Piotr Czerkawski: Od imprez pokroju Nowych Horyzontów oczekuje się jednocześnie potwierdzania dotychczasowej jakości i oferowania widzom ciągle nowych atrakcji. Czego możemy spodziewać się po tegorocznej edycji festiwalu?
Marcin Pieńkowski: Zmiany na pewno nie będą duże, bo sygnały od widzów, a także zwiększająca się z roku na rok frekwencja, wskazują, że jako festiwal nieustannie idziemy w dobrym kierunku. Niemniej, parę elementów na pewno doczeka się modyfikacji. Sporo czasu spędziliśmy ostatnio z Romanem Gutkiem na rozmowach o festiwalowych konkursach. Doszliśmy do wspólnego wniosku, że dziś na całym świecie jest ich zwyczajnie za dużo, a zdobywane przez filmy nagrody tracą przez to na prestiżu. Na naszym festiwalu chcemy pójść pod prąd tej tendencji i ograniczyć się wyłącznie do – będącego naszą wizytówką od lat – Międzynarodowego Konkursu Nowe Horyzonty.
Co w takim razie z cieszącym się sporą popularnością Konkursem Filmów o Sztuce?
Sekcja pozostanie, oczywiście, ale zamieni się po prostu w przegląd, w którym nie będą przyznawane nagrody. Analogicznie postąpimy z sekcją filmów krótkometrażowych i prezentującymi dokonania lokalnych filmowców „Wrocławskimi Horyzontami” (dawniej Konkurs Powiększenie).
Czy skupienie większej uwagi na Konkursie NH sprawi, że będzie on wyglądał inaczej niż w latach ubiegłych?
Ewolucja jest nieunikniona. Przed laty Konkurs służył nadrabianiu zaległości i odkrywaniu dla nowohoryzontowej publiczności uznanych już na świecie twórców, takich jak Bruno Dumont, Tsai Ming-liang czy Apichatpong Weerasethakul. Dziś wszyscy ci reżyserzy mają już w Polsce wiernych fanów, a my możemy skupić się na promowaniu młodych talentów, których przez cały rok wypatrujemy na małych festiwalach bądź w pobocznych sekcjach największych imprez.
Czym konkretnie kierowaliście się podczas dokonywania tegorocznej selekcji konkursowej?
Bardzo chcieliśmy, aby jej rezultatem stała się możliwie największa różnorodność. Wbrew obawom części naszych widzów, „nowohoryzontowość” niekoniecznie musi oznaczać wolne tempo, długie ujęcia i brak tradycyjnie rozumianej fabuły. Dla takich filmów, oczywiście, również znajdzie się miejsce w Konkursie, ale oprócz nich pokażemy także tytuły, których treściowa i formalna odwaga przejawia się w zupełnie inny sposób. Osobiście bardzo jestem ciekaw, jak nasza widownia przyjmie np. „Serce miłości” Łukasza Rondudy.