Skąd wziął się pomysł na film o rodzinie Beksińskich?
Od dłuższego czasu szukałem dużego tematu na pełen metraż dokumentalny albo fabularny. Z producentem Darkiem Diktim rozważaliśmy np. pomysł realizacji filmu o Tadeuszu Nalepie. Przeczytałem jego biografię, ale nie poczułem tej historii. W tym czasie ukazała się inna książka – „Beksińscy. Portret podwójny” Magdaleny Grzebałkowskiej. Dostrzegłem w tym tekście gigantyczny potencjał filmowy. W historii Beksińskich zainteresowały mnie związki rodzinne, a w szczególności relacje pomiędzy ojcem i synem. Wydawały mi się uniwersalne, ponadczasowe, ważne. Na podstawie książki oraz obszernej dokumentacji napisałem bardzo szczegółowy scenariusz. Powstał film na papierze. To dość rzadkie w dokumencie, który najczęściej jest swego rodzaju podróżą w nieznane. Mój obraz również ewoluował wraz coraz nowymi dokumentami, które udawało mi się pozyskać. Ale jeśli przyjrzymy się scenariuszowi i wersji ostatecznej filmu, to widać bardzo ścisłe zależności pomiędzy intencją wyrażoną scenariuszem i gotowym obrazem.
Dzięki obsesyjnej niemal pasji Zdzisława Beksińskiego do rejestracji otoczenia zyskał pan bezcenny materiał filmowy.
Z punktu widzenia dokumentalisty fascynujący był fakt, że Beksińscy dokumentowali siebie przez wiele dziesięcioleci. To niezwykłe, zwłaszcza w tamtym pokoleniu. Pozostawili po sobie bogate archiwa audiowizualne. „Dziennik foniczny nagrań rodzinnych” Beksiński zaczął tworzyć już pod koniec lat 50. Te zapisy mają charakter osobisty, nierzadko intymny. Niektóre nagrania miały formę artystyczną. Były małymi audycjami radiowymi. Autor wzbogacał relacje z dnia, wprowadzając np. przerywniki dźwiękowe – wynik zabaw i eksperymentów taśmą magnetofonową. Realizował je wyłącznie na swój własny użytek.
Nowinki techniczne i technologie zawsze fascynowały Beksińskiego, który, kiedy tylko miał możliwość, kupił kamerę.
W połowie lat 80. Beksiński spełnił wreszcie swoje wielkie marzenie i kupił kamerę. Zaczął bez przerwy rejestrować codzienne aktywności rodziny. Powstał z tego zapis dokumentalny pozbawiony wszelkiej kreacyjności, który Beksiński nazywał „czystą rejestracją”. Miał głęboką, niemal obsesyjną potrzebę filmowania, nie potrafił powiedzieć, po co to robi. W ciasnym mieszkaniu w Warszawie możliwości były ograniczone. W materiale są liczne sekwencje podglądania świata zewnętrznego z perspektywy jego pracowni, ale z kamerą nie rozstawał się także wychodząc na zewnątrz. Nagrywał spotkania ze znajomymi, wycieczki, etapy prac nad obrazami. Materiał mówi wiele o nim samym. Żyjemy w czasach, kiedy wielu z nas rejestruje siebie poprzez dokumentowanie codzienności. W mediach społecznościowych budujemy swój wyidealizowany wizerunek, zwykle odległy od prawdziwego, a Beksiński nagrywał życie. Niektórzy mówią, że wiele w tym popisów kabotyna. Jestem odmiennego zdania. Pamiętajmy, że są to nagrania prywatne. Z jednej strony artysta był zafascynowany technologią, ale z drugiej pod koniec życia powtarzał, że woli oglądać własne nagrania zamiast filmów fabularnych, które zaczęły go nieznośnie nudzić. Czystość jego intencji jest dla mnie bezdyskusyjna i porażająca.