W 2016 roku Małgorzata Szumowska otrzymała Europejską Nagrodę Filmową w kategorii Nagroda
Publiczności za "Body/Ciało". Rok później "Komunia" Anny Zameckiej zwyciężyła w
kategorii Europejski Film Dokumentalny, a Katarzyna Lewińska otrzymała nagrodę dla
Najlepszego Europejskiego Kostiumografa za "Pokot" Agnieszki Holland i Kasi
Adamik.
Katarzyna Lewińska, Maria Schrader, Agnieszka Holland i Anna
Zamecka, fot. Daniel Hinz/API/EFA
Anna Serdiukow: Rzucam ogólnie, być może nazbyt ogólnie, ale czy w naszym kraju nagrody EFA (European Film Awards) coś znaczą? Czy to tylko/aż prestiż? A może coś zmieniają, do czegoś są potrzebne, na coś się przekładają?
Katarzyna Lewińska: Zacznę ja, jako że uprawiam zawód uznany w Polsce za strictekobiecy. Może jest jeden mężczyzna, który pracuje jako kostiumograf w tym kraju, więc to dość specyficzna sytuacja. A z kostiumem filmowym w Polsce jest o tyle ciężko, że przez ostatnie 20 lat nie było szans, by wyrobić renomę tej profesji. Nasza kinematografia sprowadza się niemal wyłącznie do kina współczesnego. W związku z tym nie ma sposobu, by ten zawód wybuchł u nas euforią twórczą, albo by mieć szansę rozwoju indywidualnego. Można jedynie próbować ująć kostium jako pewną kombinację psychologiczno-plastyczną, ale nie ma tu kultury kostiumu jako sztuki, bo nikt nie robi kina kostiumowego. Dlatego zawód kostiumografa zwykle postrzegany jest w kategoriach technicznych. Kombinacja braku renomy i tego, że zwykle wykonują go kobiety – najczęściej niewykształcone w tym kierunku – sprawia, że nie jest to zawód szanowany.Takie wyróżnienie jak Europejska Nagroda Filmowa raczej na nic się nie przekłada dla mnie w kraju: postrzeganie profesji nie ulegnie zmianie, nikt też nie podejmie decyzji, że warto ludzi kształcić w tym kierunku, czy realizować kino kostiumowe. Mówię to z pozycji szczęściary – do tej pory pracowałam z najlepszymi w Polsce i w pewnym sensie osiągnęłam już maksimum. Dotknęłam sufitu i wiem, że dalej raczej nie pójdę. Być może ta nagroda sprawi, iż uda mi się wypłynąć na europejskie, międzynarodowe wody.
Małgorzata Szumowska: Ze mną jest trochę inaczej – o ile nagroda jest dobra, prestiżowa, międzynarodowa, o tyle zmienia wszystko. Daje twórcy wolność. Dzięki nagrodom łatwiej jest zdobyć fundusze na kolejne filmy, czy w przyszłości lepszych partnerów, sponsorów, producentów i agentów sprzedaży. U mnie te korzyści są bardziej wymierne, przekładają się na konkretne rzeczy. Nie mam złudzeń: bez nagród nie miałabym żadnych szans na arenie europejskiej. Bo nie jest tak, że dobre filmy się wybronią i wypromują same. To nagrody dają rozgłos. Dzięki nim moje produkcje rok w rok – o czym mało kto wie – są sprzedawane do ok. 30 krajów. Oczywiście, mówimy o kinie artystycznym. Jeśli jesteś twórcą komercyjnym, nagrody nie są ci do niczego potrzebne. Jedyne czego potrzebujesz, to box office. Box office powyżej miliona widzów napędza koniunkturę, polską i zagraniczną.
Anna Zamecka: Ja po otrzymaniu Europejskiej Nagrody Filmowej też dostrzegam pewien ruch, ale ciekawe jest to, że dostałam głównie propozycje współpracy od producentów z zagranicy i chyba ani jednej z Polski.