PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Galę zamknięcia 40. Festiwalu Filmowego w Gdyni uświetni wręczenie Tadeuszowi Chmielewskiemu – wybitnemu reżyserowi, scenarzyście i producentowi – Platynowych Lwów za całokształt twórczości. Z laureatem rozmawia Andrzej Bukowiecki.
Andrzej Bukowiecki: Panie Tadeuszu, wydanie „Magazynu Filmowego”, w którym ukaże się nasza rozmowa, będzie poświęcone w dużej mierze tegorocznemu Festiwalowi Filmowemu w Gdyni. Jubileusz skłania do podsumowań. Jaką rolę odegrały, zdaniem pana, początkowo gdańskie, a już od prawie trzydziestu lat gdyńskie, festiwale polskich filmów fabularnych?

Tadeusz Chmielewski: Pierwszy festiwal odbył się w 1974 roku, jeszcze gdzie indziej – w Sopocie. Po przenosinach do Gdańska uroczyste wieczorne pokazy urządzano w dużym kinie Leningrad. Wspominam te seanse szczególnie mile, bo przychodzili na nie mieszkańcy Trójmiasta i turyści, słowem – zwykła publiczność. Ciekawie z nami dyskutowała. Sam festiwal odegrał – i wciąż odgrywa – rolę znaczącą. Przede wszystkim umożliwia zapoznanie się z całoroczną produkcją filmową. W czasach PRL broniła nas ona w rozmowach z władzami, oczywiście jeśli była wartościowa. Obecnie, przy spełnieniu tego samego warunku, staje się atrakcyjną ofertą w pertraktacjach z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej czy prywatnymi producentami, kiedy to jakość wcześniej zrealizowanego filmu wpływa na decyzję o dofinansowaniu następnego obrazu danego twórcy. Ale festiwal to nie tylko filmy, to także fora SFP, coroczna okazja do wymiany opinii w szerokim własnym gronie, a także z decydentami. Bo przecież walne zjazdy naszej organizacji odbywają się raz na cztery lata. W słusznie minionej epoce naszych forów zazdrościły nam narodowe festiwale filmowe innych demoludów – tam widocznie nie pozwalano na takie zebrania. Reasumując, festiwal polskich filmów fabularnych to osiągnięcie, które bardzo sobie cenimy.

Z Sopotu pana komedia „Wiosna, panie sierżancie” wyjechała bez laurów. Za to cztery lata później, pański kryminał „Wśród nocnej ciszy”, oparty na powieści Ladislava Fuksa „Śledztwo prowadzi radca Heumann”, opuszczał Gdańsk z nagrodą za scenografię dla Teresy Smus-Barskiej. Nie sposób zakwestionować słuszności przyznania tego trofeum, lecz czy nie było panu przykro, że tak znakomity, mistrzowsko wyreżyserowany, sfotografowany i zagrany film otrzymał tylko to jedno wyróżnienie?

No, ale jednak został zauważony! I doceniony przez jury w dziedzinie, na którą w trakcie realizacji kładłem duży nacisk. Bardzo zależało mi na tym, żeby wnętrza, które budowaliśmy w studio, były dokładnie takie same, jakie mogły być w pomorskim miasteczku z okresu międzywojennego, gdzie umieściłem akcję filmu. I żeby specyficznie pruskim nastrojem pasowały do ceglanych murów, które na potrzeby scen plenerowych znaleźliśmy w Bydgoszczy, Toruniu i Wrocławiu. Wiele wymagałem więc od Teresy i bywało, że dochodziło między nami do spięć. Toteż kiedy po zakończeniu zdjęć, na zwyczajowym przyjęciu dla ekipy, zacząłem o niej mówić, wszyscy myśleli, że teraz to dopiero się po niej „przejadę”. A ja wygłosiłem pean na jej cześć. Bo w znacznym stopniu to właśnie ona – potrafiąc sprostać moim wymaganiom i wielu trudnym sytuacjom, wynikłym z przyczyn obiektywnych – sprawiła, że obraz realiów międzywojnia w filmie „Wśród nocnej ciszy” jest nadzwyczaj prawdziwy. Dzięki temu widz gładko wchodzi w tę epokę, w jej klimat. Do dziś chylę za to czoła przed Teresą i zawsze będę dzielić z nią radość z nagrody, którą otrzymała w Gdańsku.

W roku 1987, na pierwszej gdyńskiej edycji festiwalu, obfitującej w pokazy „półkowników” z czasu stanu wojennego, jeden z nich, "Wierna rzeka", ekranizacja powieści Stefana Żeromskiego o powstaniu styczniowym, przyniosła Jerzemu  Matuszkiewiczowi nagrodę za muzykę, a panu – za reżyserię. Czyż nie było ryzykowne powierzenie stworzenia partytury do filmu historyczno-kostiumowego jazzmanowi?

A czyż Matuszkiewicz nie napisał do „Wiernej rzeki” pięknej, klasycznej muzyki? Byłem pewien, że mu się to uda, bo znałem jego kompozytorską wszechstronność. Świadczyła o niej choćby różnorodność jego ilustracji muzycznych do moich filmów. A współpracowałem z nim, począwszy od „Pieczonych gołąbków” z 1966 roku. Znamy się jeszcze dłużej, jesteśmy z tego samego rocznika studentów Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej w Łodzi, tyle że ja studiowałem reżyserię, a on, przyszły kompozytor – proszę sobie wyobrazić – sztukę operatorską. Od czasu studiów przyjaźnimy się, od lat mieszkamy po sąsiedzku. Moim zdaniem nagroda należałaby mu się również za motyw przewodni z komedii „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, tylko że wtedy nie było jeszcze festiwalu.


"Wierna rzeka", reż. Tadeusz Chmielewski, fot. Studio Filmowe OKO/Filmoteka Narodowa

Wracając do tego z „półkownikami”, na którym – przypomnę – „Wierną rzekę” nagrodzono także za reżyserię, chciałem zapytać, czy ma pan własną filozofię tej najważniejszej z pańskich profesji filmowych?


Trudno w to uwierzyć, ale kiedy zdawałem do Szkoły Filmowej, a nawet jeszcze przez jakiś czas na studiach, sądziłem, że reżyser to ktoś, kto opisuje wszystko, co ma znaleźć się na ekranie. Nie wiedziałem, że jest to zadanie scenarzysty, nie słyszałem o kimś takim. Może dlatego potem do większości swoich filmów sam pisałem scenariusze i starałem się mieć filmy poniekąd „wyreżyserowane” już na papierze oraz w okresie przygotowawczym. Realizację poprzedzała na ogół drobiazgowa dokumentacja, toteż od pierwszego do ostatniego dnia na planie zdjęciowym wiedziałem, gdzie postawić kamerę, ile czasu ma trwać ujęcie, jak powinno być kadrowane i tak dalej. Przykładowo: zanim w wybranym przeze mnie i scenografa Bolesława Kamykowskiego zamku Czocha koło Gryfowa Śląskiego ruszyły zdjęcia do filmu „Gdzie jest generał…”, spędziłem w nim kilka dni, nasiąkając atmosferą jego komnat, dziedzińców i krużganków. Film właściwie powstał już wtedy, bo poznałem możliwości, jakie dawała mi tamta sceneria, wiedziałem, co i jak mogę w niej nakręcić.
Andrzej Bukowiecki
Magazyn Filmowy SFP, 49/2015
Ostatnia aktualizacja:  28.08.2015
Zobacz również
fot. Adrianna Kędzierska/SFP
Festiwal Filmowy "Przeźrocza" wkrótce w Bydgoszczy
[wideo] Premiera spotu "Aktorów Polskich"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll