PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Z Małgorzatą Zajączkowską, znakomitą aktorką filmową i teatralną, w nowym numerze „Magazynu Filmowego” (nr 7/2015), rozmawia Artur Zaborski. Oto fragment wywiadu, który w całości będzie można przeczytać na łamach pisma już 10 lipca 2015 roku.
Artur Zaborski: Jak ocenia pani rynek scenariuszy? Są role, które panią od razu ujmują?

Małgorzata Zajączkowska: Scenariusze i dialogi to największa bolączka naszego kina. My nie umiemy pisać dialogów ani puentować scen. Nie wiem dlaczego. Bardzo często u nas jest tak, że reżyserzy piszą kino autorskie. To jest ok, tylko że niewielu z nich potrafi to naprawdę dobrze zrobić. Na Zachodzie kinowi autorzy mają osobę, która rozpisuje dialogi. To jest inny system pracy i, co ważne, inny zawód – „rozpisywacz” dialogów. My też do tego dojdziemy. Młodzi ludzie mówią w różnych językach, podróżują po świecie, mamy dostęp przez internet do najróżniejszych treści, przez co dowiadujemy się nowych rzeczy i widzimy nowe rozwiązania. Świadomie czy nieświadomie podkradamy je i dzięki temu także nasz system pracy w filmie się zmienia. U nas jeszcze rządzi ta miłość własna autora, która umiera pięć minut po nim. Twórcy bronią każdego słowa, które napisali, nie mając do tego dystansu. Dobry scenariusz jest sztuką kompromisów.

A jak jest z miłością własną reżyserów? Polscy twórcy pozwalają pani ingerować w budowę postaci?

To zależy od reżysera. Niektórzy mówią, że mam fajny pomysł, inni, że nie. Są reżyserzy, którzy pilnują, żeby ani jedno słowo nie zostało zmienione w stosunku do scenariusza, jak Marek Koterski, który przecinki wstawia w dziwnych miejscach. Ale to jest zabieg. Jemu o coś chodzi w tym, trzeba się uczyć jeden do jednego jego zapisu. Zupełnie inaczej jest z Marcinem Bortkiewiczem, z którym zrobiłam teraz drugi film. Jestem zachwycona metodą jego pracy. Ale to zapewne dlatego, że on był aktorem. On ma inną perspektywę, bo był w moich butach. On wie, jak ja się czuję i co zrobić, żebym sama doszła do tego miejsca, do którego on chce mnie doprowadzić. Teraz będę pracować z Ryszardem Bugajskim. W jego nowym filmie zagram zakonnicę, co bardzo mnie cieszy, bo nie będę się musiała malować (śmiech). 

A jak to wyglądało w Stanach Zjednoczonych?

Tak samo. Wszędzie zależy to od reżysera. U Paula Mazursky’ego śmiało można było zgłaszać swoje pomysły. On szedł na rękę aktorom przy skreślaniu dialogów. Woody Allen jest z kolei osobą z gatunku „napisałem, trzeba powiedzieć”. Ale on jest radiowcem. Ma coś takiego, że pisząc, wyobraża sobie osobę mówiącą. Mój casting do jego filmu wyglądał w ten sposób, że weszłam do ciemnej sali, gdzie paliło się małe światełko. Dostałam mały skrawek papieru z tekstem do przeczytania. I nagle słyszę z ciemności: „Tak, to jest to. Do zobaczenia na planie”. Mój głos odpowiadał temu, co on sobie wymyślił.

Rola u takich tuzów, jak Mazursky czy Allen, pozwala się przebić w USA?

Po roli u Mazurskyego zgłosiła się do mnie Glenn Close, która zaproponowała mi rolę w filmie „Rodzina Sary: Anons”, którego była producentem. Po kilku latach powstały też druga i trzecia część. Woody Allen też zaprosił mnie do siebie po tym, jak zobaczył mnie u Mazursky’ego. To są najpiękniejsze rzeczy. Bo wygrać casting to super sprawa, ale być wypatrzonym – to nieporównywalne. Ale trzeba pamiętać, że Stany Zjednoczone dzielą się na osobne światy. Los Angeles jest kompletnie inne niż Nowy Jork, ja nie przepadam za LA, chociaż to tam wszyscy żyją filmem. Pamiętam, że kiedy tam przyjechałam, kierowca, który odbierał mnie z lotniska, wręczył mi swój scenariusz, bo nie wiedział, jak ważną osobą jestem w świecie filmu. W Nowym Jorku rządzi natomiast teatr. O nim się mówi i do niego się chodzi.

Aktorzy, którzy próbują zaistnieć w Stanach Zjednoczonych, mówią, że największym wyzwaniem jest nie tyle język, co bariera w postaci sposobu myślenia „po amerykańsku”.

Nigdy tej bariery nie przekraczałam, bo ja zawsze grałam role z akcentem. Obojętnie, czy to była Szwedka, Rosjanka, Polka czy Węgierka. Nigdy nie udawałam Amerykanki. Nie siliłam się na to. Chociaż żyłam i pracowałam tam przez 16 lat, zawsze mówiłam, że jestem Polką, nigdy że Amerykanką. Tam urodził się mój syn, więc ta amerykańskość na pewno mi pod skórę weszła. Jednak przez cały czas przyjeżdżałam do Polski, obserwowałam, jak ona się zmienia, pielęgnowałam ją w sobie.
Artur Zaborski
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja:  18.06.2015
Zobacz również
fot. Archiwum Małgorzaty Zajączkowskiej
Ale Kino! 2015 - rusza selekcja
Jowita Budnik w "Ptakach śpiewających w Kigali"
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll