PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
WYDARZENIA
  17.02.2016
„Já, Olga Hepnarová”, debiutancki film duetu czeskich reżyserów Petra Kazdy i Tomása Weinreba, otworzył prestiżową sekcję Panorama podczas 66. edycji Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie. Główną rolę zagrała w nim znana z „Córek dancingu” Michalina Olszańska. O wykorzystywaniu własnych doświadczeń w budowaniu postaci, aktorskich wyzwaniach i emocjach, jakie towarzyszyły premierze, z młodą polską aktorką rozmawia Kuba Armata.
To chyba duża sprawa, że film, w którym zagrałaś główną rolę, otwiera ważną berlińską sekcję. Jak wrażenia po pokazie?

To ciekawe uczucie, bo dopiero tutaj zobaczyłam film po raz pierwszy. Emocje były spore, ale chyba nie jestem w stanie w sposób obiektywny tego nazwać. Kiedy widzisz swoją twarz na dużym ekranie przez półtorej godziny, jesteś po tym wszystkim wyciśnięty jak cytryna. Biorąc pod uwagę to, jaka to była rola i w jaki sposób ją budowałam, można powiedzieć, że przeżyłam wszystko po raz drugi, tylko w nieco skondensowanej formie. W efekcie wyszłam z sali trochę rozchwiana emocjonalnie. Bardzo jednak lubię festiwale i świetnie się na nich czuję. Wydaje mi się, że festiwalowa publiczność jest dobrze nastawiona do filmów, bo po prostu kocha kino. Zdecydowanie mniej stresuję się takimi występami niż na przykład premierą w multipleksie.  

Jak trafiłaś na plan tej czesko-polsko-słowackiej koprodukcji?

Z castingu. Z racji tego, że to koprodukcja, aktorki szukano niemalże wszędzie i właśnie wybrano  mnie. Pamiętam, że pojechałam do Wrocławia na casting chora. Na co dzień mam niski głos, ale wtedy miałam chyba o trzy oktawy niższy. Dobrze trafiłam, bo reżyserzy byli tym zachwyceni. Żartowali później nawet, czy nie mogłabym się jeszcze raz rozchorować, żeby znów mieć taki zachrypnięty głos.

Praca przy tym filmie nie jest twoim jedynym zagranicznym doświadczeniem.

Rzeczywiście, choć to była pierwsza taka rola. Później zagrałam w dużej rosyjskiej produkcji. Zakończył się już okres zdjęciowy, film aktualnie jest w postprodukcji, ale jeszcze nie mogę zbyt wiele o nim mówić. Bardzo jednak na niego czekam, bo poświęciłam temu prawie rok życia.

Czy w takich sytuacjach to język stanowi dla aktora największe wyzwanie?

Co prawda w „Ja, Olgá Hepnarová” mówię po czesku, ale koniec końców to, co słychać z ekranu, to dubbing. Żeby jednak wszystko się zgadzało, musiałam tę pracę wykonać. O ile w Rosji grałam osobę z polskim pochodzeniem, o tyle tutaj rodowitą Czeszkę, więc było trudniej. Wraz z reżyserami stwierdziliśmy, że nie ma sensu silić się na moje postsynchrony. W ogóle jestem zwolenniczką zasady, że miejsce na słowo jest wtedy, kiedy nie da się tego zagrać, przedstawić w inny sposób. A czy po polsku, czy w innym języku - ma to mniejsze znaczenie. Pewne rzeczy trzeba zagrać, reszta to fonetyka.

To bardzo trudna, wymagająca rola. Pamiętasz, co pomyślałaś tuż po przeczytaniu po raz pierwszy scenariusza?

Bardzo chciałam zagrać Olgę, bo ta propozycja pojawiła się niedługo po moim własnym ciemnym okresie w życiu. Nie tworzyłam zatem tych wszystkich demonów na nowo, a raczej odgrzebywałam stare. Był to rodzaj rozliczenia się z własnymi doświadczeniami. Myślę też, że każdy aktor marzy o takiej roli. Oczywiście wiąże się z tym spore obciążenie i strach, czy się temu podoła, ale jednocześnie duża ekscytacja, bo takie role niesamowicie rozwijają. Myślę, że w kontekście przyszłej pracy wiele mi to dało. Pomijając emocjonalne kwestie, na pewno większa świadomość siebie i własnej gry aktorskiej. 

A odwracając tę sytuację, trudno się z takiej roli wychodzi?

W związku z tym, że bazowałam na swoim doświadczeniu, miałam do tego pewien dystans. Czułam, że nie wchodzę w coś o wiele gorszego, niż sama przeszłam. Po prostu przypominałam sobie pewne rzeczy. Aż tak bardzo nie odbiło się to chyba na mojej psychice. Choć z drugiej strony trudno to do końca ocenić. Wcześniej wydawało mi się, że role nie mają na mnie jako człowieka jakiegoś wielkiego wpływu, ale teraz myślę trochę inaczej. Choć wracając do tej, na pewno nikogo nie zabiłam (śmiech).

Mówisz, że był to dla ciebie także rodzaj osobistego doświadczenia. Czescy reżyserzy dali ci dużo wolności w wykreowaniu Olgi.

To bardzo otwarci reżyserzy, więc mogę powiedzieć, że tak. Petr i Tomás potrafią zainspirować aktora, a nie kierować nim jak pacynką. To bardzo ważne. Budowałam tę postać w zasadzie sama, opierając się też na swoim doświadczeniu. Oczywiście dostawałam od nich pewne uwagi i wskazówki. Z odgrywaniem prawdziwej osoby wiąże się pewna łatwość, ale i trudność. Olga wyglądała trochę inaczej niż ja, była nieco tęższa. Musiałam się zatem skupić w większym stopniu na rysie emocjonalnym. W końcu chodzi o to, co jest w środku. Pamiętam, że pewnego dnia spotkaliśmy się z Mirosławem, byłym partnerem Olgi. Petr i Tomás zapytali go, czy mam w oczach to co ona. Odpowiedział, że tak. Wtedy poczułam się spokojna i zaakceptowana.

Olgá Hepnarová postrzegana była jako osoba niezrównoważona psychicznie. Jednak wytłumaczenie motywacji jej działania tylko tym byłoby chyba zbyt proste. Dużo nad tym myślałaś?

Bardzo mi zależało, żeby nie robić z niej psychopatki, bo wtedy to przestaje być ciekawe. Choroba jest chorobą, trzeba ją leczyć i tyle. Jeżeli popycha nas do jakichś zachowań, sprawa jest zamknięta. Chodziło mi o to, żeby pokazać ją jako osobę skrzywdzoną, samotną i bardzo zagubioną. Bo, co zresztą pokazujemy w filmie, wcale nie było tak, że wszyscy ją niszczyli. Nikt niestety się nad nią nie pochylił. Jej zachowanie to krzyk rozpaczy, desperackie wołanie o zwrócenie uwagi.

W tym filmie, podobnie jak w „Córkach dancingu”, wcielasz się w bohaterkę, której daleko do wpisania się w ogólnie przyjęte normy. Pociągają cię takie postaci?

Uwielbiam takie role. Im bardziej nietypowo, tym lepiej. Aktorzy bardzo nie lubią tak zwanego „grania po warunkach". Francis Ford Coppola powiedział kiedyś, że jak będzie miał do obsadzenia rolę kota, to po prostu obsadzi kota. Zatem aktor wnosi dużo od siebie do roli. A do takich dziwnych kreacji w szczególności.

Wiąże się z tym spore ryzyko, także od strony fizycznej. Młodzi aktorzy nie zawsze chętnie się na to godzą.

Na pewno nic na siłę. Nie lubię szokowania dla samego efektu. W tych wszystkich filmach te odważniejsze sceny są odpowiednio umotywowane. Myślę, że najważniejszy jest pierwszy raz, a ja taką scenę miałam kilka lat temu. Wszystko zostało podane w taki sposób i dostałam tyle ciepła od ekipy, że nie miałam żadnej traumy. Uważam, że to część mojego zawodu, wiedziałam, na co się piszę. Wydaje mi się zresztą, że każda osoba, która idzie do akademii teatralnej czy szkoły filmowej, musi się z tym liczyć. 

Z mojej perspektywy rola Olgi to jednak przede wszystkim wyzwanie emocjonalne, mentalne.

Zgadza się. W tym filmie jest mnóstwo zbliżeń, gdzie nie ma prawa być sekundy fałszu. Kamera łapie wszystko, staje się papierkiem lakmusowym. Wystarczy, że aktor zdekoncentruje się na chwilę i już po nim. To nie było łatwe, choć w zbudowaniu psychicznej części pomogła mi na pewno fizyczna. Czasami zewnętrzność określa nasze wnętrze.
 
Wracając jeszcze do podobieństw z „Córkami dancingu”, ten film także jest dla mnie o dojrzewaniu, tylko w dużo bardziej tragicznym wymiarze.

Uważam, że dojrzewanie to najtragiczniejszy okres w życiu kobiety. Dają o sobie znać hormony, ciało dąży do prokreacji, bo tak jest skonstruowane, a mózg chce zupełnie czegoś innego. Ta rozbieżność powoduje prawdziwy sztorm. Rzeczywiście, oba filmy są w tej materii dość podobne. Dojrzewanie popycha nas do bardzo dziwnych rzeczy, które nie muszą być związane z otoczeniem. Dojrzewająca nastolatka postrzega niemal każdego, a zwłaszcza swoich najbliższych, jako wrogów. Pytanie, jak oni na to zareagują. Czy będą w stanie się nad tym pochylić i to zrozumieć, czy powiedzą: „Przestań użalać się nad sobą, a jak masz depresję, to idź pobiegać”.

Ty z kolei od dawna realizujesz się poprzez sztukę - muzykę, literaturę, teraz film. To wszystko wzajemnie na siebie wpływa?

Absolutnie. Często mi zarzucano, że robię zbyt dużo rzeczy w tej materii, ale uważam, że sztuka to taka jedna wielka masa, gdzie wszystko na siebie oddziałuje. Szkoła muzyczna dała mi pewien konkret w pracy. Bo to z jednej strony artyzm, ale właśnie bez takiego konkretu ani rusz. Teraz na przykład hobbystycznie poszłam na kurs jubilerski. Warto liznąć czegoś nowego, bo aktor jest zbiorem doświadczeń. Im więcej zasmakujesz, tym więcej możesz później pokazać.
Kuba Armata
Informacja własna
Ostatnia aktualizacja:  17.02.2016
Zobacz również
fot. Spectator
Walentynkowe oblężenie kin
[wideo] Zawsze się o nim mówiło nie inaczej niż Staś Dygat
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll