PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  10.03.2016
Z Anne Fontaine, francuską reżyserką filmu "Niewinne", rozmawiał Marcin Zawiśliński.
Marcin Zawiśliński: Widziała pani „Idę”?

Anne Fontaine: Tak.

Jakie wrażenia?

Bardzo mi się podobała, szczególnie rola Agaty Kuleszy. To jest wspaniała, niezwykła aktorka. Ona może zagrać wszystko.

Agata Kulesza i Anne Fontaine na planie filmu "Niewinne". Fot. Anna Włoch/Aeroplan Film.

I dlatego zatrudniła ją pani w swoim najnowszym filmie "Niewinne".

(Śmiech) Nie do końca tak było. Bardzo długo szukałam kogoś, kto mógłby zagrać rolę matki przełożonej. Potrzebowałam kogoś starszego niż Agata. Tak bardzo spodobało mi się jednak to, jak zagrała w „Idzie”, że postanowiłam się z nią spotkać. Wiedziałam, że nie mówi po francusku, a w „Niewinnych” musi wypowiedzieć trzy kwestie w tym języku, ale mimo to zdecydowałam się ją przetestować. Skonfrontowałam ją też z Agatą Buzek, którą również zaangażowałam do tego filmu. Chciałam sprawdzić, czy pasują do siebie i czy filmowa różnica wieku między granymi przez nie bohaterkami, będzie widoczna również na ekranie. I Agata Kulesza podołała temu zadaniu. Francuskich dialogów nauczyła się fonetycznie.

Czym jeszcze panią przekonała?

Jest bardzo plastyczną aktorką. Ma w swojej twarzy coś takiego, co powoduje, że może wcielać się w postaci zarówno młodsze jak również starsze od siebie. Byłam też przekonana, że swojej bohaterce nada taki ludzki, humanistyczny wymiar. Ukazując przy tym osobowość matki przełożonej z jej wielowymiarowością, twardością i wrodzoną inteligencją. Czułam, że jest w stanie wcielić się w niezwykle okrutną postać, a mimo to widzowie mogą ją polubić. A ja nie chciałam w „Niewinnych” ani osądzać moich bohaterów, ani tym bardziej moralizować.

Na Agatę Buzek podobno zwrócił pani uwagę producent Philippe Carcassonne.

Zobaczył ją w „Nightwatching” Petera Greenawaya. Ja też dostrzegłam w niej coś naturalnego, wręcz duchowego, co przykuło moją uwagę. Dość szybko udało mi się z nią skontaktować. Ku mojemu zadowoleniu okazało się, że mówi bardzo dobrze po francusku. To było dla mnie o tyle istotne, że 80 proc. jej dialogów jest właśnie w tym języku. Jako siostra zakonna Maria jest w ciągłym kontakcie z młodą francuską lekarką z Czerwonego Krzyża.

Gra ją wschodząca gwiazda francuskiego kina Lou de Laage.

Jej fizyczne piękno znakomicie koresponduje z duchową łaską, jaka charakteryzowała zakonnice. Jako młoda lekarka Matylda Beaulieu, poniekąd przez przypadek, zostaje wplątana w dramatyczną historię, jaka dotknęła polskie siostry zakonne z pobliskiego klasztoru benedyktynek. Jedną z nich jest młoda pielęgniarka (Joanna Kulig), dla której kontakt z Matyldą jest powiewem wolności po okrucieństwach zakończonej wojny oraz tragedii, jakich doświadczyła i jakie na własne oczy widziała.
 
Jak wyglądała codzienna praca na planie?

Pracowaliśmy w polsko-francuskiej ekipie. Wszystkie aktorki grające zakonnice spędziły kilkanaście dni w klasztorze. Dzięki temu nawiązały się między nimi bardzo osobiste relacje. W tłumaczeniu bardzo pomagała mi Agata Buzek. Z Agatą Kuleszą rozmawiałam po angielsku. Podobnie z Joanną Kulig, która również mówi trochę po francusku.
Praca na planie „Niewinnych” była taką metafora spotkania dwóch światów. Duchowego, metafizycznego, wręcz religijnego z rzeczywistym, gdzie tych pierwiastków brakowało. Dla mnie ten film był również swoistym powrotem do Kościoła, do duchowości czy też do religijności wietnamskiej, z którą zetknęłam się jeszcze jako młoda dziewczyna. W tym sensie był to dla mnie równocześnie powrót do dzieciństwa.

Co ciekawe, nie spędziła go pani we Francji, ale w Portugalii.


Wyemigrowałam do Portugalii razem z rodzicami, mając zaledwie rok, z powodów politycznych (mój tata był komunistą). Mieszkałam tam do 15. roku życia i byłam świadkiem słynnej rewolucji goździków. Jako nastolatka chciałam tańczyć modern dance. Dlatego zdecydowałam się wrócić do Paryża, bo wydawało mi się, że właśnie tam będę mogła spełnić swoje marzenia.

Jak została pani reżyserem?

Przez przypadek. Byłam tancerką w zespole baletowym.  Tam wypatrzył mnie pewien reżyser, który kompletował obsadę (200 osób!) do musicalu „Dzwonnik z Notre Dame”. Miałam wtedy 16 lat i nigdy wcześniej nie grałam w teatrze. Ten angaż zmienił całe moje życie. Potem zaczęłam się zastanawiać, czy dalej kontynuować karierę tancerki czy też zostać jednak aktorką. Po kolejnych 3-4 latach treningów przestało mi się to jednak podobać. Nie chciałam też, żeby ciągle ktoś mną dyrygował, ciągle mnie kontrolował. Nie lubiłam również tego uczucia, że kamera jest blisko mnie. W tym czasie zaczęłam pisać scenariusze. Nie wierzyłam jednak, że ktoś może je kupić, a następnie wyreżyserować. Dlatego zaczęłam sama to robić. W 1993 roku zrealizowałam swój pierwszy film „Les Histoires d'amour finissent mal... en général”. Nigdy nie ukończyłam żadnych szkół ani kursów filmowych. Nigdy wcześniej nie zrealizowałam nawet krótkiego metrażu. Po prostu zaczęłam kręcić. Myślałam, że zrobię jeden, no może dwa filmy. Nie sądziłam, że kiedykolwiek zostanę reżyserką aż 14  fabuł.


Anne Fontaine. Fot. Kino Świat.

W jaki sposób natrafiła pani na historię „Niewinnych”?

To ta historia znalazła mnie.  Z prośbą o przeniesienie jej na ekran zwróciło się do mnie dwóch braci-producentów Eric i Nicolas Altmayer. Znali moje poprzednie filmy (m. in. „Coco Chanel”). Zaprosili mnie do restauracji i powiedzieli, że ta opowieść po prostu do mnie pasuje.

To poruszająca opowieść o losie zakonnic, które padły ofiarą zbiorowego gwałtu dokonanego przez czerwonoarmistów.

Ten temat mną wstrząsnął. Jak już zabieram się za jakiś film, to wchodzę w niego totalnie. Od początku zamierzałam pracować po francusku. Zaczęłam też dużo czytać o historii Polski, nie tylko okresie w którym toczy się akcja „Niewinnych”. Przeczytałam też pamiętnik francuskiej lekarki, w którym ona co prawda nie opowiada o zakonnicach, ale dużo pisze za to o codziennym życiu w ówczesnej Polsce, tuż po zakończeniu II wojny światowej. Potem krok po kroku dopracowywałam scenariusz. Nie mogę wyreżyserować filmu zanim sama nie rozpiszę go na poszczególne sceny i dialogi.

Tym filmem porusza pani tematy tabu tj. niechciane ciąże zakonnic.

"Niewinne" pełne są takich wątków. Sądzę, że dla wielu osób, które zobaczą ten film, może to być szok. To jest historia o przemocy, o wierze, ale także o nadziei na to, że ludzie mogą wybrnąć z wydawać by się mogło beznadziejnej sytuacji, przetrwać ją i przewartościowywać własny sposób myślenia. To jest dramat historyczny, ale gdyby nie było w nim nadziei, nigdy bym się za niego nie zabrała.

To kolejny pani obraz, którego bohaterkami są kobiety.

Kobiety w różnym wieku, które nie z własnej winy znalazły się w ekstremalnie trudnej sytuacji. Świat zakonnic jest bardzo tajemniczy, szczególnie dla zwykłych ludzi. Nigdy nie byłam zbyt religijną osobą, ale dzięki temu filmowi odkryłam coś niezwykłego i osobistego zarazem.

Co?

Zrozumiałam, że dążenie do miłości Boga można porównać do drogi, jaką się pokonuje do artystycznego samospełnienia.

Jak kreśliłaby pani własny styl pracy?


Stosunkowo mało rozmawiam o technicznych aspektach moich filmów. Z mojego doświadczenia wynika, że 70 proc. pracy reżysera polega na właściwym doborze obsady. Wbrew pozorom odpowiednie dopasowanie aktora do postaci jest dużo trudniejsze niż praca na planie. W tym celu oglądam dużo fotografii, porównuję je, analizuję. Podczas castingu zwracam też uwagę nie tylko na aspekt wizualny, ale także na psychikę aktora.

Podczas ubiegłorocznego Berlinale Małgorzata Szumowska, odbierając Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię "Body/Ciało", powiedziała: „Jestem reżyserką, ale jestem też kobietą. To chyba niezłe połączenie”. Uważa pani, że to ważna deklaracja?


Na szczęście obecnie we Francji jest o wiele więcej reżyserek, które mogą i robią filmy niż jeszcze 15 lat temu. Mam jednak świadomość, że mój kraj jest inny niż reszta Europy (np. Niemcy, Polska czy Włochy), a nawet Stany Zjednoczone. Tamtejsze kinematografie są o wiele bardziej zmaskulinizowane. Ale i u nas krąży taka anegdota: „Jeśli kobieta-reżyser zastanawia się: zrobię to, a może to, a może jeszcze co innego”, to członkowie ekipy mówią: „Ona nie wie, czego chce”. A jeśli mężczyzna-reżyser mówi dokładnie to samo, to znaczy, że myśli. A więc wszystko jest kwestią interpretacji.


Marcin Zawiśliński
SFP
Ostatnia aktualizacja:  14.03.2016
Zobacz również
fot. Anna Włoch
Film z Alicją Bachledą-Curuś hitem
[wideo] Nasz film to jest ten, co się udał
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll