Maciej Żak: Przede wszystkim podziękowania należą się dyrektorowi aresztu, który wykazał się dużą odwagą. Z jednej strony sali siedziało czterdziestu osadzonych, z drugiej pracownicy SW. To było dla mnie bardzo ciekawe doświadczenie. Po projekcji doszło do otwartej rozmowy, w której pojawił się też głos krytyczny, że tym filmem zniszczyliśmy wieloletnią pracę resocjalizacyjną, że po jego obejrzeniu osadzeni będą się bali odbywać karę. Przekonywałem, że w „Konwoju” największą ofiarę ponosi nie więzień, a właśnie pracownik aresztu.
Pracownicy służby więziennej to ludzie z cienia, niewiele się o nich mówi. Dużo pana w nich zaskoczyło?
Największe wrażenie zrobiło to, że oni żyją w nieprawdopodobnym napięciu. Podczas dokumentacji scenariuszowej sugerowałem jednemu z moich rozmówców spotkanie na mieście, na co on przekonywał, że to nie ma sensu, bo i tak cały czas nerwowo patrzyłby na telefon. Zrozumiałem, że to cholernie ciężka robota. Poza tym boli tych ludzi częsta opinia w mediach, że nadużywają siły czy swoich kompetencji. Stąd trudno o zaufanie. W publicznej recepcji „klawisz” traktowany jest jako ktoś gorszy niż policjant. A kto wie, czy ta służba nie jest trudniejsza. Stamtąd nie ma gdzie uciec. Cały czas przebywa się z osadzonymi, a ci potrafią być bardzo różni. Od spokojnych po kompletnych wariatów do tzw. bestii.
Pana film to z jednej strony kino gatunkowe, z drugiej obraz społeczny, ukazujący świat więziennictwa i ludzi w nim uwikłanych.
Zależało mi na tym, żeby to zbalansować. Forma to jedno, pod gatunkowym płaszczykiem próbujemy widza przeprowadzić w napięciu przez całą historię. Ale równie ważna jest opowieść o pewnej grupie ludzi i decyzjach, które muszą podejmować. Chciałbym, żeby widzowie uświadomili sobie, że istnieje jakiś dziwny, zamknięty świat i on jest tuż obok nas. Dlatego zależało mi, aby filmowy areszt był w mieście, dosłownie za murem, za którym dzieją się rzeczy wstrząsające. Trwa walka o życie, sumienie, sprawiedliwość i godność człowieka. To moim zdaniem przesłanie „Konwoju”. Ci, którzy będą szukać w nim pierwiastka sensacyjnego, z pewnością go znajdą, ale i osoby, które poczują, że to jakiś rodzaj metafory i opowieści o naszym życiu, będą miały rację.
Napisał pan scenariusz do „Konwoju”, podobnie jak do większości swoich filmów. Wyjątkiem były tylko "Rozmowy nocą".
Pisanie bardzo mnie pociąga. Nie chodzi wyłącznie o scenariusze, mam wiele opowiadań, powoli otwieram się na większe formy prozatorskie. Jeśli chodzi o film, tak naprawdę, byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby ktoś przyniósł mi scenariusz, po przeczytaniu którego chciałbym go zrealizować. Tak się jednak nie zdarza. Nie mówię, że takich scenariuszy nie ma, tylko po prostu nie trafiają w moje ręce. Nie wiem, czy to do końca dobre, że sam piszę i reżyseruję. Łatwo w takiej sytuacji stracić dystans. W przypadku „Supermarketu” przyjąłem na swoje barki jeszcze funkcję producenta, co przysporzyło presji i bardzo utrudniło mi osiągnięcie zamierzonego efektu filmowego. Wracając do kwestii swojego scenariusza, to nie trzymam się kurczowo jednej wersji, jestem otwarty na zmiany, nie mam z tym problemu. Kiedy pracuję nad tekstem dla filmu, bardzo często równolegle rozwijam temat w odrębnym opowiadaniu. To pomaga mi choćby w konstrukcji postaci, w dopełnieniu jej charakterystyki, na którą nie zawsze jest miejsce w scenariuszu, tym bardziej w scenariuszu thrillera. Zdarza się, że te opowiadania przesyłam aktorom, by pomóc im w budowaniu roli. Ta wiedza pozwala im poznać bliżej motywacje i uwarunkowania psychologiczne postaci.