PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Na ekranach kin znalazł się „Śpiewający obrusik”, uhonorowany podczas ubiegłorocznego festiwalu gdyńskiego Złotym Pazurem w konkursie „Inne Spojrzenie”. Z Mariuszem Grzegorzkiem, reżyserem tego niekonwencjonalnego filmu, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 2/2016), rozmawia Kuba Armata. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 10 lutego.
Kuba Armata: "Śpiewający obrusik" to pierwszy pełnometrażowy film fabularny, który jest dyplomem Wydziału Aktorskiego Szkoły Filmowej w Łodzi. Skąd w ogóle taki pomysł?

Mariusz Grzegorzek
: To narodziło się w dość przewidywalny sposób. Zaczęło się od oddolnej inicjatywy studentów Wydziału Aktorskiego. Pod koniec trzeciego roku strach zaczyna im zaglądać w oczy, bo wiedzą, że kończy się powoli okres kolonii letnich nad morzem, którym chyba ta szkoła jest w pewnym sensie. Oczywiście przy świadomości różnych wyzwań, z którymi muszą się tutaj zetknąć. Lubię Wydział Aktorski jako zjawisko. Z kilku powodów różni się od innych. Jest o wiele bardziej szkołą w dobrym tego słowa znaczeniu. Przychodzą ludzie po maturze, a zatem bardzo młodzi. Chcą uczyć się sztuki aktorskiej, której meritum stanowi współpraca z innymi ludźmi, intensywna drużynowość. Oni już z założenia muszą się porozumieć, co jest fantastyczne. Tymczasem student Wydziału Reżyserii jest zazwyczaj zwichniętym narcyzem, robi samotny zamach na arcydzieło, które go przerasta, bo ma jeszcze za mało w głowie i w sercu. Bardzo trudno poddaje się wpływom. Przychodzi do szkoły, a potem próbuje ją kontestować. Z tego często wynikają liczne nieporozumienia, z którymi bardzo się zmagam. Jestem tak zwanym tyranicznym pedagogiem.

W jakim sensie?

W takim, że za wszelką cenę realizuję pewien program. Bo to szkoła, a nie tylko dyskusja o wewnętrznej pogodzie czy gustach, staram się zmuszać studentów, żeby to zrozumieli i zaakceptowali. To nie ma nic wspólnego z łamaniem ich osobowości artystycznych i ego. W założeniach te zajęcia mają to ego jakoś rozwijać, choć czasami w dość podstępny sposób. Aktorzy z kolei są rozczulająco radośni, płynie z nich dobra energia i bezwarunkowa chęć do pracy. Potrafią się też razem napić, pośpiewać piosenki, zrobić jakiś pożywny eksces. Kiedy się na nich patrzy, to wraca wiara w wiązania międzyludzkie. Choć oczywiście to też zależy od konfiguracji na danym roku. W przypadku „Śpiewającego obrusika” przyszła do mnie radosna grupa intrygujących ludzi wraz z panią dziekan z prośbą, że oni oprócz przedstawień teatralnych chcieliby film, to znaczy dyplom aktorski, który byłby filmem.

Jaka była pana pierwsza reakcja?

Obśmiałem się jak ciężarna norka. Wydawało mi się, że kompletnie mnie to nie interesuje, bo nie chcę znowu robić dyplomu (wyreżyserowałem w szkole kilka teatralnych przedstawień dyplomowych). Poważniejszym problemem była jednak bariera natury produkcyjno-ekonomicznej. Miałem poczucie, że nawet w mocno niezależnej formule nie będzie szkoły stać na to, by zrobić taki dyplom. Ale przeznaczenie zamąciło w kotle, bo fakt, że przyszli z tym do mnie, był nie od rzeczy. Wraz z szaloną kobietą Barbarą Grzegorzek jesteśmy zaprawieni w bojach, jeżeli chodzi o takie harcerskie przedsięwzięcia, gdzie trzeba zrobić coś pięknego i niedrogo. A to dlatego, że zawsze byłem osobą niezależną, wiedziałem, że większe pieniądze wiążą się z totalnym dyskomfortem. Potwierdzały to zresztą doświadczenia moich przyjaciół. W związku z tym mam wprawę w robieniu wszystkiego samemu i grzebaniu we własnej szafie. Oczywiście późniejsza pomoc całej szkolnej społeczności, zakładu produkcji filmów i zaprzyjaźnionych studentów okazała się kluczowa.

Kuba Armata
Magazyn Filmowy SFP 02/2016
Ostatnia aktualizacja:  5.02.2016
Zobacz również
fot. Szkoła Filmowa w Łodzi
O!PLA: czwarta edycja już wkrótce
Nowe wydanie książki profesora Zajička
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll