Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
O międzynarodowej koprodukcji „My Italy”– w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 2/2016) z Joanną Ronikier rozmawia Artur Zaborski. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 10 lutego 2016 roku.
Artur Zaborski: Z włoskimi twórcami pracujesz nad międzynarodową koprodukcją "My Italy". Jak trafiłaś do tego projektu?
Joanna Ronikier: Obraz składa się z czterech nowel. Akcja jednej z nich rozgrywa się w Polsce, dlatego w 2014 roku projekt trafił do naszego kraju w poszukiwaniu polskiego koproducenta. Włoscy producenci skontaktowali się z Romanem Gutkiem, przez niego trafili do mnie. Mnie ten projekt od razu się spodobał. Natychmiast chciałam się w niego włączyć.
Co cię w nim ujęło?
To było coś zupełnie nowego, świeżego, oryginalnego. Porwała mnie zwłaszcza koncepcja, bo to jest mockument, czyli fałszywy dokument. Bohaterami są czterej rzeczywiści artyści, którzy mają ogromny dystans do siebie – pozwalają sobie na ostre żarty z siebie samych. Łączy ich to, że są rozpoznawalni na świecie, i że są obcokrajowcami mieszkającymi w Rzymie. To międzygatunkowa historia, w której świat sztuki przeplata się ze światem kina. Zapaliłam się do tego projektu do tego stopnia, że mój entuzjazm od razu uwiódł Włochów.
Światowej sławy artyści nie mieli problemu z tym, żeby stać się bohaterami fałszywego dokumentu?
Żaden z nich nie chciał, aby wystawiano mu pomnik. Cierpli na myśl o tym, że powstałby film, w którym krytycy wygłaszają peany na temat ich sztuki. Na szczęście znalazł się reżyser Bruno Colella, który miał na nich świeży pomysł. W jego koncepcji pojawiły się cztery niezależne historie, które spina krytyk Achille Bonito Oliva, opowiadający o tych artystach. Jeden z nich jest duńskim performerem, drugi – chińskim malarzem, trzeci – amerykańskim malarzem i wreszcie czwarty – Polak, Krzysztof M. Bednarski – rzeźbiarzem. Każdy z nich przybliża swoją sylwetkę i swoją sztukę oraz opowiada szaloną historię. Udają się w fikcyjną podróż, w którą ich sztuka jest uwikłana.
Jak to wygląda w przypadku Polaka?
Do drzwi mieszkania Krzysztofa we Włoszech puka kobieta. Okazuje się, że jest wdową po jednym z bossów camorry, który został zastrzelony w porachunkach mafijnych. Kobieta przypomniała sobie, że była kiedyś z mężem w Polsce, spacerowali po Powązkach, gdzie zobaczyła nagrobek Krzysztofa Kieślowskiego autorstwa Krzysztofa M. Bednarskiego, słynne kadrujące ręce. Mąż powiedział wtedy do niej, że gdyby coś mu się stało, chciałby właśnie taki nagrobek. Wdowa mówi więc Bednarskiemu, że pieniądze nie grają roli, byle tylko taki nagrobek wykonał.
Jak reaguje Bednarski? W normalnym życiu chyba nie przyjąłby zlecenia, zważywszy na to, że nagrobek był prezentem od niego dla zmarłego przyjaciela.
W filmie jest tak samo. Chce odrzucić tę propozycję i nie zrównywać przyjaciela z szemranym typem spod ciemnej gwiazdy. Postanawia więc ulotnić się z Rzymu na jakiś czas. Decyduje się na powrót do Polski. Mafia wysyła za nim wysłannika, który ma go przekonać do przyjęcia zlecenia. Podróż do ojczyzny prowadzi przez Wrocław, ważny punkt w jego twórczości – tu współpracował choćby z Teatrem Grotowskiego. Następnie przybywa do Warszawy, gdzie widzowie mają okazję zobaczyć jego pracownię.
Joanna Ronikier: Obraz składa się z czterech nowel. Akcja jednej z nich rozgrywa się w Polsce, dlatego w 2014 roku projekt trafił do naszego kraju w poszukiwaniu polskiego koproducenta. Włoscy producenci skontaktowali się z Romanem Gutkiem, przez niego trafili do mnie. Mnie ten projekt od razu się spodobał. Natychmiast chciałam się w niego włączyć.
Co cię w nim ujęło?
To było coś zupełnie nowego, świeżego, oryginalnego. Porwała mnie zwłaszcza koncepcja, bo to jest mockument, czyli fałszywy dokument. Bohaterami są czterej rzeczywiści artyści, którzy mają ogromny dystans do siebie – pozwalają sobie na ostre żarty z siebie samych. Łączy ich to, że są rozpoznawalni na świecie, i że są obcokrajowcami mieszkającymi w Rzymie. To międzygatunkowa historia, w której świat sztuki przeplata się ze światem kina. Zapaliłam się do tego projektu do tego stopnia, że mój entuzjazm od razu uwiódł Włochów.
Światowej sławy artyści nie mieli problemu z tym, żeby stać się bohaterami fałszywego dokumentu?
Żaden z nich nie chciał, aby wystawiano mu pomnik. Cierpli na myśl o tym, że powstałby film, w którym krytycy wygłaszają peany na temat ich sztuki. Na szczęście znalazł się reżyser Bruno Colella, który miał na nich świeży pomysł. W jego koncepcji pojawiły się cztery niezależne historie, które spina krytyk Achille Bonito Oliva, opowiadający o tych artystach. Jeden z nich jest duńskim performerem, drugi – chińskim malarzem, trzeci – amerykańskim malarzem i wreszcie czwarty – Polak, Krzysztof M. Bednarski – rzeźbiarzem. Każdy z nich przybliża swoją sylwetkę i swoją sztukę oraz opowiada szaloną historię. Udają się w fikcyjną podróż, w którą ich sztuka jest uwikłana.
Jak to wygląda w przypadku Polaka?
Do drzwi mieszkania Krzysztofa we Włoszech puka kobieta. Okazuje się, że jest wdową po jednym z bossów camorry, który został zastrzelony w porachunkach mafijnych. Kobieta przypomniała sobie, że była kiedyś z mężem w Polsce, spacerowali po Powązkach, gdzie zobaczyła nagrobek Krzysztofa Kieślowskiego autorstwa Krzysztofa M. Bednarskiego, słynne kadrujące ręce. Mąż powiedział wtedy do niej, że gdyby coś mu się stało, chciałby właśnie taki nagrobek. Wdowa mówi więc Bednarskiemu, że pieniądze nie grają roli, byle tylko taki nagrobek wykonał.
Jak reaguje Bednarski? W normalnym życiu chyba nie przyjąłby zlecenia, zważywszy na to, że nagrobek był prezentem od niego dla zmarłego przyjaciela.
W filmie jest tak samo. Chce odrzucić tę propozycję i nie zrównywać przyjaciela z szemranym typem spod ciemnej gwiazdy. Postanawia więc ulotnić się z Rzymu na jakiś czas. Decyduje się na powrót do Polski. Mafia wysyła za nim wysłannika, który ma go przekonać do przyjęcia zlecenia. Podróż do ojczyzny prowadzi przez Wrocław, ważny punkt w jego twórczości – tu współpracował choćby z Teatrem Grotowskiego. Następnie przybywa do Warszawy, gdzie widzowie mają okazję zobaczyć jego pracownię.
Artur Zaborski
Magazyn Filmowy SFP 02/2016
Ostatnia aktualizacja: 22.01.2016
fot. Archiwum OFF CAMERA
Projekcja "Doliny Issy" w Krakowie
Box Office 2015. Podsumowanie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024