Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
Kolejny odcinek cyklu „Swoich nie znacie” Andrzej Bukowiecki poświęcił mistrzowi efektów specjalnych – Januszowi Królowi. Oto fragment artykułu, który w całości ukaże się na łamach nowego numeru „Magazynu Filmowego” (nr 6/2015), już 10 czerwca 2015 roku.
Zyskał w środowisku miano „człowieka renesansu”, bo jeśli efekty specjalne w filmie amerykańskim wymagały armii realizatorów, to w polskim wystarczał on sam z nielicznym gronem współpracowników. Sprawdzał się we wszelkiego rodzaju efektach sprzed epoki grafiki komputerowej, zarówno mechanicznych, jak i optycznych.
Janusza Króla, wrocławianina, rocznik 1952, od wielu lat należącego do Stowarzyszenia Filmowców Polskich, zawsze ciągnęło do plastyki, ale proza życia pokrzyżowała plany związane ze studiami o tym profilu. Nie przeszkodziło to mu w rozwijaniu twórczej pasji i dziś jest również członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków, z dorobkiem wystawowym, a specjalizuje się w formach przestrzennych.
Pan Janusz ma za sobą ponad trzydzieści lat pracy w filmie, do której trafił po ukończeniu Technikum Kinematografii. Bywał współtwórcą lub twórcą scenografii. Trudnił się charakteryzacją specjalną, np. w „Janosiku. Prawdziwej historii” Kasi Adamik i Agnieszki Holland przygotował, od tej strony, scenę łamania kołem.
„Zajmując się w początkach kariery zawodowej scenografią, byłem coraz częściej delegowany do wykonywania takich właśnie szczególnych zadań. Posiadłem bowiem umiejętności techniczne i dobrze orientowałem się w materiałach dostępnych na rynku, i co z czego można było zrobić. Tą drogą, z czasem, »ożeniłem się« z efektami specjalnymi” – mówi Janusz Król.
FX Design
Króla często proszono o stworzenie konkretnego efektu w określonej scenie. Chętniej jednak podejmował się projektowania efektów specjalnych (FX Design) do całego filmu. „Pracę zaczynałem od lektury scenariusza i rozmowy z reżyserem. Na tej podstawie określałem potrzeby techniczne do wykonania zadania. W czasach PRL nierzadko wszystko rozbijało się o ich zaspokojenie. Do „Klątwy Doliny Węży” Marka Piestraka zaprojektowałem i wykonałem smoka jak się patrzy, tylko że zabrakło środków na animowanie go przed kamerą w tak dużym stopniu, jaki przewidywał scenariusz” – tłumaczy pan Janusz.
Problem miał też ze smokiem z „Białego smoka” Jerzego Domaradzkiego i Janusza Morgensterna. Żaden z dwunastu projektów, które zrobił, nie został zaakceptowany. Nie dlatego, że były niedobre, tylko z powodu niezdecydowania twórców filmu, jaki ma być ten smok. „Jednego razu mówiono mi np., że powinien objawiać psychologiczną więź z główną bohaterką, a kiedy indziej, że musi być superbohaterem. I tak w kółko. Nadszedł dzień rozpoczęcia zdjęć, aktorzy zjechali na plan z USA, a smoka nie było. W końcu powstał, uważam, że mimo wszystko całkiem niezły; głowę miał zdalnie sterowaną sygnałami radiowymi, co było pierwszym w kinie polskim przykładem zastosowania animatroniki. W scenie przelotu smoka nad miastem pierwszy raz w Polsce użyliśmy przedniej projekcji” – wspomina Król. (Nawiasem mówiąc on sam, wśród kilkunastu własnych wynalazków z dziedziny efektów specjalnych, miał inne rozwiązanie optyczne, umożliwiające jednoczesne filmowanie naturalnego tła i domakietki).
Janusza Króla, wrocławianina, rocznik 1952, od wielu lat należącego do Stowarzyszenia Filmowców Polskich, zawsze ciągnęło do plastyki, ale proza życia pokrzyżowała plany związane ze studiami o tym profilu. Nie przeszkodziło to mu w rozwijaniu twórczej pasji i dziś jest również członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków, z dorobkiem wystawowym, a specjalizuje się w formach przestrzennych.
Pan Janusz ma za sobą ponad trzydzieści lat pracy w filmie, do której trafił po ukończeniu Technikum Kinematografii. Bywał współtwórcą lub twórcą scenografii. Trudnił się charakteryzacją specjalną, np. w „Janosiku. Prawdziwej historii” Kasi Adamik i Agnieszki Holland przygotował, od tej strony, scenę łamania kołem.
„Zajmując się w początkach kariery zawodowej scenografią, byłem coraz częściej delegowany do wykonywania takich właśnie szczególnych zadań. Posiadłem bowiem umiejętności techniczne i dobrze orientowałem się w materiałach dostępnych na rynku, i co z czego można było zrobić. Tą drogą, z czasem, »ożeniłem się« z efektami specjalnymi” – mówi Janusz Król.
FX Design
Króla często proszono o stworzenie konkretnego efektu w określonej scenie. Chętniej jednak podejmował się projektowania efektów specjalnych (FX Design) do całego filmu. „Pracę zaczynałem od lektury scenariusza i rozmowy z reżyserem. Na tej podstawie określałem potrzeby techniczne do wykonania zadania. W czasach PRL nierzadko wszystko rozbijało się o ich zaspokojenie. Do „Klątwy Doliny Węży” Marka Piestraka zaprojektowałem i wykonałem smoka jak się patrzy, tylko że zabrakło środków na animowanie go przed kamerą w tak dużym stopniu, jaki przewidywał scenariusz” – tłumaczy pan Janusz.
Problem miał też ze smokiem z „Białego smoka” Jerzego Domaradzkiego i Janusza Morgensterna. Żaden z dwunastu projektów, które zrobił, nie został zaakceptowany. Nie dlatego, że były niedobre, tylko z powodu niezdecydowania twórców filmu, jaki ma być ten smok. „Jednego razu mówiono mi np., że powinien objawiać psychologiczną więź z główną bohaterką, a kiedy indziej, że musi być superbohaterem. I tak w kółko. Nadszedł dzień rozpoczęcia zdjęć, aktorzy zjechali na plan z USA, a smoka nie było. W końcu powstał, uważam, że mimo wszystko całkiem niezły; głowę miał zdalnie sterowaną sygnałami radiowymi, co było pierwszym w kinie polskim przykładem zastosowania animatroniki. W scenie przelotu smoka nad miastem pierwszy raz w Polsce użyliśmy przedniej projekcji” – wspomina Król. (Nawiasem mówiąc on sam, wśród kilkunastu własnych wynalazków z dziedziny efektów specjalnych, miał inne rozwiązanie optyczne, umożliwiające jednoczesne filmowanie naturalnego tła i domakietki).
Andrzej Bukowiecki
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja: 21.05.2015
fot. Cyryl Król
"Wydech" wyróżniony w Portugalii
ANIMATION BUSINESS SEMINAR: znamy program
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024