PORTAL
start
Aktualności
Filmy polskie
Box office
Baza wiedzy
Książki filmowe
Dokument
Scenarzyści
Po godzinach
Blogi
Konkursy
SFP
start
Wydarzenia
Komunikaty
Pożegnania
Zostań członkiem SFP
Informacje
Dla członków SFP
Kontakt
ZAPA
www.zapa.org.pl
Komunikaty
Informacje
Zapisy do ZAPA
Kontakt
KINO KULTURA
www.kinokultura.pl
Aktualności
Informacje
Repertuar
Kontakt
STUDIO MUNKA
www.studiomunka.pl
Aktualności
Informacje
Zgłoś projekt
Kontakt
AKTORZY POLSCY
www.aktorzypolscy.pl
Aktualności
Informacje
Szukaj
Kontakt
FILMOWCY POLSCY
www.filmowcypolscy.pl
Aktualnosci
Informacje
Szukaj
Kontakt
MAGAZYN FILMOWY
start
O magazynie
Kontakt
STARA ŁAŹNIA
www.restauracjalaznia.pl
Aktualności
Informacje
Rezerwacja
Kontakt
PKMW
start
Aktualności
Filmy
O programie
Kontakt
Portal
SFP
ZAPA
Kino Kultura
Studio Munka
Magazyn Filmowy
Stara Łaźnia
PKMW
MENU
Bohaterem nowego numeru „Magazynu Filmowego” (nr 5/2015) jest Marcin Koszałka. Z tym znakomitym reżyserem, operatorem oraz pedagogiem rozmawia Kuba Armata. Oto fragment wywiadu, całość – na łamach pisma już 10 maja.
Kuba Armata: Rozmawiamy w ciekawym momencie, w chwili gdy kończy pan prace nad swoim fabularnym debiutem, filmem „Czerwony pająk”.

Marcin Koszałka: Moja producentka Agnieszka Kurzydło uważa, całkiem zresztą słusznie, że nie powinno się wcześniej zbyt wiele opowiadać o nowym projekcie. Powstają wtedy oczekiwania, które nie zawsze muszą zostać spełnione. Mam nadzieję, że mój debiut będzie się podobał, choć trzeba powiedzieć, że nie jest to kino komercyjne, a raczej przeznaczone dla bardziej wyrafinowanego widza. Wydaje mi się, że w Krakowie ludzie mogą być trochę zawiedzeni, iż bohaterem mojego filmu ostatecznie nie jest Karol Kot, jak ma to miejsce w materiale wyjściowym, czyli powieści „Lolo” Marty Szreder. Wraz ze współscenarzystą Łukaszem M. Maciejewskim postanowiliśmy od tego odejść i naszym bohaterem stał się Karol Kremer. Mam tylko nadzieję, że nikt się w Krakowie nie obrazi, bo znajduje się tu przecież ulica Kremerowska.

 

„Czerwony pająk” wyszedł jednak od postaci Karola Kota. Co pana w nim zafascynowało?


Jedna rzecz bardzo mi się w nim podobała, o ile można tak powiedzieć, bo to dość makabryczne. Wśród materiałów z wizji lokalnej, które oglądałem, jest fotografia, na której Karol Kot klęczy przy pozorantce i uśmiecha się do obiektywu. W ogóle podczas tych wizji zdarzały się sytuacje, kiedy dopytywał operatora, czy dobrze go widzi, i sugerował, że może lepiej filmować z drugiej strony. Był u niego rodzaj nieprawdopodobnego ciągu na sławę, który notabene był dla niego wyrokiem śmierci, bo w ten sposób się pod nim podpisał. To był taki rodzaj złotego strzału. Później okazało się, że Kot był chory, bowiem podczas sekcji zwłok wykryto u niego guza mózgu. Mój bohater nie jest psychicznie chory. Uważam, że robienie filmu o takim bohaterze w tym kontekście byłoby absurdem. Taki film nie działałby na emocje. To patologiczna osobowość, co wcale nie znaczy, że i w każdym z nas nie ma jej cech, chociażby poprzez podniecanie się tym. To film o przyciąganiu zła. Przecież u każdego z nas w dowolnym momencie może się coś takiego pojawić.

 

Czy dokument „Zabójca z lubieżności”, który opowiada historię śląskiego wampira Joachima Knychały, był dużą inspiracją dla „Czerwonego pająka”?


Ten film był rodzajem przygotowania do fabuły. Podczas jego realizacji odbyłem wiele rozmów z psychologami, z profesorem Józefem Krzysztofem Gierowskim, który zajmuje się profilowaniem seryjnych zabójców. Skorzystałem nawet z kilku rzeczy, o których się wtedy dowiedziałem. W „Czerwonym pająku” jest scena, w której milicjant podczas wizji lokalnej prosi mojego bohatera – seryjnego mordercę – o autograf. Ja bym tego nie wymyślił.

 

Podobnie jak bohater „Zabójcy z lubieżności”, dziennikarz Edward Kozak, przeżywa pan fascynacje swoimi bohaterami?


Zawsze się trzeba fascynować swoim bohaterem. Bez tego nic by z filmu nie wyszło. Nie mówię, że trzeba go lubić, ale musi on intrygować. Moi bohaterowie zawsze mają pewnego rodzaju charyzmę, która mi imponuje. Jeżeli by jej nie mieli, przestaliby być dla mnie interesujący.

 

Dlaczego pan jako doświadczony dokumentalista o ugruntowanej pozycji zdecydował się skoczyć na głęboką wodę i spróbować swoich sił w fabule?


Początkowo w ogóle o tym nie myślałem, ale Gośka Szumowska, z którą dobrze się znam, zasugerowała mi kiedyś, że muszę zrobić fabułę. W pierwszej chwili myślałem, że żartuje. Pracowała wtedy z Agnieszką Kurzydło i przekonała mnie, że ona znajdzie mi scenariusz. W ten właśnie sposób narodził się pomysł filmu o Karolu Kocie. Scenariusz, który dostałem, był niezły, ale kiedy go przeczytałem, stwierdziłem, że chciałbym, żeby bohaterem nie był Kot. Wciągnąłem w ten projekt Łukasza M. Maciejewskiego, bo sam pewnie bym tego scenariusza nie napisał. Z Łukaszem dobrze mi się współpracowało, ponieważ z jednej strony słucha, ale z drugiej wnosi sporo nowych rzeczy. Opowiadałem mu konkretne sceny, a on pisał do nich dialogi. Trzeba było to robić dość precyzyjnie, bo dialog miał być minimalistyczny, a jednocześnie musiał coś przekazywać. Scenariusz tego filmu w ogóle był dość precyzyjny, ale w innym wypadku nie odważyłbym się na to przedsięwzięcie. Wielu ludzi będzie pewnie zaskoczonych, bo sobie pomyślą, że skoro dokumentalista robi fabułę, to pewnie będzie miała charakter paradokumentalny, improwizowany, a role będą odgrywali naturszczycy. Ja jednak chciałem się zmierzyć z klasycznym kinem. To dla mnie rodzaj wyzwania, poprzeczki, którą dość wysoko sobie postawiłem, bo nie jestem przecież wykształconym reżyserem, a operatorem.

 

Kuba Armata
Magazyn Filmowy
Ostatnia aktualizacja:  29.04.2015
Zobacz również
fot. Marcin Makowski
Konkurs „Bohaterowie drugiego planu”.
Roman Polański nagrodzony w Krakowie
Copyright © by Stowarzyszenie Filmowców Polskich 2002 - 2024
Scroll