Marcin Radomski: „Konwój” to spojrzenie za kulisy brutalnego więziennego świata, w którym nic nie jest czarno-białe. Czy przygotowywałeś się specjalnie do tej roli?
Tomasz Ziętek: Nie, akurat w przypadku tej postaci wydawało mi się to zbędne. Feliks jest osobą nieskażona światem przestępczym. Jednak w czasie przygotowań do filmu, podczas wizyty w więzieniu, co drugi strażnik mówił, że czas spędzony w zamkniętym ośrodku bardzo go zmienił.
Tomasz Ziętek i Łukasz Simlat w filmie "Konwój", fot. Jacek Drygała/Kino Świat
Zagrałeś u boku Janusza Gajosa i Roberta Więckiewicza. Z Gajosem spotkałeś się już przy pracy nad „Body/Ciało” Małgorzaty Szumowskiej. Jakie to doświadczenie pracować z najlepszymi aktorami?
W przypadku Janusza widzieliśmy się na planie, ale nie mieliśmy scen ze sobą, gdyż były ograniczone do rozmowy telefonicznej. Dłuższy czas spędziłem z Robertem - zostaliśmy zamknięci w „puszce”. Kręciliśmy to w prawdziwej więźniarce, dlatego wspólnie znosiliśmy cierpienie i znój małej przestrzeni. To było problematyczne z punktu widzenia realizatorskiego.
Jak wygląda w Twoim przypadku proces pozyskiwania ról? Dzwonią do ciebie
czy chodzisz na castingi?
Mam możliwość wyboru. Dostaję scenariusze i chodzę na catingi. Natomiast bardzo się cieszę, że zagrałem w „Konwoju”, bo thriller to gatunek, który mnie interesował, gdy byłem jeszcze małolatem. Oglądałem wszystko, co leciało w telewizji. Mój ojciec miał taką zdolność, że przewidywał, co się wydarzy. Zastanawiałem się, czy widział wcześniej wszystkie filmy, czy ma dobrze rozwiniętą dedukcję. Teraz już wiem, ale zawsze mi to imponowało.
Czy od dziecka myślałeś o aktorstwie?
Nie, to przyszło samo. Po liceum złożyłem papiery na Uniwersytet Gdański, ale szybko zrezygnowałem. Chciałem związać przyszłość ze śpiewaniem. Pojechałem do Akademii Muzycznej w Katowicach i Łodzi. Na egzaminy nie wszedłem, bo nie złożyłem wszystkich dokumentów. Przez rok byłem na Akademii Teatralnej w Warszawie, z której zostałem wyrzucony. Szkoła z założenia powinna być twórczym poligonem. To wiązało się z powrotem do Trójmiasta. Przy okazji wizyty w teatrze spotkałem starych kolegów, którzy szukali śpiewającego gitarzysty. I tak się zaczęła się przygoda ze śpiewaniem, chodź wcześniej każdy z nas grał w zespołach w rodzinnym Słupsku. W międzyczasie skończyłem Studium Wokalno-Aktorskie przy Teatrze Muzycznym w Gdyni.
Tomasz Ziętek w filmie "Demon", fot. Marta Gostkiewicz/Kino Świat
Drugą Twoją pasją jest muzyka. Jesteś wokalistą i gitarzystą w zespole The Fruitcakes. Czy wiążesz przyszłość z muzyką?
Właśnie nagraliśmy drugą płytę pt. "The Fruitcakes 2", która ukaże się 10 lutego. Szkoda mi czasu na niektóre scenariusze. Jeżeli mam wątpliwość, to rezygnuję. Wiesz, szybko się nudzę. W muzyce mam większa możliwość działania. Jestem odpowiedzialny za aranżację, kompozycję, a w filmie jestem trybikiem w wielkiej machinie. Lubię być na planie odpowiedzialny za więcej funkcji, niż tylko granie. Takie możliwości dawał Marcin Wrona, z którym pracowałem przy „Demonie” czy Dorota Kędzierzawska.
Skończyłeś niedawno zdjęcia do nowego filmu Kędzierzawskiej „Żużel”. Reżyserka „Wron” i „Pora umierać” razem z autorem zdjęć Arthurem Reinhartem opowiada o sporcie żużlowym.
Gram tam główną rolę Lovy, zawodnika żużlowego na początku sportowej kariery, który zaczyna się zmagać z sukcesami i porażkami. To była cudowna przygoda, bo miałem dobrych przewodników. W filmie gra wielu naturszczyków, byłych zawodników żużlowych. Poznałem ich specyficzny język i cechy, np. uzależniania od adrenaliny. Byłem też na meczach żużlowych, więc poznałem „zapach palonego oleju”. Niektórzy reżyserzy traktują młodych aktorów z góry, natomiast tutaj poczułem się współtwórcą filmu. Myślę, że to zasługa empatii Doroty.
Ekipa filmowa "Żużla" na planie. W środku Dorota Kędzierzawska, fot. materiały prasowe
Zagrasz również w produkcji Studia Munka, czyli pełnometrażowym debiucie fabularnym Piotra Domalewskiego „Cicha noc”. Co to za historia?
To opowieść o emigracji zarobkowej i rodzinie, której głównym problem jest nieobecność. Wszystko się dzieje podczas wieczoru wigilijnego. Gram jednego z braci. Jesteśmy na etapie prób stolikowych z Dawidem Ogrodnikiem. Ciekawe spotkanie biorąc pod uwagę, że ciągle nas mylą. Taka sytuacja zdarzyła się np. na premierze „11 minut”, gdzie stałem z boku i podeszli do mnie ludzie, gratulując filmu. Odpowiedziałem, że to nie ja, a oni „Dawid, nie wkręcaj nas”. Ostatnio Dawida pytali o „Konwój”, więc to działa też w drugą stronę.
Które z dotychczasowych wyzwań aktorskich było dla Ciebie najważniejsze?
Nie wartościuję tego. Każde spotkanie było wyjątkowe i ważne. Nie rozczulam się, nie trzymam scenariuszy na półce. Wystarczającą pamiątką jest sam film. Natomiast chciałbym bardzo zagrać w komedii. Myślę, że jako naród mamy poczucie humoru, jak również wspaniałe tradycje komediowe, ale brakuje dobrych scenariuszy.