Marcin Radomski: Na 67. Berlinale otrzymałeś Baumi Award ufundowaną ku pamięci Karla Baumgartnera, założyciela i wieloletniego szefa jednej z najbardziej znanych niemieckich film produkcyjnych i dystrybucyjnych - Pandora Film. Co dla Ciebie oznacza to wyróżnienie?
Kuba Czekaj: Wspaniale, że
jest grupa ludzi, dla których kino wciąż jest platformą podejmowania ryzyka,
miejscem do wyrażania tego, co w nas siedzi, w duchu niezależności i wolności.
W tym roku odbyła się dopiero druga edycja, to młoda, ale bardzo prestiżowa
nagroda. Przyznało ją jury w składzie: Reinhard Brundig – współzałożyciel
Pandora Film, Sandra i Martina Baumgartner – reprezentujące rodzinę patrona
nagrody, Petra Muller z Film- und Medienstiftung NRW oraz gość specjalny Aki
Kaurismäki. Wyróżnienie jest dla nas dużym zaskoczeniem, kompletnie się tego
nie spodziewaliśmy. Wraz z producentkami z Magnet Man Film złożyliśmy treatment
projektu, na którego podstawie powstaje scenariusz.
Kuba Czekaj z nagrodą i jury, fot. Baumi Script Development Award
Nad scenariuszem filmu pracujesz biorąc udział w projekcie ScripTeast Niezależnej Fundacji Filmowej, który skupia osoby piszące z Europy Wschodniej.
Z Polski są
jeszcze Anna Kazejak i Agnieszka Zwiefka oraz grupa kolegów z Litwy, Węgier
Gruzji czy Czech. Pierwsze spotkanie odbyło się pod Warszawą, teraz w Berlinie,
przed nami ostatni zjazd w Cannes. To warsztaty i konsultacje, moim głównym
opiekunem jest Tom Abrams. Podczas spotkań sprawdzam, czy to, o czym chcę
opowiedzieć jest uniwersalne, jak rezonuje z czytającym, jakie wywołuje emocje.
Na zakończenie każdej edycji programu, na Festiwalu Filmowym w Cannes, jeden ze
scenariuszy otrzymuje Nagrodę ScripTeast im. Krzysztofa Kieślowskiego.
Twórcy filmu podczas premiery "Królewicza Olch" na Berlinale fot. Robert Jaworski
Jak wyglądało spotkanie z Akim Kaurismäkim, jednym z jurorów i reżyserem prezentującym film „The Other Side of Hope”w konkursie głównym Berlinale?
Siedzieliśmy przy jednym stole jedząc razem obiad i żartując. Aki dał mi podstawą radę: aby nie przejmować się zdaniem innych i robić swoje. To oczywiste, ale nie w nieoczywistych czasach. Pomijając konteksty społeczno-polityczno-kulturowe, chodzi głównie o finansowanie. Trudno zdobyć pieniądze na autorskie przedsięwzięcia. Dlatego wspaniale dostać szturchańca od kogoś, kto realizuje swoją wizję kina od lat. To było spotkanie na luzie, uśmialiśmy się obaj. Wzruszający był moment spotkania z żoną i córką Baumgartnera – Sandrą i Martiną. Lunch odbył się w ramach prezentacji funduszu Film- und Medienstiftung NRW.
Opowiedz o pomyśle na film „Sorry Polsko”.
Będzie to
sarkastyczna przypowieść, o tym co aktualnie dzieje się w naszym kraju.
Wystawię to na ocenę - przynajmniej spróbuję. W aurze czarnego humoru tkać będę
pytania o tożsamość, przynależność do kultury, regionu. Na razie zdmuchnąłem
osiemnaście świeczek, zostawiam dzieciaki i kreuję czterdziestoletniego Jana
Kowalskiego. Z jego perspektywy namaluję ten fresk. Więcej zdradzić nie mogę. Długa droga przed
nami, ale jestem pozytywnie naładowany. Liczę, że uda się szybko przygotować
scenariusz i zebrać fundusze - chciałbym, jestem niecierpliwy.
Twórcy filmu podczas premiery "Królewicza Olch" na Berlinale fot. Robert Jaworski
Twój ostatni film „Królewicz Olch", wyprodukowany przez Studio Munka, był pokazywany w sekcji Generation 14plus. Jakie są Twoje wrażenia po pokazie na 67. Berlinale?
To nobilitacja i duże wyróżnienie dla całej ekipy. Projekcje filmu na pierwszych międzynarodowych festiwalach są dla wszystkich współtwórców wyjątkowo emocjonalnym momentem. Po Gdyni, Park City, w Berlinie celebrowaliśmy naszą europejską premierę. Cieszę się, że miałem wokół siebie moich przyjaciół: Agnieszkę Podsiadlik, Stanisława Cywkę i Sebastiana Łacha. Trzon trupy aktorskiej zamyka niemiecki aktor Bernhard Schütz. Był z nami również mój wieloletni współpracownik Adam Palenta – autor zdjęć. Razem strzyżemy uszami, przyglądamy się reakcjom widowni. Przyjęcie było bardzo żywiołowe, ludzie chcą rozmawiać o filmach.