Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Kolejny odcinek cyklu „Niewiarygodne przygody polskiego filmu” Stanisław Zawiśliński poświęcił znakomitemu filmowi Filipa Bajona – „Magnat”. Oto fragment tego artykułu, który w całości ukaże się w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 9/2015), już 10 wrzesnia.
Reżyser kinowej fabuły ma dzisiaj do dyspozycji od dwudziestu do czterdziestu dni zdjęciowych, ale jeszcze trzydzieści lat temu tak nie było – zdjęcia trwały miesiącami. Na planie „Magnata” Filip Bajon spędził prawie rok. Owocem był jeden z najciekawszych i najoryginalniejszych polskich filmów.
„Magnata” realizowano równocześnie jako film kinowy (dwuczęściowy, prawie trzygodzinny) i sześcioodcinkowy serial telewizyjny (nosił tytuł „Biała wizytówka”). Jak wspominał reżyser, przez rok realizacji filmu (1985-1986), „niemal wszystko mogło się wydarzyć i wszystko się wydarzyło” – nawet śmierć. II operator Marcin Isajewicz i dekoratorka wnętrz Krystyna Krasińska zginęli w wypadku samochodowym (film im zadedykowano). Pierwszy operator, Piotr Sobociński, w stanie ciężkim trafił do szpitala, po rehabilitacji wrócił na plan. Sceny filmowano w plenerach i w zabytkowych wnętrzach; odbywała się nieustanna praca z aktorami i ze zwierzętami. Niektóre problemy rozwiązywano wieczorami w pszczyńskiej knajpie Pod Żubrem.
„Była ona naszym zapleczem kulturalnym, kopalnią typów ludzkich, a także zdarzeń niezwykłych, kiedy na przykład największy gabarytowo członek ekipy w uniesieniu erotycznym postanowił pocałować barmankę, a ta prawym sierpowym zwaliła go z nóg. Kiedy już tak leżał na podłodze przy beczkach piwa Tychy, (…) ta sama barmanka przypomniała mu zdarzenie, kładąc się na nim szynkwasowym ciałem i obsypując pocałunkami. I to było takie piękne, że następny dzień zdjęciowy poszedł jak z płatka” – czarował po latach reżyser w swojej autobiograficznej opowieści „Cień po dniu”.
Zdradził tam, że w czasie realizacji Magnata nie obyło się bez interwencji milicji; były kolegia ds. wykroczeń, flirty, małżeństwa i rozwody wśród członków ekipy, a nawet niezwykła Wigilia – oczywiście, na zamku w Pszczynie. Tam nakręcono większość zdjęć, resztę w Książu, Bielsku-Białej i w kopalni „Pstrowski”.
Chociaż na produkcję przeznaczono milion dolarów (wówczas sumę pokaźną, a wspomagał też film niemiecki koproducent Manfred Durniok), to rozmaite kłopoty finansowo-organizacyjne, w pewnym momencie, omal nie doprowadziły do przerwania produkcji. A przecież zaangażowano do niej kilkaset osób, w tym ponad sześćdziesięciu zawodowych aktorów, setki statystów, kilka kapel regionalnych, konsultantów ds. historycznych (np. specjalistów od obyczajów dworskich) i jeździeckich. Ponad dwadzieścia osób zajmowało się scenografią, kostiumami i dekoracją wnętrz. Dzięki temu Bajon mógł kreować swoją wizję dziejów i upadku arystokratycznego rodu Hochbergów von Pless na przestrzeni blisko czterdziestu lat (akcja filmu toczy się w latach 1900-1938). Mógł rekonstruować, profilować i upiększać to, co przeminęło z wiatrem. Miłość, zdradę, walki o zachowanie rodowej fortuny i skandale, a przy okazji naświetlać relacje polsko-niemieckie.
„Magnata” realizowano równocześnie jako film kinowy (dwuczęściowy, prawie trzygodzinny) i sześcioodcinkowy serial telewizyjny (nosił tytuł „Biała wizytówka”). Jak wspominał reżyser, przez rok realizacji filmu (1985-1986), „niemal wszystko mogło się wydarzyć i wszystko się wydarzyło” – nawet śmierć. II operator Marcin Isajewicz i dekoratorka wnętrz Krystyna Krasińska zginęli w wypadku samochodowym (film im zadedykowano). Pierwszy operator, Piotr Sobociński, w stanie ciężkim trafił do szpitala, po rehabilitacji wrócił na plan. Sceny filmowano w plenerach i w zabytkowych wnętrzach; odbywała się nieustanna praca z aktorami i ze zwierzętami. Niektóre problemy rozwiązywano wieczorami w pszczyńskiej knajpie Pod Żubrem.
„Była ona naszym zapleczem kulturalnym, kopalnią typów ludzkich, a także zdarzeń niezwykłych, kiedy na przykład największy gabarytowo członek ekipy w uniesieniu erotycznym postanowił pocałować barmankę, a ta prawym sierpowym zwaliła go z nóg. Kiedy już tak leżał na podłodze przy beczkach piwa Tychy, (…) ta sama barmanka przypomniała mu zdarzenie, kładąc się na nim szynkwasowym ciałem i obsypując pocałunkami. I to było takie piękne, że następny dzień zdjęciowy poszedł jak z płatka” – czarował po latach reżyser w swojej autobiograficznej opowieści „Cień po dniu”.
Zdradził tam, że w czasie realizacji Magnata nie obyło się bez interwencji milicji; były kolegia ds. wykroczeń, flirty, małżeństwa i rozwody wśród członków ekipy, a nawet niezwykła Wigilia – oczywiście, na zamku w Pszczynie. Tam nakręcono większość zdjęć, resztę w Książu, Bielsku-Białej i w kopalni „Pstrowski”.
Chociaż na produkcję przeznaczono milion dolarów (wówczas sumę pokaźną, a wspomagał też film niemiecki koproducent Manfred Durniok), to rozmaite kłopoty finansowo-organizacyjne, w pewnym momencie, omal nie doprowadziły do przerwania produkcji. A przecież zaangażowano do niej kilkaset osób, w tym ponad sześćdziesięciu zawodowych aktorów, setki statystów, kilka kapel regionalnych, konsultantów ds. historycznych (np. specjalistów od obyczajów dworskich) i jeździeckich. Ponad dwadzieścia osób zajmowało się scenografią, kostiumami i dekoracją wnętrz. Dzięki temu Bajon mógł kreować swoją wizję dziejów i upadku arystokratycznego rodu Hochbergów von Pless na przestrzeni blisko czterdziestu lat (akcja filmu toczy się w latach 1900-1938). Mógł rekonstruować, profilować i upiększać to, co przeminęło z wiatrem. Miłość, zdradę, walki o zachowanie rodowej fortuny i skandale, a przy okazji naświetlać relacje polsko-niemieckie.
Stanisław Zawiśliński
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja: 21.08.2015
fot. Mieczysław Herba/SF Tor/Filmoteka Narodowa
"7 owiec" Wiktorii Szymańskiej w Toronto
Bieg to nie przejściowa moda. Trwa akcja crowdfundingowa
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024