Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Lechem Majewskim, tym razem nie o filmach, a o książkach jego autorstwa, w majowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 5/2016), rozmawia Anita Skwara. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach nowego numeru pisma już 12 maja.
Anita Skwara: Reżyser. Malarz, artysta wizualny, rzeźbiarz. Poeta, scenarzysta, eseista. Pisarz… Oczywiście – wspólny „źródłosłów”, ale języki różne, każdy właściwy jednej z dyscyplin, broniący się przed procedurą automatycznego przekładu na inną… Autorska wieża Babel? Czy może spójne uniwersum sygnowane twoim imieniem i nazwiskiem?
Lech Majewski: Cóż, od wczesnej młodości byłem zafascynowany postawą twórców renesansowych, na swój sposób pozostaję z nimi w dialogu – mieszkając i pracując we Florencji czy w Wenecji. Nie przyjąłem XX-wiecznego dogmatu, że albo jesteśmy synonimem czegoś, albo anonimem. Unikam łatwego przypisania, przynależności. Przy obecnym chaosie informacyjnym przynależność jest równoznaczna z zaszufladkowaniem. Natomiast, kiedy jest się „piszącym malarzem”, „malującym i piszącym reżyserem”, który także komponuje operę, owe nieszczęsne szuflady okazują się być zbyt ciasne, aby pomieścić złożoność procesu twórczego. A ja chcę szerzej i głębiej oddychać.
Jednakże dzisiaj, proszę o możliwość użycia fiszki: „Lech Majewski – pisarz, poeta, eseista…”. Wydawnictwo Rebis jest obecnie w trakcie procedury publikowania twoich utworów zebranych. Ten zbiór imponuje obszernością i różnorodnością: piętnaście wolumenów, na które składa się: sześć powieści, trzy tomy scenariuszy filmowych, dwa tomy poezji, cztery tomy esejów. Twoje pisarstwo, tak samo jak pozostały obszar twórczości rozsadza więc jednoznaczną kategoryzację i lokuje się w tych magicznych miejscach „prześwitu”. Kiedy, w jakich okolicznościach wchodzisz na ścieżkę słowa?
Pisanie jest najtrudniejsze. Nie ma współpracowników. Dickens swoje powieści publikował w odcinkach na łamach periodyków, co dawało mu natychmiastowy odzew ze strony czytelników, pomagało odnajdywać pożądane tropy i zmuszało do rygoru cotygodniowej porcji tekstu. Generalnie – pisarz czy poeta to samotna tratwa. Są też oczywiste plusy – jest się panem świata, który powstaje, ale można też stanąć twarzą w twarz z samym sobą, a to bywa porażające. Na początku ta przygoda zachwyca, lecz zawsze w pewnym momencie z mroku wyłazi smok… Chociaż z drugiej strony – to fantastyczny trening koncentracji, stan skupienia nieporównywalny z żadnym innym twórczym doświadczeniem. W końcu najlepsi filozofowie byli pisarzami – Platon, Seneka, Święty Augustyn, Nietzsche, Heidegger… lista jest długa.
Zaczynałeś jako malarz i poeta…
I to pozostało u podstaw mojej twórczości – syntetyczna wizja, która jest początkiem wielowątkowego zapisu. Najbliżej mi do formy poetyckiej, która operuje skrótem. Literaturę w formach prozatorskich postrzegam jako linię – obojętnie czasową czy też narracyjną – natomiast poezja to stanięcie w poprzek tej linii, w świetle, które przenika przez oko i głowę. To punkt. Linia się skrapla i to jest dla mnie istotą poezji – że ona potrafi skroplić tę rozciągłość w punkt.
To piękna metafora – adekwatna przecież także wobec stylu twojej prozy, eseistyki, a nawet scenariuszy. Ta konsekwencja sprawia, że postrzega się twoją twórczość jako autorski dialog – artysty z samym sobą i kontekstem kulturowym. Czy wobec tego literatura Lecha Majewskiego to byt komplementarny, czy osobny wobec kina Lecha Majewskiego?
Z założenia to byty osobne. Oczywiście zdarza się, że stają się punktem wyjścia do formy filmowej – tak było na przykład w przypadku „Metafizyki”, która znalazła swój filmowy wymiar w „Ogrodzie rozkoszy ziemskich”. Powieść „Kasztanaja” to inspiracja mojego amerykańskiego filmu „Lot świerkowej gęsi”, ale inne powieści – na przykład „Hipnotyzer”, „Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot cudownej”, „Szczury Manhattanu” to rzeczy całkiem niezależne, osobne, który nie miały i mieć nie będą swojego ekranowego ekwiwalentu.
Lech Majewski: Cóż, od wczesnej młodości byłem zafascynowany postawą twórców renesansowych, na swój sposób pozostaję z nimi w dialogu – mieszkając i pracując we Florencji czy w Wenecji. Nie przyjąłem XX-wiecznego dogmatu, że albo jesteśmy synonimem czegoś, albo anonimem. Unikam łatwego przypisania, przynależności. Przy obecnym chaosie informacyjnym przynależność jest równoznaczna z zaszufladkowaniem. Natomiast, kiedy jest się „piszącym malarzem”, „malującym i piszącym reżyserem”, który także komponuje operę, owe nieszczęsne szuflady okazują się być zbyt ciasne, aby pomieścić złożoność procesu twórczego. A ja chcę szerzej i głębiej oddychać.
Jednakże dzisiaj, proszę o możliwość użycia fiszki: „Lech Majewski – pisarz, poeta, eseista…”. Wydawnictwo Rebis jest obecnie w trakcie procedury publikowania twoich utworów zebranych. Ten zbiór imponuje obszernością i różnorodnością: piętnaście wolumenów, na które składa się: sześć powieści, trzy tomy scenariuszy filmowych, dwa tomy poezji, cztery tomy esejów. Twoje pisarstwo, tak samo jak pozostały obszar twórczości rozsadza więc jednoznaczną kategoryzację i lokuje się w tych magicznych miejscach „prześwitu”. Kiedy, w jakich okolicznościach wchodzisz na ścieżkę słowa?
Pisanie jest najtrudniejsze. Nie ma współpracowników. Dickens swoje powieści publikował w odcinkach na łamach periodyków, co dawało mu natychmiastowy odzew ze strony czytelników, pomagało odnajdywać pożądane tropy i zmuszało do rygoru cotygodniowej porcji tekstu. Generalnie – pisarz czy poeta to samotna tratwa. Są też oczywiste plusy – jest się panem świata, który powstaje, ale można też stanąć twarzą w twarz z samym sobą, a to bywa porażające. Na początku ta przygoda zachwyca, lecz zawsze w pewnym momencie z mroku wyłazi smok… Chociaż z drugiej strony – to fantastyczny trening koncentracji, stan skupienia nieporównywalny z żadnym innym twórczym doświadczeniem. W końcu najlepsi filozofowie byli pisarzami – Platon, Seneka, Święty Augustyn, Nietzsche, Heidegger… lista jest długa.
Zaczynałeś jako malarz i poeta…
I to pozostało u podstaw mojej twórczości – syntetyczna wizja, która jest początkiem wielowątkowego zapisu. Najbliżej mi do formy poetyckiej, która operuje skrótem. Literaturę w formach prozatorskich postrzegam jako linię – obojętnie czasową czy też narracyjną – natomiast poezja to stanięcie w poprzek tej linii, w świetle, które przenika przez oko i głowę. To punkt. Linia się skrapla i to jest dla mnie istotą poezji – że ona potrafi skroplić tę rozciągłość w punkt.
To piękna metafora – adekwatna przecież także wobec stylu twojej prozy, eseistyki, a nawet scenariuszy. Ta konsekwencja sprawia, że postrzega się twoją twórczość jako autorski dialog – artysty z samym sobą i kontekstem kulturowym. Czy wobec tego literatura Lecha Majewskiego to byt komplementarny, czy osobny wobec kina Lecha Majewskiego?
Z założenia to byty osobne. Oczywiście zdarza się, że stają się punktem wyjścia do formy filmowej – tak było na przykład w przypadku „Metafizyki”, która znalazła swój filmowy wymiar w „Ogrodzie rozkoszy ziemskich”. Powieść „Kasztanaja” to inspiracja mojego amerykańskiego filmu „Lot świerkowej gęsi”, ale inne powieści – na przykład „Hipnotyzer”, „Pielgrzymka do grobu Brigitte Bardot cudownej”, „Szczury Manhattanu” to rzeczy całkiem niezależne, osobne, który nie miały i mieć nie będą swojego ekranowego ekwiwalentu.
Anita Skwara
Magazyn Filmowy SFP 05/2016
Ostatnia aktualizacja: 29.04.2016
fot. www.themillandthecross
Orleańska, Braciak i Nowak pokazali „Drzewo i ja” w Warszawie
Syreny jako metafora dojrzewających dziewczyn
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024