001), w którym skupiła się na ograniczeniach tego rodzaju kina, powątpiewając, czy w ogóle jest możliwa do pokazania w filmie dokumentalnym pełna prawda o ludziach. Podobne uczucia towarzyszyły kiedyś Krzysztofowi Kieślowskiemu, wytrawnemu przecież dokumentaliście, który w pewnym momencie swej kariery zdecydowanie przestawił się na kino fabularne, by opowiadać swe – jak sam je nazywał – „bajko o ludziach”. Wydaje się, że Szumowska podąża dokładnie tą samą drogą.
Rozpoczęła ją „Szczęśliwym człowiekiem” (2000), subtelną opowieścią o sprawach najważniejszych – miłości, śmierci, odpowiedzialności, poprzez przedstawienie historii trójki ludzi – matki, jej syna oraz jego dziewczyny – i ich skomplikowanych relacji uczuciowych. Bohaterką kolejnej fabuły, zatytułowanej „Ono” (2004), uczyniła 22-letnią dziewczynę, która przypadkowo zaszła w ciążę. Nie pozbyła się płodu, a podjęła z nim „dialog”. „Chciałam nakręcić poetycki film o życiu – miłości i nienawiści, radości i smutku, krzywdzie i przebaczeniu” – wyznała wtedy (na podstawie jej pomysłu powstała głośna książka Doroty Terakowskiej).
Kolejny film – „33 sceny z życia” (2008) – okazał się przełomowy w twórczości Szumowskiej. Bohaterką uczyniła 33-letnia artystkę fotograficzkę, która w ciągu kilku miesięcy traci rodziców, ukochanego psa, odchodzi od męża i przechodzi twórczy kryzys. W życiu Szumowskiej zdarzyło się podobnie. Jej film, choć utkany z przeżyć osobistych, ma walory uniwersalne. I ponadczasowe. Podobnie jak filmy kolejne – podejmujący sprawę płatnych uczuć – „Sponsoring” (2011) „W imię…” (2013), historia niemożliwej miłości księdza, osadzona w realiach dość opresyjnej rzeczywistości, oraz „Body/Ciało” (2015), w pewnym sensie nawiązujące do dokumentu „A czego tu się bać?”. Też opowiada o śmierci oraz o ludziach z nią nieoswojonych. I czyni to przejmująco, ale i zabawnie. Szumowska zrealizowała bowiem komedię, lecz dość specyficzną komedię. Nie jest to opowieść utrzymana w konwencji tzw. jaj z pogrzebu, a uśmiech, który pojawia się na twarzy podczas jej oglądania, spowodowany jest poprzedzającą go refleksją. A także ogromnym ładunkiem pozytywnej energii, w którą tym razem wyposażyła Szumowska swój film. Bo „Body/Ciało” to także opowieść o życiu, przede wszystkim o życiu. „Ten film musi opowiedzieć o absurdzie życia, jego pięknie, brzydocie, ale nade wszystko absurdzie. Bo nie mamy wpływu na życie, ono kieruje nami. Często najdziwniejszymi ścieżkami” – pisała Szumowska w reżyserskiej eksplikacji. Więc „czego tu się bać”?
Kolejnych tak udanych filmów! I zachowania zawsze swojej twarzy! Ale co do tego nie mam najmniejszych obaw. Wszystkiego najlepszego!
Miałem przyjemność znać dobrze jej rodziców – Maciej Szumowski był wspaniałym dziennikarzem i dokumentalistą, a Dorota Terakowska dziennikarką, pisarką oraz… krytykiem filmowym często nagradzanym za swe teksty poświęcone Krakowskiemu Festiwalowi Filmowemu – więc sądzę, że swe zainteresowanie kinem, a poprzez nie wszystkim, co najważniejsze w naszej ludzkiej egzystencji, a także empatię i swego rodzaju czułość, jakimi obdarza swych bohaterów, odziedziczyła po nich.
Zawsze ceniłem jej filmy dokumentalne (myślałem, że tą drogą wytyczoną przez ojca i brata, Wojciecha Szumowskiego, pójdzie), poczynając od etiudy „Cisza” (1997), uznanej za jedną z najlepszych nakręconych w łódzkiej Szkole Filmowej, poprzez niezwykle wzruszającego „Mojego tatę Maćka” (2005), aż do fascynującej opowieści „A czego tu się bać?” (2006), poświęconej rytuałom, zwyczajom i wierzeniom dotyczącym śmierci, o których opowiadali mieszkańcy jednej z mazurskich wiosek. Zwyczajnie, jak o innych sprawach, ale jednocześnie szczerze, ze swadą i humorem. Oni śmierć już oswoili, nam w miastach brakuje czasu, by o niej myśleć. Paradoksalnie, powoduje to jeszcze większy strach przed jej nadejściem. „A czego tu się bać?” – dziwią się bohaterowie tego przejmującego, ale i zabawnego filmu.
Małgorzata Szumowska ze Srebrnym Niedźwiedziem, Berlinale 2018, fot. Ali Ghandtschi/Berlinale
Szumowska zdecydowanie wybrała jednak drogę kina fabularnego, choć w jej dorobku można znaleźć kilka niezwykle interesujących dokumentalnych intermediów – poza wspomnianymi powyżej m.in. nie mniej udane „Siedem lekcji miłości” (1999), „Ślub w domu samotności” (2000) czy przekorny „Dokument…” (2001), w którym skupiła się na ograniczeniach tego rodzaju kina, powątpiewając, czy w ogóle jest możliwa do pokazania w filmie dokumentalnym pełna prawda o ludziach. Podobne uczucia towarzyszyły kiedyś Krzysztofowi Kieślowskiemu, wytrawnemu przecież dokumentaliście, który w pewnym momencie swej kariery zdecydowanie przestawił się na kino fabularne, by opowiadać swe – jak sam je nazywał – „bajko o ludziach”. Wydaje się, że Szumowska podąża dokładnie tą samą drogą.
Rozpoczęła ją „Szczęśliwym człowiekiem” (2000), subtelną opowieścią o sprawach najważniejszych – miłości, śmierci, odpowiedzialności, poprzez przedstawienie historii trójki ludzi – matki, jej syna oraz jego dziewczyny – i ich skomplikowanych relacji uczuciowych. Bohaterką kolejnej fabuły, zatytułowanej „Ono” (2004), uczyniła 22-letnią dziewczynę, która przypadkowo zaszła w ciążę. Nie pozbyła się płodu, a podjęła z nim „dialog”. „Chciałam nakręcić poetycki film o życiu – miłości i nienawiści, radości i smutku, krzywdzie i przebaczeniu” – wyznała wtedy (na podstawie jej pomysłu powstała głośna książka Doroty Terakowskiej).
Kolejny film – „33 sceny z życia” (2008) – okazał się przełomowy w twórczości Szumowskiej. Bohaterką uczyniła 33-letnia artystkę fotograficzkę, która w ciągu kilku miesięcy traci rodziców, ukochanego psa, odchodzi od męża i przechodzi twórczy kryzys. W życiu Szumowskiej zdarzyło się podobnie. Jej film, choć utkany z przeżyć osobistych, ma walory uniwersalne. I ponadczasowe. Podobnie jak filmy kolejne – podejmujący sprawę płatnych uczuć – „Sponsoring” (2011) „W imię…” (2013), historia niemożliwej miłości księdza, osadzona w realiach dość opresyjnej rzeczywistości, oraz „Body/Ciało” (2015), w pewnym sensie nawiązujące do dokumentu „A czego tu się bać?”. Też opowiada o śmierci oraz o ludziach z nią nieoswojonych. I czyni to przejmująco, ale i zabawnie. Szumowska zrealizowała bowiem komedię, lecz dość specyficzną komedię. Nie jest to opowieść utrzymana w konwencji tzw. jaj z pogrzebu, a uśmiech, który pojawia się na twarzy podczas jej oglądania, spowodowany jest poprzedzającą go refleksją. A także ogromnym ładunkiem pozytywnej energii, w którą tym razem wyposażyła Szumowska swój film. Bo „Body/Ciało” to także opowieść o życiu, przede wszystkim o życiu. „Ten film musi opowiedzieć o absurdzie życia, jego pięknie, brzydocie, ale nade wszystko absurdzie. Bo nie mamy wpływu na życie, ono kieruje nami. Często najdziwniejszymi ścieżkami” – pisała Szumowska w reżyserskiej eksplikacji. Więc „czego tu się bać”?
Kolejnych tak udanych filmów! I zachowania zawsze swojej twarzy! Ale co do tego nie mam najmniejszych obaw. Wszystkiego najlepszego!
Jerzy Armata
Ostatnia aktualizacja: 26.02.2018
fot. Richard Hubner/Berlinale
Prowincjonalia nagrodziły SFP
Witold Giersz – klasyk filmowego malarstwa
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024