PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z kompozytorem Antonim Komasą-Łazarkiewiczem o jego inspiracjach, marzeniach oraz współpracy z Agnieszką Holland i Janem Komasą rozmawia Marcin Zawiśliński.
Jesteś odpowiedzialny za ścieżkę dźwiękową do „Pokotu”, najnowszego filmu Agnieszki Holland. Skomponowałeś już jakieś fragmenty tej muzyki?

Antoni Komasa-Łazarkiewicz: Nie, bo ten film jeszcze nie powstał. Widziałem dopiero jedną zmontowaną scenę, a to zbyt mało i zbyt wcześnie, żeby na tej podstawie stworzyć całą ścieżkę dźwiękową. Natomiast bardziej skomplikowana odpowiedź jest taka, że cała ekipa tworząca "Pokot" zebrała się po to, aby przekraczać własne granice. Agnieszka Holland wzięła na warsztat scenariusz, który nie przypomina nic, co do tej pory zrealizowała - zarówno pod względem estetyki i narracji, ale także postaci, jakie pojawiają się w tym filmie. To będzie zupełnie inny świat niż ten, z jakiego Agnieszka była do tej pory znana. Zrobiła to świadomie, traktując "Pokot" jako kolejne artystyczne wyzwanie. Ten jej wybór rodzi również konsekwencje dla współpracowników, w tym także dla mnie.
Mnie fascynuje dzikość i anarchiczność „Pokotu”. Jego bezczelna odwaga mówienia wprost o emocjach, które w nas drzemią. O agresji czy też o tym, że czasem mamy ochotę zrzucić z siebie kostium kultury, dobrych obyczajów i eleganckich form.
 

Mary Komasa i Antoni Komasa-Łazarkiewicz. Fot.Facebook/Robert Jaworski.

Masz już za sobą lekturę książki „Prowadź swój pług przez kości umarłych” oraz scenariusza, jaki na jej podstawie Olga Tokarczuk napisała wespół z Agnieszką Holland. Czy po przeczytaniu obu tekstów wiesz już, jakiego typu muzykę chciałbyś napisać? A może czekasz na sugestie ze strony reżyserki?


A.K-Ł.:  Agnieszka nie podsunie mi pod nos gotowego rozwiązania. To jest moje zadanie. Żeby wyczuć, czego ode mnie tym razem oczekuje, wysłałem jej już kilkadziesiąt kawałków, pochodzących z moich poprzednich filmów. Pracując nad pierwszym epizodem „Pokotu”, razem z montażystą próbowali podłożyć pod niego fragmenty tych muzyk. Potem Agnieszka zadzwoniła do mnie i z satysfakcją oznajmiła, że żaden z nich jej nie pasuje.

Ucieszyłeś się?

A.K-Ł.:  Wbrew pozorom tak, bo ja też lubię przekraczać własne granice w sztuce. Przede mną bardzo podniecające wyzwanie, z którym będę musiał się zmierzyć.

"Pokot" to już siódmy film Agnieszki Holland, do którego piszesz muzykę. Pół żartem, pół serio można powiedzieć, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat stałeś się jej „nadwornym” kompozytorem. Jak na co dzień wygląda Wasza współpraca? Czujesz, że masz przy niej pełną wolność tworzenia?

A.K-Ł.:  Pełnej wolności nie mam nigdy i nigdzie. To byłoby wręcz szkodliwe, i dla mnie i dla filmu. Potrzebuję od Agnieszki impulsów i pewnego rodzaju prowadzenia, ale to prowadzenie jest subtelne. Stara się ze mnie wydobywać pozytywną motywację, żebym chciał tę swoją muzyką coś udowodnić. Tak było przy "W ciemności". Obejrzeliśmy ten film razem, jeszcze bez jakiejkolwiek ścieżki dźwiękowej. Początkowo sądziliśmy, że nie ma tam w ogóle miejsca na muzykę. Dopiero po uważniejszym namyśle, odkryliśmy, że w przedstawionym tam świecie będzie jednak potrzebna. Podobne dyskusje toczyliśmy przy „Janosiku” i „Gorejącym krzewie”. Za każdym razem, poprzez wspólny dialog i słuchanie kolejnych fragmentów muzyki, Agnieszka dochodziła do momentu takiego zniecierpliwienia, złości, że to nie to. Ja wtedy tę jej złość uwewnętrzniałem i starałem się przełożyć na jeszcze lepszą muzykę.

Zdarza Ci się również samemu prowokować takie sytuacje „artystycznego spięcia”?

A.K-Ł.:  Nie, staram się pracować uczciwie. Wiadomo jednak, że kompozytorzy mają różne taktyki współpracy z reżyserami. Wiąże się to choćby z tym, że pierwsze propozycje lądują zazwyczaj w koszu na śmieci, a nierzadko muzycy uważają, że to one są – przynajmniej ich zdaniem – najlepsze, najciekawsze.

Do jakich sztuczek uciekają się kompozytorzy, żeby nie zmarnować swoich najlepszych kawałków?

A.K-Ł.: Najpierw wysyłają na przykład tzw. drugi sort, a dopiero potem to, co uważają za najwartościowsze. Ja jestem jednak, chyba zbyt prostolinijny, żeby tak kombinować.

Mimo młodego wieku, jesteś autorem ścieżek dźwiękowych już do kilkudziesięciu fabuł, dokumentów i spektakli telewizyjnych. Które z nich stanowiły dla Ciebie największe artystyczne wyzwanie?

A.K-Ł.:  Takim gigantycznym wręcz wyzwaniem było dla mnie skomponowanie muzyki do dramatu "Julia wraca do domu", pierwszego filmu, jaki zrobiłem z Agnieszką Holland. To był obraz, którego w jego metafizycznym wymiarze, nie miałem prawa pojąć. Miałem wtedy zaledwie 21 lat. To w ogóle był moment sporego chaosu w moim życiu. Rodziły się moje dzieci, spałem po trzy godziny na dobę, a mimo to miałem czas i energię na twórczość. Niczym Luke Skywalker, który w „Gwiezdnych wojnach” słyszy od Obi-Wan Kenobi: „Use the force”, czyli de facto „wyłącz intelekt, użyj mocy i idź na całość”. Zrobiłem tak i skomponowałem muzykę bezczelną, głośną i intensywną, która idealnie pasowała do atmosfery tego filmu. Bardzo długo powstawała też muzyka do „Miasta 44” Janka Komasy.  To był bardzo ciekawy projekt, który ostatecznie powstawał zespołowo.

To znaczy?

A.K-Ł.: Zaprosiłem do współpracy producenta fonograficznego Guya Stenberga, który czuwał nad elektroniczną warstwą muzyki. To było dla mnie nowe doświadczenie również dlatego, że do tej pory sam pisałem ścieżkę dźwiękową, a teraz musiałem oddać część swojego muzycznego pola innemu artyście i potraktować go z szacunkiem i pokorą.

W „Mieście 44” w scenie na cmentarzu słyszymy fragment legendarnej piosenki „Dziwny jest ten świat” w wykonaniu Czesława Niemena. To był Twój pomysł?

A.K-Ł.:  Nie, to wymyślił Jan Komasa i to już na bardzo wczesnym etapie prac nad „Miastem 44”. Taka była jego wizja, a mi pozostało się tylko do  niej dopasować.

Na ile jako kompozytor muzyki filmowej czujesz artystyczną wolność, a na ile jesteś ograniczony decyzjami reżyserów, z którymi pracowałeś?

A.K-Ł.:  W tym zawodzie, o czym wspomniałem już wcześniej, nie ma i nie powinno być pełnej wolności. Jeżeli kompozytor ma w filmie totalną wolność, to oznacza że na pokładzie nie ma reżysera. A ja wymagam od niego, żeby był moim przewodnikiem, partnerem, a czasem żebyśmy wchodzili w twórczy spór, ale w którym to do niego należy decydujący głos. Mam szczęście, że do tej pory pracowałem z reżyserami o silnej osobowości i wyrazistym stylu. Poza tym, nie jestem fanatykiem pokrywania całego filmu muzyką. Mój punkt wyjścia to zero muzyki. Dopiero potem wspólnie z reżyserem szukamy miejsc, gdzie ona jest niezbędna.

Które z własnych filmowych kompozycji muzycznych sam cenisz najwyżej?

A.K-Ł.:
Ogromną przyjemność sprawiła mi praca przy „Janosiku. Prawdziwej historii”. Tam jako kompozytor mogłem się naprawdę wyżyć. Stworzyłem wielobarwną ścieżkę dźwiękową, twórczo przetwarzając muzykę regionalną. Inspirowałem się przy tym utworami Karola Szymanowskiego, Henryka Mikołaja Góreckiego i Wojciecha Kilara.
 
Nie przytłaczało Cię to, że zarówno przy „Janosiku. Prawdziwej historii” jak i przy „Dziecku Rosemary”, Twoje utwory mogą być porównywane z uznawanymi już dziś za klasykę muzyki filmowej, pierwowzorami skomponowanymi kilkadziesiąt lat temu odpowiednio przez Jerzego Matuszkiewicza oraz Krzysztofa Komedę?

A.K-Ł.:
Nie. W przypadku „Janosika” z filmowym pierwowzorem wyreżyserowanym przez Jerzego Passendorfera łączy mnie tylko imię głównego bohatera. Muzyka Jerzego Matuszkiewicza pochodzi z zupełnie innej bajki niż moja. Natomiast komponując ścieżkę dźwiękową do amerykańskiego serialu "Dziecko Rosemary" musiałem się zmierzyć z niezwykłą  fabułą Romana Polańskiego i genialną muzyką filmową Krzysztofa Komedy. Jak z tego wybrnąłem? W obu przypadkach postanowiłem po prostu napisać własną, autorską ścieżkę dźwiękową.
 
Dla którego reżysera chciałbyś kiedyś napisać muzykę filmową?


A.K-Ł.:  Bardzo chętnie popracowałbym z Terrencem Malickiem. To jest twórca, który ma niezwykłą odwagę w posługiwaniu się muzyką jako narzędziem narracji filmowej. Kiedyś, będąc w chwilowym kryzysie twórczym, zapytałem Zbigniewa Preisnera o radę. Powiedział mi wtedy krótko: „Musisz znaleźć swojego Kieślowskiego”. Każdy kompozytor tęskni do swojego Kieślowskiego.

A nie jest nim dla Ciebie Agnieszka Holland?

A.K-Ł.: Oczywiście, że jest, ale z nią łączą mnie także inne relacje. Teraz jestem na takim etapie swojego życia, w którym poszukuję nowych, równie inspirujących i twórczych przyjaźni.


Marcin Zawiśliński
SFP
Ostatnia aktualizacja:  9.11.2015
Zobacz również
fot. Facebook
Palkowski i Dejczer wyreżyserują "Strażaków"
Szybka jak "Błyskawica". Historia niezwykłego pistoletu
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll