Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Tomaszem Wasilewskim, reżyserem premierowego filmu „Zjednoczone Stany Miłości”, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 7/2016) rozmawia Kuba Armata. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 11 lipca.
Kuba Armata: Twój nowy film "Zjednoczone Stany Miłości" podbija kolejne festiwale. Zaczęło się od Srebrnego Niedźwiedzia za scenariusz w Berlinie, potem dwie nagrody na Malcie. Masz poczucie, że na dużych międzynarodowych imprezach czeka się na polskie filmy?
Tomasz Wasilewski: Wydaje mi się, że od jakiegoś czasu można zaobserwować takie zjawisko. Słyszałem wręcz opinie, że Polska staje się nową Rumunią. Zaczyna się robić koło naszego kina wiele szumu. To dobrze, bo polskie filmy zaczynają regularnie funkcjonować na dużych festiwalach, są coraz bardziej doceniane. Odwiedzając takie miejsca, mam wrażenie, że rzeczywiście czeka się na polskie produkcje, dyskutuje o nich, zestawia naszą kinematografię z tymi dużymi. To bardzo pozytywne.
Kiedy rozmawialiśmy przy okazji premiery „Płynących wieżowców”, mówiłeś, że chciałbyś kolejny film zrobić jako koprodukcję. Tak też się stało.
Chciałem też pracować za granicą i taki miałem plan od początku. Związałem się z producentem, który również myślał o tym filmie w podobny sposób. Zależało mi na tym, żeby spotkać innych twórców, choć paradoksalnie wcale nie trzeba do tego koprodukcji. Bo nie mieliśmy takiej z Rumunią, a pracowałem ze znakomitym operatorem rumuńskiej nowej fali Olegiem Mutu. Dzięki umowie koprodukcyjnej całą postprodukcję mogłem zrobić w Szwecji. To było dla mnie nowe, ciekawe doświadczenie.
Jak to się stało, że Oleg Mutu stał się częścią twojej ekipy przy „Zjednoczonych Stanach Miłości”?
Marzyłem, żeby z nim pracować, od kiedy zobaczyłem „Śmierć pana Lazarescu” Cristiego Puiu i „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” Cristiana Mungiu. Pomyślałem, że po prostu go zapytam. Zdobyłem numer i do niego zadzwoniłem. Oleg poprosił mnie o scenariusz i referencje, jak wizualnie widzę ten film. Porozmawialiśmy też o kinie, o tym, co nas w nim interesuje. Okazało się, że szukamy podobnych rzeczy. Rok przed planowanymi zdjęciami przyjechał do Polski. Nakręciliśmy trzy próbne sceny. Po tym doświadczeniu stwierdził, że chciałby ze mną pracować.
Jak ta współpraca wyglądała w praktyce? Bo sposób potraktowania przestrzeni, dobór kolorystyki jest w „Zjednoczonych Stanach Miłości” niezwykle ważny.
Obaj sporo do tego wnieśliśmy, ale szybko znaleźliśmy środek pomiędzy naszymi wizjami. I zbudowaliśmy jedną, naszą wspólną. Lubię pracować w taki sposób, żeby przejść z operatorem cały film. Sporo rzeczy mieliśmy ustalonych jeszcze przed wejściem na plan, ale oczywiście niektóre z nich się zmieniały. Oleg doskonale rozumiał, że mam swoją wizję, i za nią podążaliśmy. Ale jednocześnie czułem się przy nim bezpiecznie i komfortowo. To był rodzaj partnerstwa i bardzo dobrze nam się razem współpracowało. Na planie i poza nim świetnie się rozumieliśmy, ani razu ze sobą nie walczyliśmy. Olegowi podobało się to, w jaki sposób widzę kino, jak pracuję z aktorem. Trafiłem na operatora, który myśli podobnie. Zaskoczyło. Do tego stopnia, że razem planujemy kolejny film.
Tomasz Wasilewski: Wydaje mi się, że od jakiegoś czasu można zaobserwować takie zjawisko. Słyszałem wręcz opinie, że Polska staje się nową Rumunią. Zaczyna się robić koło naszego kina wiele szumu. To dobrze, bo polskie filmy zaczynają regularnie funkcjonować na dużych festiwalach, są coraz bardziej doceniane. Odwiedzając takie miejsca, mam wrażenie, że rzeczywiście czeka się na polskie produkcje, dyskutuje o nich, zestawia naszą kinematografię z tymi dużymi. To bardzo pozytywne.
Kiedy rozmawialiśmy przy okazji premiery „Płynących wieżowców”, mówiłeś, że chciałbyś kolejny film zrobić jako koprodukcję. Tak też się stało.
Chciałem też pracować za granicą i taki miałem plan od początku. Związałem się z producentem, który również myślał o tym filmie w podobny sposób. Zależało mi na tym, żeby spotkać innych twórców, choć paradoksalnie wcale nie trzeba do tego koprodukcji. Bo nie mieliśmy takiej z Rumunią, a pracowałem ze znakomitym operatorem rumuńskiej nowej fali Olegiem Mutu. Dzięki umowie koprodukcyjnej całą postprodukcję mogłem zrobić w Szwecji. To było dla mnie nowe, ciekawe doświadczenie.
Jak to się stało, że Oleg Mutu stał się częścią twojej ekipy przy „Zjednoczonych Stanach Miłości”?
Marzyłem, żeby z nim pracować, od kiedy zobaczyłem „Śmierć pana Lazarescu” Cristiego Puiu i „4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni” Cristiana Mungiu. Pomyślałem, że po prostu go zapytam. Zdobyłem numer i do niego zadzwoniłem. Oleg poprosił mnie o scenariusz i referencje, jak wizualnie widzę ten film. Porozmawialiśmy też o kinie, o tym, co nas w nim interesuje. Okazało się, że szukamy podobnych rzeczy. Rok przed planowanymi zdjęciami przyjechał do Polski. Nakręciliśmy trzy próbne sceny. Po tym doświadczeniu stwierdził, że chciałby ze mną pracować.
Jak ta współpraca wyglądała w praktyce? Bo sposób potraktowania przestrzeni, dobór kolorystyki jest w „Zjednoczonych Stanach Miłości” niezwykle ważny.
Obaj sporo do tego wnieśliśmy, ale szybko znaleźliśmy środek pomiędzy naszymi wizjami. I zbudowaliśmy jedną, naszą wspólną. Lubię pracować w taki sposób, żeby przejść z operatorem cały film. Sporo rzeczy mieliśmy ustalonych jeszcze przed wejściem na plan, ale oczywiście niektóre z nich się zmieniały. Oleg doskonale rozumiał, że mam swoją wizję, i za nią podążaliśmy. Ale jednocześnie czułem się przy nim bezpiecznie i komfortowo. To był rodzaj partnerstwa i bardzo dobrze nam się razem współpracowało. Na planie i poza nim świetnie się rozumieliśmy, ani razu ze sobą nie walczyliśmy. Olegowi podobało się to, w jaki sposób widzę kino, jak pracuję z aktorem. Trafiłem na operatora, który myśli podobnie. Zaskoczyło. Do tego stopnia, że razem planujemy kolejny film.
Kuba Armata
Magazyn Filmowy SFP 07/2016
Ostatnia aktualizacja: 6.07.2016
fot. Borys Skrzyński/ SFP
Bachleda-Curuś z nagrodą Orange Kino Letnie
"Koniec świata" ze Złotym Łucznikiem
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024