Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Kolejny odcinek cyklu „Niewiarygodne przygody polskiego filmu” w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 2/2016) Jerzy Armata poświęcił „Tangu” Zbigniewa Rybczyńskiego. Oto fragment artykułu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 10 lutego.
Światowa kariera
Zbigniewa Rybczyńskiego rozpoczęła się od „Tanga” (1980), uhonorowanego w 1983 roku Oscarem w kategorii
krótkometrażowego filmu animowanego. Była to pierwsza statuetka Amerykańskiej Akademii
Sztuki i Wiedzy Filmowej dla polskiej kinematografii.
Ten ośmiominutowy, olśniewający pomysłem i perfekcją realizacji film to skondensowana opowieść o „pamięci pewnego pokoju”, metafora na temat zależności ludzkich losów i mijającego czasu. Oto w czterech ścianach pokoju rozgrywają się równocześnie wydarzenia z przeszłości z udziałem różnych jego lokatorów lub osób, które się w nim znalazły bardziej lub mniej przypadkowo. Najpierw pojawia się jedna osoba, potem druga, trzecia i kolejne... Ktoś się ubiera, ktoś inny je zupę, na tapczanie kocha się para, mężczyzna wkręca żarówkę i porażony prądem z hukiem spada ze stołu na podłogę, cichutko, na paluszkach przemyka złodziej... Pomieszczenie coraz bardziej się zagęszcza, nikt jednak z nikim się nie zderza, nakładają się czasy, ale nie postaci, każda z nich znajduje w kadrze swoje własne miejsce.
Pamiętam, jak po premierze „Tanga” w 1980 roku, podczas Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie, gdzie film uhonorowano Brązowym Lajkonikiem, rozentuzjazmowani widzowie dyskutowali z przejęciem o dziele Rybczyńskiego, konstatując, że właśnie w kinie rodzi się nowa jakość – film komputerowy. Istotnie precyzja i perfekcja wykonania kierowała uwagę widzów w stronę komputerów, które już niebawem miały opanować prawie wszystkie dziedziny naszego życia. Tyle tylko, że "Tango" zostało zrealizowane technikami jak najbardziej tradycyjnymi, choć wyglądało, jakby zostało wyjęte wprost z wnętrza komputera. Każdy kadr zaplanowany w najmniejszym szczególe, co więcej – ta precyzyjnie wymyślona przez autora konstrukcja została perfekcyjnie przeniesiona na ekran. Było to wynikiem nie beztroskiego hasania po wirtualnej przestrzeni, a długich miesięcy katorżniczej pracy pod tradycyjną kamerą.
To, że Rybczyński po otrzymaniu statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej osiedlił się w Stanach, gdzie natychmiast rzucił się w wir najnowszych komputerowych technologii, to już inna sprawa. Paradoks jednak pozostanie paradoksem i za początek nurtu „komputerowego” w polskim kinie animowanym trzeba uznać jego jak najbardziej tradycyjne "Tango". A może nawet filmy wcześniejsze, jak choćby surrealistyczną, żonglującą kolorami „Zupę” (1974), wykorzystującą motyw tzw. pędzącej kamery „Oj, nie mogę się zatrzymać” (1975), czy zabawną, opowiedzianą na ekranie podzielonym na dziewięć części „Nową książkę” (1975). Choć filmy te nie były realizowane „komputerowo”, ich konstrukcja, narracja, użyte środki wyrazowe czy figury stylistyczne – jak najbardziej wskazywały na „multimedialny” temperament autora.
Ten ośmiominutowy, olśniewający pomysłem i perfekcją realizacji film to skondensowana opowieść o „pamięci pewnego pokoju”, metafora na temat zależności ludzkich losów i mijającego czasu. Oto w czterech ścianach pokoju rozgrywają się równocześnie wydarzenia z przeszłości z udziałem różnych jego lokatorów lub osób, które się w nim znalazły bardziej lub mniej przypadkowo. Najpierw pojawia się jedna osoba, potem druga, trzecia i kolejne... Ktoś się ubiera, ktoś inny je zupę, na tapczanie kocha się para, mężczyzna wkręca żarówkę i porażony prądem z hukiem spada ze stołu na podłogę, cichutko, na paluszkach przemyka złodziej... Pomieszczenie coraz bardziej się zagęszcza, nikt jednak z nikim się nie zderza, nakładają się czasy, ale nie postaci, każda z nich znajduje w kadrze swoje własne miejsce.
Pamiętam, jak po premierze „Tanga” w 1980 roku, podczas Festiwalu Filmów Krótkometrażowych w Krakowie, gdzie film uhonorowano Brązowym Lajkonikiem, rozentuzjazmowani widzowie dyskutowali z przejęciem o dziele Rybczyńskiego, konstatując, że właśnie w kinie rodzi się nowa jakość – film komputerowy. Istotnie precyzja i perfekcja wykonania kierowała uwagę widzów w stronę komputerów, które już niebawem miały opanować prawie wszystkie dziedziny naszego życia. Tyle tylko, że "Tango" zostało zrealizowane technikami jak najbardziej tradycyjnymi, choć wyglądało, jakby zostało wyjęte wprost z wnętrza komputera. Każdy kadr zaplanowany w najmniejszym szczególe, co więcej – ta precyzyjnie wymyślona przez autora konstrukcja została perfekcyjnie przeniesiona na ekran. Było to wynikiem nie beztroskiego hasania po wirtualnej przestrzeni, a długich miesięcy katorżniczej pracy pod tradycyjną kamerą.
To, że Rybczyński po otrzymaniu statuetki Amerykańskiej Akademii Filmowej osiedlił się w Stanach, gdzie natychmiast rzucił się w wir najnowszych komputerowych technologii, to już inna sprawa. Paradoks jednak pozostanie paradoksem i za początek nurtu „komputerowego” w polskim kinie animowanym trzeba uznać jego jak najbardziej tradycyjne "Tango". A może nawet filmy wcześniejsze, jak choćby surrealistyczną, żonglującą kolorami „Zupę” (1974), wykorzystującą motyw tzw. pędzącej kamery „Oj, nie mogę się zatrzymać” (1975), czy zabawną, opowiedzianą na ekranie podzielonym na dziewięć części „Nową książkę” (1975). Choć filmy te nie były realizowane „komputerowo”, ich konstrukcja, narracja, użyte środki wyrazowe czy figury stylistyczne – jak najbardziej wskazywały na „multimedialny” temperament autora.
Jerzy Armata
Magazyn Filmowy SFP, 53/2016
Ostatnia aktualizacja: 28.01.2016
fot. Filmoteka Narodowa
„Sami swoi. Za kulisami komedii wszech czasów“
Prowincjonalia 2016. Triumf filmu "Moje córki krowy"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024