Marcin Radomski: Z Agnieszką Holland spotyka się Pani już po raz czwarty. Zaczęło się od niefortunnego dla Pani filmu „Aktorzy prowincjonalni”.
Agnieszka Mandat: Wątek mojej postaci został wtedy wycięty z filmu. Aktor nic z tym nie może zrobić. Myślałam, że źle zagrałam, ale Agnieszka stwierdziła, że chodziło o długość filmu i całą sekwencję postaci. To mnie uspokoiło. Szkoda, że teraz nie mogę zobaczyć tych materiałów. Później zagrałam w teatrze telewizji „Lorenzaccio”, w serialu „Ekipa”, a teraz w „Pokocie”. Mam takie poczucie, że Agnieszkę Holland znam ją od zawsze. Zaskakuje mnie, gdy ludzie pytają, jak się z nią pracuje. Brzmi to tak, jakby była kimś z Marsa.
Zatem jaka jest Agnieszka Holland?
Normalnym człowiekiem. Nie myśli schematycznie, intryguje i poszukuje tajemnicy. Dla mnie ciekawe było, aby pójść w tym samym kierunku. Lubię w tym zawodzie możliwość przemiany.
Agnieszka Mandat na planie "Pokotu", fot. Robert Palka/Next Film
Andrzej Grabowski powiedział, że jest uroczym człowiekiem.
To
prawda, ale też dużo wymaga. Cały czas żartuje, potrafi również
zainspirować. Mówi wprost, co jest źle.
To dobrze, że nie bawi się w kurtuazje. Tworząc postać, miałam duże pole
manewru. Podobnie pracuję np. z Krystianem Lupą w teatrze. Jako aktorka
improwizuję, a reżyser dużo czerpie z
moich rozwiązań. Sztuka powstaje na styku reżysera i aktora, dzięki temu staje
się dziełem. Jestem jednym z kolorów w palecie, z której korzysta malarz.
Główna bohaterka filmu to postać złożona: nauczycielka, astrolog, wegetarianka, inżynier, przez niektórych określana jako szalona. Jak budowała Pani postać Janiny Duszejko?
Przygotowując się do roli, przeczytałam książkę, wtedy też po raz pierwszy zetknęłam się z Olgą Tokarczuk. Działała głównie intuicja, która prowadziła mnie w wiele rejonów. Obserwowałam ludzi i ich reakcje na różnorodne mechanizmy. Nie patrzę na postać pod kątem ideologicznym, ale przekładam na swoje zainteresowania. Nauczyłam się też wiele, tworząc tę postać.
Czego dokładnie?
W scenie, gdy dzik wchodzi do stodoły, nie wiadomo było, jak będzie stała kamera, a ja miałam rzeźbić w drewnie. Musiałam opanować trzymanie dłuta. Chodziłam na lekcje. Bardzo mi się to spodobało i przeszło na moje życie. Teraz „nikiforzę”. Biegówki to też coś nowego. Było bardzo trudno, bo zaliczyłam wiele upadków. Szkoda, że dużo materiałów, które lubiłam, zostało wycięte.
Agnieszka Holland, Agnieszka Mandat i Borys Szyc na konferencji prasowej "Pokotu" fot. Next Film
Duszejko mieszka w Kotlinie Kłodzkiej, u stóp Sudetów. Zdjęcia były kręcone w tamtym rejonie Polski. Jak atmosfera miejsca wpłynęła na Pani pracę?
Bardzo. W ogóle lubię ciche i ustronne miejsca. Raz zostałam sama z psami na noc. Nikomu nie pozwalają nocować w scenografii, ale tym razem się zgodzili. Było zimno, musiałam napalić w piecu i wyszłam w nocy z psami na spacer. Wzięłam latarkę i widziałam odbijające się oczy dzikich zwierząt. Czułam się jak Duszejko. Atmosfera potrzebna była do zbudowania zażyłości z chatą. Potrzebuję się zjednoczyć z miejscem. Nie umiem pójść do restauracji, a potem wrócić i czuć się równie dobrze. Muszę mieć czas, żeby się oswoić.
Czy "Pokot" można nazwać manifestem, protestem przeciwko nierówności wobec ludzi i zwierząt?
Film
ma bajkowy rys, ale mówi też o ważnych
problemach współczesnego świata. Każde poruszenie tematu, który jest
newralgiczny albo mało znany, jest istotny. Dobrze, że taki film powstał i
ludzie będą mogli się do niego ustosunkować. Daje do myślenia. Widzę też, że
sama Duszejko nabrała innych rysów niż sądziłam. Bardziej wojowniczych. Rys
waleczności jest zdecydowanie mocniejszy.
Jest Pani głównie aktorką teatralną związaną z m.in. Teatrem Starym w Krakowie. Prowadzi Pani zajęcia w tamtejszej PWST. Zgodzi się Pani, że z filmem nigdy nie było po drodze?
Gdy szłam na studia były inne
czasy. Mieszkałam w Krakowie i zdawałam do szkoły teatralnej na miejscu.
Wówczas był zakaz występowania w filmie podczas studiów. Ania Dymna, aby wystąpić w „Samych swoich” musiała wziąć
urlop dziekański i to nie było dobrze widziane, bo był inny proces edukacji niż
teraz. Dopiero po szkole, jak dostałam się do Teatru Starego, zaproponowano mi
role kinowe. Grałam w filmie, ale nigdy nie miałam szczęścia, bo te produkcje
znikały, jak np. „Dziecinne pytania” Janusza Zaorskiego.
Główna rola w „Pokocie” była zatem wyzwaniem i na pewno niezwykle interesującym doświadczeniem. Jak wyglądała współpraca z aktorami na planie?
Miałam specjalne prawa, bo
przyjęto mnie w trudnym momencie. Twórcy zostali sami z projektem. Wiedzieli,
jak mało mają czasu. Na szczęście cała ekipa była życzliwa i uważna. Koledzy byli bardzo pomocni.
Pamiętam, jak Borys Szyc wzruszył mnie, gdy biegłam przez pole w wysokim śniegu. Źle wymierzyłam siły i ledwo żyłam. Zapytał, czy nic mi się nie stało. Myślałam, że dostanę zawału. Gdy wróciłam do Krakowa, kardiolog stwierdził, że jak na mój wiek to mam 110% kondycji. Pracowałam na planie również ze swoim byłym studentem.
Z Jakubem Gierszałem?
Tak, bardzo dobrze to wspominam. Na początku „profesorzył” mi, ale szybko zaczęliśmy mówić sobie po imieniu. To bardzo zdolny aktor. Czekam na jego pracę magisterską.