Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Z Krystianem Matyskiem, reżyserem filmu „Łowcy miodu”, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 4/2016) rozmawia Kuba Armata. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 11 kwietnia.
Kuba Armata: O problemie pszczół mówi się na świecie coraz więcej, ale dla filmowca to wciąż wydaje się dość egzotyczny temat.
Krystian Matysek: Są takie filmy, przy których czuję się zarazem ojcem i matką, ale macierzyństwo tego obrazu muszę oddać producentce (Dorocie Roszkowskiej – przyp. red.). To od niej wyszedł pomysł, poprzedzony zresztą dużym researchem. Początkowo miała to być koprodukcja, a ja miałem być tylko partnerem. Ale jakoś tak się losy potoczyły, że w końcu zacząłem go sam rozwijać i realizować. Akcja filmu podzielona jest między Polskę, Francję, Nepal a Baszkortostan, choć początkowo miałem w planach więcej lokacji. Ale wiadomo, były pewne ograniczenia. Ciekawe było to, że w dużej mierze miałem ekipę fabularną, która początkowo nie rozumiała tego, że nie będzie takich komend, jak „kamera”, „poszła”, „akcja”. Podobnie zresztą było z Magdą Popławską, która pełni ważną rolę w filmie.
No właśnie, jak ona w ogóle trafiła na plan dokumentu „Łowcy miodu”?
Chciałem, by Magda była kimś, z kim widz się utożsami. Początkowo kompletnie nie znała się na pszczołach, a nawet w pierwszych scenach widać, jak panicznie się ich boi. Co innego pod koniec. Zależało mi na tym, by wraz z nią widz zyskiwał wiedzę na ten temat. W ogóle uważam, że do natury trzeba podchodzić bez lęku, nie można traktować jej jako zło. Człowiek dzisiaj idzie do lasu i boi się dzika. To dla mnie niepojęte, bo przecież zwierzęta odczuwają dużo większy lęk. Pszczoły są w tym względzie bardzo specyficzne. Ale na przykładzie Magdy, która przeszła przez ten film sama, widać, że można.
Traktował pan ją bardziej jako aktorkę czy może ekolożkę, aktywistkę?
Jedno i drugie. Bo nie da się ukryć, że Magda jest wojującą miejską aktywistką. Ważnym kryterium było też, by znaleźć kogoś, kto sprosta wyzwaniom fizycznym. Wiedziałem, że będziemy się ciągle wspinać, drapać, i że nie będzie to łatwe. W przypadku Magdy wszystko się zgadzało. Jak to często z aktorami bywa, najtrudniejsze były terminy. Bo ta produkcja nie dość, że obejmowała dalekie wyjazdy, to praktycznie musiała być zaplanowana co do dnia. Pamiętam, że wprowadzałem Magdę w relacje z naturszczykami. Ich z kolei szukałem w trakcie dokumentacji przed samymi zdjęciami. To ryzykowne, ale doświadczenia pokazują, że znalezienie bohatera dużo wcześniej z różnych względów nie sprawdza się.
Paradoksalnie, ponoć najtrudniej było znaleźć bartnika w Polsce, bo ten zawód praktycznie wyginął.
Uświadomienie tego ludziom, to także misja filmu. Bartnictwo w Polsce, z wielu względów, także politycznych, w zasadzie przestało istnieć. Choć kiedyś było bardzo dochodowym zajęciem. Wszyscy się martwią, że w ogóle ta dziedzina wyginie, bo pszczelarze to zazwyczaj ludzie zaawansowani wiekowo, a nie widać ich następców. Tymczasem wśród młodych, zaangażowanych ludzi pojawił się bardzo pozytywny ruch wokół całej sprawy, i wygląda na to, że zaczynają to reaktywować. Polacy jeżdżą do Baszkortostanu, Baszkirowie przyjeżdżają tutaj, nad czym opiekę sprawują Lasy Państwowe. Już w trakcie naszej produkcji pojawił się międzynarodowy projekt uruchomiony przez prężnego nadleśniczego z Puszczy Augustowskiej, którego celem było ratowanie pszczół właśnie poprzez bartnictwo. To też dla nas było bardzo pomocne.
Krystian Matysek: Są takie filmy, przy których czuję się zarazem ojcem i matką, ale macierzyństwo tego obrazu muszę oddać producentce (Dorocie Roszkowskiej – przyp. red.). To od niej wyszedł pomysł, poprzedzony zresztą dużym researchem. Początkowo miała to być koprodukcja, a ja miałem być tylko partnerem. Ale jakoś tak się losy potoczyły, że w końcu zacząłem go sam rozwijać i realizować. Akcja filmu podzielona jest między Polskę, Francję, Nepal a Baszkortostan, choć początkowo miałem w planach więcej lokacji. Ale wiadomo, były pewne ograniczenia. Ciekawe było to, że w dużej mierze miałem ekipę fabularną, która początkowo nie rozumiała tego, że nie będzie takich komend, jak „kamera”, „poszła”, „akcja”. Podobnie zresztą było z Magdą Popławską, która pełni ważną rolę w filmie.
No właśnie, jak ona w ogóle trafiła na plan dokumentu „Łowcy miodu”?
Chciałem, by Magda była kimś, z kim widz się utożsami. Początkowo kompletnie nie znała się na pszczołach, a nawet w pierwszych scenach widać, jak panicznie się ich boi. Co innego pod koniec. Zależało mi na tym, by wraz z nią widz zyskiwał wiedzę na ten temat. W ogóle uważam, że do natury trzeba podchodzić bez lęku, nie można traktować jej jako zło. Człowiek dzisiaj idzie do lasu i boi się dzika. To dla mnie niepojęte, bo przecież zwierzęta odczuwają dużo większy lęk. Pszczoły są w tym względzie bardzo specyficzne. Ale na przykładzie Magdy, która przeszła przez ten film sama, widać, że można.
Traktował pan ją bardziej jako aktorkę czy może ekolożkę, aktywistkę?
Jedno i drugie. Bo nie da się ukryć, że Magda jest wojującą miejską aktywistką. Ważnym kryterium było też, by znaleźć kogoś, kto sprosta wyzwaniom fizycznym. Wiedziałem, że będziemy się ciągle wspinać, drapać, i że nie będzie to łatwe. W przypadku Magdy wszystko się zgadzało. Jak to często z aktorami bywa, najtrudniejsze były terminy. Bo ta produkcja nie dość, że obejmowała dalekie wyjazdy, to praktycznie musiała być zaplanowana co do dnia. Pamiętam, że wprowadzałem Magdę w relacje z naturszczykami. Ich z kolei szukałem w trakcie dokumentacji przed samymi zdjęciami. To ryzykowne, ale doświadczenia pokazują, że znalezienie bohatera dużo wcześniej z różnych względów nie sprawdza się.
Paradoksalnie, ponoć najtrudniej było znaleźć bartnika w Polsce, bo ten zawód praktycznie wyginął.
Uświadomienie tego ludziom, to także misja filmu. Bartnictwo w Polsce, z wielu względów, także politycznych, w zasadzie przestało istnieć. Choć kiedyś było bardzo dochodowym zajęciem. Wszyscy się martwią, że w ogóle ta dziedzina wyginie, bo pszczelarze to zazwyczaj ludzie zaawansowani wiekowo, a nie widać ich następców. Tymczasem wśród młodych, zaangażowanych ludzi pojawił się bardzo pozytywny ruch wokół całej sprawy, i wygląda na to, że zaczynają to reaktywować. Polacy jeżdżą do Baszkortostanu, Baszkirowie przyjeżdżają tutaj, nad czym opiekę sprawują Lasy Państwowe. Już w trakcie naszej produkcji pojawił się międzynarodowy projekt uruchomiony przez prężnego nadleśniczego z Puszczy Augustowskiej, którego celem było ratowanie pszczół właśnie poprzez bartnictwo. To też dla nas było bardzo pomocne.
Kuba Armata
Magazyn Filmowy SFP 04/2016
Ostatnia aktualizacja: 7.04.2016
fot. Arkana
Kreatywna Europa: spotkania w Gdańsku i Krakowie
Nowe instytucje kultury! Bielsko, Miniatury i Kronika. Cz. I
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2025