PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
O mongolskim stepie, pracy z naturszczykami oraz o tym, jak niewiele dzieli fabułę i dokument, z Martą Minorowicz, reżyserką pokazywanego w berlińskiej sekcji Generation Kplus filmu „Zud”, rozmawia Kuba Armata.
W przypadku jednego z twoich dokumentów "Kawałek lata" wszystko ponoć zaczęło się od dwóch rzeczy. Chęci opowiedzenia o pięknej, dzikiej przyrodzie oraz o relacjach międzyludzkich. Idealnie pasuje to też do filmu "Zud", czyli twojego fabularnego debiutu.

Dokładnie. Traktuję to jako pewną kontynuację, rozszerzenie tematu, który wtedy zaczęłam. I paradoksalnie zakończenie, bo w kolejnych filmach chciałabym bardziej zbliżyć się do ludzi. Geneza tych filmów rzeczywiście była podobna. Wtedy osadziłam ludzkie relacje i ich ewolucję w zmieniającej się przyrodzie. Tutaj chciałam tę przyrodę zautonomizować i podnieść do rangi bohatera. Na stepie jak w soczewce widać, jak wielką rolę w naszym życiu odgrywa natura.

Skąd w ogóle to zainteresowanie?


Być może jeszcze z czasów dzieciństwa. Pochodzę z Podkarpacia i tam przyroda jest dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zawsze z nią obcowałam, czytałam książki na ten temat. Natura od dziecka mnie fascynowała.



Jak zatem z Podkarpacia trafiłaś do Mongolii?

Kiedy skończyłam prace nad dokumentem "Kawałek lata", czułam jeszcze potrzebę przerobienia tematów związanych z przyrodą, naturą. I to do tego stopnia, żeby był to właśnie odrębny, autonomiczny bohater. Nie miałam jasno wyklarowanego tematu, do czasu kiedy usłyszałam o zawodach konnych organizowanych w Mongolii, w których uczestniczą dzieci. To niezwykle ciężkie, bo pokonują dystans 30 kilometrów po stepie, a do tego jadą na oklep. Stwierdziłam, że może jest to temat, który pozwoli mi zrealizować moje założenie. I tak po nitce do kłębka trafiłam do Mongolii.

Czy "Zud" od początku miał być fabułą?


Nie, kiedy pierwszy raz tam pojechaliśmy, mieliśmy założenia dokumentalne. Chcieliśmy obserwować tę rzeczywistość oczami dziecka. Szybko zaprzyjaźniliśmy się z bohaterami, którzy zaczęli nam opowiadać swoje, i nie tylko, historie. Wtedy pomyśleliśmy, że jedynym kluczem do opowiedzenia tego jest właśnie fabuła.


"Zud", materiały promocyjne

Bohaterowie twojego filmu to naturszczycy?

Są naturszczykami i podobnie jak w filmie stanowią rodzinę. Kiedy przyjechałam do Mongolii, rozglądałam się za bohaterami. Zrobiliśmy casting, poszukując Nomadów, którzy jednocześnie będą w stanie „unieść” film. Poprzez szkołę szukaliśmy dzieci, które potrafią świetnie jeździć na koniu, ale poradzą sobie też przed kamerą. Wtedy poznaliśmy Sukhbata i jego rodzinę. Było coś ciekawego w ich twarzach, a później okazało się, że jest także w nich samych. 

Czy ich historia, ale i codzienne relacje podobne są do tych, które przedstawiłaś w filmie?


Nie do końca. Oni bardzo szybko zaczęli się ze mną dzielić historiami, które rzeczywiście dzieją się na stepie. Począwszy od kulisów samych wyścigów i dramatów, do jakich w czasie ich rozgrywania dochodzi. Mówili też o tym, jak dużą groźbą dla nomadzkich rodzin jest Zud. Z niektórymi z tych rzeczy mieli styczność w przeszłości, inne były dla nich obce, ale znali je z opowieści. Z tych kolektywnych odprysków historii ułożył się scenariusz. Można zatem powiedzieć, że zagrali siebie samych, lecz nie zawsze wydarzenia, które pokazuję, dotyczyły ich osobiście. Ale są Nomadami, żyją na co dzień na stepie, wyłapują konie, ujeżdżają je. Cała ta rzeczywistość jest od początku do końca prawdziwa. Bardzo się cieszę, że przyjeżdżają do Berlina. Nie widziałam ich od roku. To duża sprawa, bo to dla nich pierwszy lot samolotem i zderzenie z kulturą Zachodu.

Jak zatem wyglądała wasza współpraca? 


To był proces. W momencie kiedy mniej więcej wiedziałam, jaka będzie struktura filmu i o czym chcę w nim opowiedzieć, zawsze konsultowałam z nimi określone rzeczy w scenariuszu. Chodziło mi o wiarygodność, czy czują daną scenę i będą chcieli ją zagrać. Ogromną rolę odegrał ojciec, czyli Batsaikhan, który mówił, co jest prawdopodobne i mu bliskie, a z czego lepiej zrezygnować. Bardzo dobrze nam się współpracowało. Miałam szczęście, bo trafiłam na wspaniałych ludzi, reprezentujących co prawda inną kulturę, ale nie stanowiło to żadnej przeszkody. Szybko się dogadaliśmy, a oni złapali konwencję filmu. Wiedzieli, że w pewnych momentach mają być po prostu sobą, a kiedy indziej powinni wejść w rolę. 

Przejście z dokumentu to fabuły to był dla ciebie duży przeskok?

Raczej nie, to było płynne. Mój dokument "Kawałek lata" dostał główną nagrodę na jednym z festiwali filmów krótkometrażowych, gdzie pokazywana była głównie twórczość fabularna. Kiedy odbierałam nagrodę, dowiedziałam się, że wiele osób tak właśnie postrzega ten film. W przypadku tego projektu było podobnie. Najpierw zastanawiałam się, jak ułożyć film z materii, którą tam zastałam. Jaką rolę w tym wszystkim może odgrywać sama obserwacja. Ważną osobą był Paweł Chorzępa, świetny operator z ogromną pasją. W niesamowity sposób potrafi pokazywać przyrodę. Potem do tego doszły kolejne, już stricte fabularne elementy. Realizowaliśmy scenariusz, robiliśmy próby aktorskie, kamerowe. Co prawda w bardzo małej ekipie, wyłącznie ze światłem zastanym, ale jednak.  

Mówisz, że "Kawałek lata" był dokumentem, który za granicą postrzegany był jako fabuła. W tym przypadku może być odwrotnie.

Zgadzam się. Bardzo świadomie wybraliśmy tę dokumentalną stylistykę, wydawała się bardziej naturalna i najbardziej pasująca do tego filmu. "Zud" może funkcjonować jako dokument, zwłaszcza że w tej formie obecnie zacierają się granice. Tyle że dochodzi jeszcze do tego pytanie o etykę i moralność. Czy jeżeli jakaś historia nie spotkała bezpośrednio bohaterów, to dalej możemy mówić, że jest ich? Postanowiliśmy, że nie, i tu stawiamy granicę. A że jak wspomniałam, historia wyszła poza ich doświadczenie, jedynym rozwiązaniem była fabuła.


"Zud", materiały promocyjne

Dużo zaskoczeń spotkało cię na planie?

Sporo, na przykład to, że przytrafiła nam się burza śnieżna, która ostatecznie „weszła” do filmu. Zrobiła nam całą sekwencję. W takich chwilach bazowaliśmy na improwizacji, podobnie jak w scenach ze zwierzętami. Dlatego dużo czasu na zdjęciach poświęcaliśmy na obserwację tego, co się wydarzy.

Mongolski step, nieoczekiwane zdarzenia, utrudniona komunikacja. Wszystko to sprawia, że "Zud" wygląda na trudny projekt.

To była suma trudnych elementów. Raz, że z jednego wyjazdu robiła się ogromna, kosztowna podróż. Dwa, bohaterowie nie byli na wyciągnięcie ręki, zatem niełatwo było utrzymać kontakt z nimi i temperaturę z poprzedniej wizyty. Było mnóstwo zmiennych, a największą z nich była przyroda. Nigdy do końca nie było wiadomo, co się wydarzy. Poza tym sprawa języka. Gdybyśmy nie mieli świetnego tłumacza, mogłoby być ciężko. Choć na samym początku brak tłumacza jakoś nas do siebie zbliżył, bo musieliśmy się dogadać. Ale w bardziej skomplikowanych sprawach pewnie byśmy nie podołali. Wszystkie te elementy złożyły się na to, że była to naprawdę solidna lekcja.

To dla mnie film o dojrzewaniu na opak, bo to syn bierze odpowiedzialność za ojca, a nie odwrotnie.

  Tak, to dziecko, które wbrew sobie wrzucone jest w sytuację, gdzie musi przejąć odpowiedzialność za losy rodziny. Ale w Mongolii, zwłaszcza w kontekście tych zawodów, jest to dość powszechna sytuacja. Często od dziecka zależy, czy poprawi się byt materialny rodziny i czy spłynie na nią splendor. Ciekawe jest jednak to, że koń jest dużo bardziej honorowany niż dziecko, bo to on dostaje medal. Zawody są ważnym elementem tej kultury, ale dla mnie to był punkt wyjścia. Pretekst do tego, by opowiedzieć o tarciach i przyspieszonym dojrzewaniu młodego bohatera.

Miałaś okazję na własne oczy zobaczyć takie zawody?


Tak, ale poza jednymi narodowymi w lipcu są one coraz mniej legalne. Walczą z nimi organizacje zajmujące się prawami dzieci, bo w ubiegłym roku zginęło aż jedenastu młodych uczestników. Nomadzi żyją jednak według swoich praw i mają sposoby na obejście coraz bardziej surowych reguł.


Kuba Armara
artykuł redakcyjny
Ostatnia aktualizacja:  14.02.2016
Zobacz również
fot. Piotr Stasik
Krakowski Klaster Filmowy
15. sezon "Ojca Mateusza" jeszcze przed Wielkanocą
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll