PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Gdyby żył, 22 czerwca obchodziłby 90 urodziny. O Tadeuszu Konwickim, z jego córką Marią, rozmawia Ola Salwa. Oto fragment wywiadu, który w całości ukaże się na łamach nowego numeru „Magazynu Filmowego” (nr 7/2016), już 11 lipca.
Ola Salwa: Mówi pani, że z ojcem, Tadeuszem Konwickim, najbardziej kojarzą się pani wakacje, nauka pływania i wspólne jedzenie sernika.

Maria Konwicka
: Tak było przed moim wyjazdem do Ameryki. Najpierw wyjeżdżaliśmy do Augustowa, potem był Kazimierz Dolny, Obory, a na końcu Chałupy. Przyjeżdżali tam też Andrzej i Zofia Łapiccy, Erwin Axer, Aleksandra Śląska, podobno też Elżbieta Czyżewska i Jerzy Skolimowski, ale akurat jej nie pamiętam. Warunki były strasznie prymitywne, wychodki były na zewnątrz, po wodę chodziło się do studni, ale nikomu to nie przeszkadzało, bo mieliśmy tę mieścinę dla siebie. Nocami paliło się ogniska nad zatoką i nikogo poza nami i Kaszubami tam nie było. Teraz to nie do powtórzenia, tamtych ludzi już nie ma, a ogniska są pewnie nielegalne. Zresztą kto mógłby sobie pozwolić dziś na tak długie wakacje? Kobiety wtedy siedziały z dziećmi przez bite dwa miesiące, a mężczyźni, ponieważ mieli różne zajęcia, a to coś pisali, a to gdzieś grali, wracali do Warszawy na kilka dni i znowu przyjeżdżali. Dla ojca pretekstem do wyjazdu był kot, którego musiał doglądać. Niedawno znalazłam jego list, wspominał w nim, że podczas jednej z takich tras z Warszawy, Łapa, czyli Andrzej Łapicki „denerwująco ostrożnie jechał”, a mimo to stuknął się z jakąś syrenką.

Czyli wakacje spędzała pani tradycyjnie, a nie na przykład na planach filmów, które pani ojciec reżyserował, lub do których napisał scenariusz.

Ojciec nigdy nas na plan nie zabierał. On był wtedy bardzo zajęty, a ja to lubiłam, bawiłam się z dziećmi na podwórku, a jak byłam nastolatką, to interesowałam się chłopakami, a nie tym, czy ojciec coś akurat kręci. Inaczej niż moja siedem lat młodsza siostra. Ona była bardzo rodzinna, zaczytywała się damską literaturą i marzyła jej się taka wielopokoleniowa rodzina, wspólne biesiady przy stole, rozmowy z dziadkami i pradziadkami. U nas tego nie było, w rodzinie miałam samych artystów – ojca, mamę, jej brata, dziadka, pradziadka. Zaraz idę na 90. urodziny ojca, które zorganizowało kino Atlantic, a on sam nigdy żadnych urodzin ani imienin nie urządzał. Goście wpadali rzadko, a jeśli już, to byli to znajomi z pracy: Jerzy Kawalerowicz, Andrzej Łapicki, Gustaw Holoubek.

Nie ma pani żadnych wspomnień z dzieciństwa związanych z filmami ojca?

Pamiętam, jak pojechał kręcić „Ostatni dzień lata”, pod koniec lat 50. Kręcił na zupełnie dzikiej plaży, na którą morze wyrzucało butelki, boje i kule z kolorowego szkła. Pamiętam je do tej pory, bo kilka kul przywiózł mi w prezencie. One były takie tajemnicze, bajkowe, nie wiadomo przecież skąd się wzięły, ani do czego służyły. Bardzo podniecały moją dziecięcą fantazję.

Wyjechała pani do Stanów Zjednoczonych w wieku 23 lat. Czy widziała pani wtedy wczesne filmy ojca?

Ani ja, ani siostra bardzo długo nie czytałyśmy książek ojca i nie oglądałyśmy jego filmów. Dopiero po latach. On mi dopiero niedawno, gdy wróciłam do Polski, opowiadał o swojej pracy przy filmach.

Co dało początek tym rozmowom?

Gdy robiłam dokument "Aktorka" o Elżbiecie Czyżewskiej miałam dużo problemów. Cztery lata się miotałam, żeby zrobić film o tym, co dobrze znam – o jej życiu w Ameryce. Filmowcy, do których się zgłaszałam mieli swoje własne pomysły, całkowicie odbiegające od mojego scenariusza. Ktoś mi nawet powiedział, że chcę zrobić film „nie dla Polaków”, bo większość jej znajomych będzie mówić po angielsku. Uparłam się i w końcu się udało. Film powstał w studiu Kalejdoskop, a moją współreżyserką była Kinga Dębska. Ojciec mnie pocieszał, że przy „Ostatnim dniu” lata miał podobne trudności. Znajomi w dobrej wierze brali go na bok i radzili, żeby się rozmyślił, mówili, że ten film go skompromituje, że takich filmów się nie robi, że to strasznie naiwne i głupie. W jego czasach koszty produkcji filmowej były inne, a i ekipa składała się tylko z 5 osób. Ojciec się uparł i zrobił ten film. Pisał w którejś z książek, że stanął na pustej plaży, spojrzał na swoją malutką ekipę i pomyślał, że niech się dzieje, co ma się dziać „niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie”. A potem dostał za ten film nagrodę w Wenecji i znajomi przestali mówić, że się wygłupił. Pamiętam tę nagrodę: była to złota statuetka przedstawiająca dwóch rycerzy, też się nią bawiłam.
Ola Salwa
Magazyn Filmowy SFP 07/2016
Ostatnia aktualizacja:  1.07.2016
Zobacz również
fot. Borys Skrzyński/ SFP
Laureaci Berlina i Sundance przedpremierowo w kinie Kultura
Siedem polskich filmów na Festiwalu w Karlowych Warach
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll